Watchmen: sezon 1, odcinek 8 - recenzja
Bóg wchodzi do baru i spotyka kobietę, którą zawsze kochał. Tyle że widzi ją dopiero pierwszy raz na oczy. Jak to możliwe? W końcu jest wszechmogący i nic, co boskie, nie jest mu obce. Najnowszy epizod Watchmen ugruntowuje serial wśród największych telewizyjnych dzieł XXI wieku.
Bóg wchodzi do baru i spotyka kobietę, którą zawsze kochał. Tyle że widzi ją dopiero pierwszy raz na oczy. Jak to możliwe? W końcu jest wszechmogący i nic, co boskie, nie jest mu obce. Najnowszy epizod Watchmen ugruntowuje serial wśród największych telewizyjnych dzieł XXI wieku.
Sposób, w jaki Damon Lindelof wykorzystuje postać Doktora Manhattana, żeby stworzyć przypowieść o charakterze religijnym, imponuje. Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której showrunner wybiera najistotniejsze motywy realizowanego serialu i to bieżący odcinek wskazuje jako kluczowy. Jest to bowiem odsłona istotna zarówno ideologicznie, jak i fabularnie. Boska natura postaci pozwala artyście podywagować na tematy egzystencjalne. Zadać wiele pytań i poszukać odpowiedzi w filozofii czy psychologii społecznej. Watchmen jednak nie idzie tą drogą. Jak na udaną parabolę przystało, prawda kryje się w wydarzeniach, które śledzimy.
W bieżącym odcinku Watchmen wszystko jest niezwykłe, ale chyba największe wrażenie robi forma narracji. Twórcy chcieli ukazać w jak najbardziej sugestywny sposób zdolność Jona do poruszania się na kilku płaszczyznach czasowych jednocześnie. Nie jest to prosta sprawa. Bohater zna przecież swoją przyszłość, wie, co wydarzy się za chwilę. Jak zademonstrować to widzowi w najprostszy z możliwych sposobów? Twórcy czynią z umiejętności Ostermana istotę opowieści i klucz do odpowiedniego odczytania fabuły. Przewrotność toczących się zdarzeń gra na korzyść serialu, a na dodatek wszystko jest klarowne i czytelne. Zachowana zostaje logika, co w historiach o naginaniu czasu i przestrzeni wcale nie jest taką prostą sprawą.
Manhattan podróżujący przez kolejne okresy historyczne spotyka wiele istotnych dla fabuły postaci. Przy okazji wyjaśnia wszystkie zagadki i tajemnice, które do tej pory pozostawały nieodkryte. W końcu dowiadujemy się gdzie przebywa Ozymandiasz. Poznajemy również rolę, jaką w całej opowieści odgrywa Zakapturzony Sędzia. Jak się okazuje, to Jon jest głównym poruszycielem zdarzeń w Tulsie. Wraz z Angelą sprowokował on byłego herosa do morderstwa na Crawfordzie. Wychodzi na to, że główna bohaterka zmaga się z pokłosiem własnego czynu. Swoista pętla czasowa stanowi tutaj smaczek dla fanów przewrotnych treści. Co oznacza takie rozwiązanie fabularne? Czyżby w toczącym się konflikcie nikt nie był bez winy?
Najbardziej poruszający segment bieżącego odcinka jest z pewnością ten z Ozymandiaszem. Spotkanie Ostermana z Veidtem jest jak rendez-vous dwóch bóstw. Jeden jest bogiem upadłym. Drugi stał się nim wbrew swojej woli. Obaj potrzebują siebie nawzajem, żeby wypełnić swoją naturę. Podczas gdy w Biblii to ludzie stworzeni zostali na podobieństwo Boga, tak tutaj Manhattan upodabnia się do człowieka poprzez miłość – najważniejszą humanistyczną wartość. Veidt natomiast odlatuje w kosmos, gdzie wreszcie dopełnia swoje przeznaczenie. Widzimy, do czego prowadzą jego działania. Świat podporządkowany ego. Samo dążenie do władzy deprawuje, a osiągnięcie władzy absolutnej jest ostatnim stopniem do otchłani. Ozymandiasz nigdy nie rozumiał idei boga, a jedynie kierował się pierwotnym przekonaniem bycia lepszym od innych. To doprowadziło go na tron Europy i ukazało jego prawdziwe oblicze, a stąd już prosta droga do szaleństwa, o czym przekonujemy się, oglądając scenę po napisach Swoją drogą, nazwa księżyca również nie jest bez znaczenia. Kilkadziesiąt lat temu inny tyran zapragnął władzy absolutnej na starym kontynencie.
Powyższe pesymistyczne przesłanie ugina się jednak przed siłą miłości. Esencją odcinka jest przecież spotkanie Angeli i Jona w wietnamskim klubie. Jon podchodzi do bohaterki ubrany w maskę, a ta do końca rozmowy nie daje wiary, że nowo poznany mężczyzna jest Doktorem Manhattanem. Mimo że konwersacja schodzi na bardzo nietypowe tory, nic nie jest w stanie przeszkodzić uczuciu, które kiełkuje w sercu bohaterki. Finalnie zgadza się ona na randkę z nieznajomym, mimo że nie daje wiary w jego dziwaczną opowieść. Zakochuje się w tych ludzkich cechach, rzuca się w nieznane, mimo że rozsądek mówi, że nie warto pakować się w tę kuriozalną relację. Jon z kolei zakochuje się w Angeli za jej niezłomność w sytuacji totalnej beznadziei. Niedoskonałość, która czyni ją bardziej ludzką. Esencją relacji pomiędzy tą dwójką jest właśnie humanizm uchylający drzwi do prawdziwej miłości (czy jak woli Olga Tokarczuk „czułości”). Powyższe na zawsze pozostanie obce poszukującym władzy, których ukryty cel to dominacja nad drugim człowiekiem. Zestawienie postawy Jona z dążeniami Adriana jest w tej perspektywie jeszcze bardziej wymowne.
Powyższe doskonale koresponduje z początkową retrospekcją odcinka, kiedy to młody Jon podgląda dwoję kochających się ludzi. Ich relacja zostaje przedstawiona jako coś naturalnego i dobrego, a ciekawość chłopca w żadnym wypadku nie spotyka się z ostracyzmem. Piękne przesłanie serialu, który w omawianym odcinku bardzo wyraźnie kreśli granicę pomiędzy dobrem a złem. Rozdział leży w ideach, myślach i koncepcjach. To tam rodzi się zepsucie, które sprowadza ludzi na manowce. W świetle tego finałowe rozstrzygnięcia intrygują jeszcze bardziej. W końcu każdy chciałby się dowiedzieć, kto zatriumfuje w odwiecznej wojnie dobra ze złem.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat