Po przerwie powróciliśmy do wątku Dolores, którego tempo chwilowo zwolniło. W pewnym sensie wydaje się, że scena niedosłownego wyznania sobie miłości jest czymś potrzebnym, bo to kolejny naturalny krok w rozwoju relacji Dolores z Williamem. Nie da się jednak ukryć, że wychodzi to trochę sztampowo, jest wręcz bliskie telenoweli, co nie stanowi atutu tego odcinka. Wyznanie prawdy o przyszłej żonie, ucieczka zdruzgotanej Dolores, wspólna rozmowa i pogodzenie. Twórców tego serialu naprawdę stać na lepsze, bardziej dojrzałe i przemyślane sceny. Ratunek przed tragedią przychodzi w formie detali oraz emocji, które mimo wszystko pojawiają się w tym fragmencie epizodu. Dobrze jednak, że szybko zostaje to ucięte, a fabuła przechodzi do wydarzeń dynamicznych, ciekawych i trzymających w napięciu. Dostajemy w tym odcinku, jak na razie, najbardziej rozbudowaną i efektowną scenę akcji. Atak na pociąg, konny pościg oraz wkroczenie Indian – to może się podobać. Są to sceny zrealizowane nieźle, z odpowiednią dawką emocji, ale jednocześnie ze zgrzytającymi momentami (nadzwyczajna ucieczka Williama i Dolores przed kulami z karabinu maszynowego). Ten motyw zdecydowanie nadrabia kwestie romansu, zaś końcówka z decyzją o podróży na niezbadane terytoria może być obietnicą czegoś wielkiego. Prawdopodobnie to tam leży klucz do labiryntu, który jest jednym z fabularnych celów. Wątek Dolores też udowodnił, że Westworld ma kiepską firmę od efektów komputerowych, bo kiedy pojawiają się w odcinku, rażą po oczach momentalnie. Coś takiego np. w Game of Thrones jest nie do pomyślenia. Czytaj także: Szokujący 7. odcinek Westworld. Twórcy wyjaśniają Pojawienie się postaci Charlotte (Tessa Thompson) jest z całą pewnością kwestią nadającą tempo wydarzeniom odcinka. Sama bohaterka wywołuje mieszane odczucia, bo jest to postać sztampowa, bez ciekawych motywacji czy osobowości. HBO w tym momencie trochę marnuje Tessę, niezwykle utalentowaną młodą aktorkę, która robi to, co trzeba, ale nie ma tak naprawdę nic więcej do pokazania. Obsadzenie jej w tej roli samo w sobie jest atutem, bo jej wizerunek uroczej dziewczyny kłóci się z osobowością twardej i pustej korporacyjnej dyrektorki. Tak naprawdę to tylko jedna scena z jej udziałem działa odpowiednio: jej rozmowa z Theresą, w której naturalnie zaakcentowano wyższość Charlotte i jej niezłomność. Szkoda, że tylko tyle, bo potencjał jest tutaj większy. Plus za nowe, ważne informacje o świecie serialu, bo gdy dowiadujemy się, że park i cały ten biznes nie ma żadnego znaczenia dla właścicieli, pozwala to zupełnie inaczej spojrzeć na całokształt. Okazuje się, że traktują oni Westworld jako eksperyment społeczny, mający na celu zebranie własności intelektualnej, więc stawia to ich po zupełnie innej stronie barykady niż doktora Forda, dla którego park jest całym życiem. To zwiastuje nadchodzący konflikt. Scena z pokazówką z udziałem Clementine to jeden z mocniejszych momentów odcinka. Na kilometr widać, że to, co tłumaczą Theresa i Charlotte, nie jest prawdą i wszystko zostało ukartowane, jednak to nie przeszkadza w obserwowaniu zajścia z uczuciem napięcia. Udaje się coś nadzwyczajnego, bo mamy jeden z takich momentów, które są niezwykle emocjonalne. Scena brutalnego bicia kobiety sama w sobie nie będzie poruszać na ekranie. To jest kwestia dobrego nakręcenia, zbudowania atmosfery i wywołania tych emocji. W Westworld zrealizowano to w sposób przerażający, mocny, wręcz nieprzyjemny do oglądania. Współczujemy Clementine, choć towarzyszy nam świadomość, że ona jest robotem, więc jakie to ma znaczenie? W tej scenie ma, bo nie widzimy robota, ale niewinną osobę, która jest brutalnie katowana, która szuka pomocy, a wszystko beznamiętnie ogląda grupa widzów. Z jednej strony ta scena pokazuje pewne znieczulenie tego świata, bo w momencie bicia tylko Theresa na chwilę się wzdrygnęła, a reszta – na czele z Fordem – jedynie patrzy. Zachowują się tak jak większość gości parku, którzy traktują gospodarzy jak rzeczy. Tylko że w tym momencie wręcz niemożliwe jest patrzenie na Clementine inaczej niż jak na cierpiącą kobietę. Nawet gdy chwilę później obraz zmienia się całkowicie i to ona staje się oprawcą. Z drugiej strony to jest barbarzyńskie zachowanie, które pokazuje kompletny brak szacunku do nawet – nazwijmy to – przedmiotów. W kontekście nabierania samoświadomości przez roboty ta scena w pewien sposób buduje wrażenie, że właściciele Westworld zasługują na to, co ich prawdopodobnie czeka. Czytaj także: Będzie 2. sezon Westworld. Zobacz teaser Maeve to po raz kolejny najjaśniejszy punkt odcinka. Thandie Newton błyszczy na ekranie, a każda jej scena robi wrażenie. Najlepiej jednak wypada w rozmowie z rzeźnikami, bo wówczas buduje wyjątkowe napięcie, a Newton gra Maeve w taki sposób, że trudno oderwać wzrok. To jest jedna z takich scen, która angażuje bez reszty, bo okazuje się tak naprawdę nieprzewidywalna. Nie wiemy, czy Maeve po zobaczeniu śmierci Clementine nie wybuchnie i nie zacznie wszystkich zabijać. Dlatego ta rozmowa z przerażonymi rzeźnikami działa wyśmienicie, bo pokazuje, że został postawiony kolejny krok w rozwoju bohaterki. Ewentualna próba ucieczki z tego świata jednak zmusza do zadania pytań. Dlaczego rzeźnicy tak się jej boją i się jej słuchają? To naprawdę jest interesujące, ale na razie tego nie oceniam, skoro mamy poznać odpowiedź w 8. odcinku. Kulminacja fabularna 7. odcinka niweluje jakiekolwiek wady, które wcześniej mogliśmy oglądać. Jedna z teorii fanowskich mówiła o tym, że któryś z pracowników Westworld jest gospodarzem. Ja w recenzji ubiegłego odcinka stawiałem na Theresę i w scenie, gdy przegląda notatki, byłem przekonany, że zaraz to zostanie potwierdzone. Dlatego też jestem podwójnie zaskoczony, że to Bernard okazał się gospodarzem, choć w teoriach jego postać się przewijała. On był jedną z osób, których w ogóle nie podejrzewałem. Nic nie sugerowało mi takiego obrotu sprawy, ale ostatecznie wyjawienie tej prawdy, choć szokujące, wydaje się naturalne. Wręcz odpowiednie. Tak jakby brakujący element układanki trafił na swoje miejsce. To jest wielki popis twórców serialu, stacji HBO i aktorów. A tak najbardziej jednej osoby – Anthony'ego Hopkinsa, którego dr Ford w tej jednej chwili rozmowy z Theresą ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Wszystko idealnie gra w tej scenie – reakcje Theresy i Bernarda, klimat oraz sposób nakręcenia Hopkinsa podczas wygłaszania właściwie monologu. To już nie jest sympatyczny starzec, który z sentymentu dalej tworzy narracje w parku, ale bezwzględny, inteligentny potwór. W scenie, w której szepcze Theresie do ucha można odnieść wrażenie, że Hopkins przeobraził się znów w kultowego Hannibala Lectera. Takim sposobem wygląda na to, że to nie człowiek w czerni, nie Theresa czy korporacja, a doktor Ford jest kimś w rodzaju czarnego charakteru. W tym duecie prawdopodobnie to Arnold był naprawdę dobrym człowiekiem, a kiedy zobaczył psychopatyczne ciągoty Forda, podjął odpowiednie działania, by zapobiec tragedii. Genialna jest scena końcowa, która pozostaje z widzem na długo dzięki temu, do czego Ford zmusza Bernarda. Jak to znakomicie zostało nakręcone! Nie mogę jednak pozbyć się pewnego niedosytu, bo HBO zmarnowało potencjał Sidse Babet-Knudsen (Theresa), świetnej aktorki z duńskiego serialu pt.: Borgen, która niestety przez 7 odcinków nie miała nic do zagrania. Szkoda. Zobacz także: Zwiastun 8. odcinka Westworld Jestem daleki od nazywania tego odcinka najlepszym w historii Westworld, szczególnie na gorąco, bo tak naprawdę każdy był świetny i miał wiele zalet. Ten dostarcza szokujących informacji oraz prezentuje mocne, zapadające w pamięć sceny. Dzięki temu serial wznosi się na wyżyny, bo to nie jest zwykła rozrywka, o której zapomnimy pięć minut po seansie. Ten odcinek powoduje, że emocje będą z nami długo, a ciekawość zostanie pobudzona do granic wytrzymałości. Końcówka sezonu zapowiada się fenomenalnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj