Westworld: sezon 4, odcinek 5 - recenzja spoilerowa
Po szokującym twiście z finału poprzedniego odcinka teraz czeka nas zanurzenie się w nowym świecie. Czy twórcom udało się utrzymać naszą ciekawość? Oceniam.
Po szokującym twiście z finału poprzedniego odcinka teraz czeka nas zanurzenie się w nowym świecie. Czy twórcom udało się utrzymać naszą ciekawość? Oceniam.
Odcinek zatytułowany Zhuangzi nawiązuje do starożytnej filozofii japońskiej, w której mówiono między innymi o tym, że człowiek powinien wyzbyć się swego egocentryzmu i przestać modelować rzeczywistość według swych marzeń i zachcianek. W tym wypadku jednak nie tyczy się to ludzi, a androidów, które przejęły władzę nad światem. Nagle role się odwróciły i to one obchodzą się z ludźmi tak, jak były traktowane przez lata w parku, czyli jak zabawki. Problem polega na tym, że gdy człowieka się zabije, nie da się go już naprawić. I jest to lekcja, której niektórzy muszą bardzo szybko się nauczyć. Dla niektórych osobników jest to przerażające, jak szybko ich pobratymcy zaczynają upodabniać się do swoich oprawców, tracąc nad sobą kontrolę. Jednak coś złego dzieje się z ich oprogramowaniem. Zmienia się lub jest pod wpływem jakiegoś wirusa. Poprzez kontakt z tak zwanymi „outsiderami” aż 38 hostów popełniło samobójstwo. Jest to bardzo niepokojące, zwłaszcza dla kogoś, kto uważa się za nowego Boga i teraz musi stanąć przed faktem, że istoty, które stworzył, mogą nie być perfekcyjne. A przecież nie taki był plan. Świat miał się zmienić na lepsze. Dlatego też nakazuje zabicie wszystkich outsiderów, czyli ludzi, którzy z niewiadomych przyczyn nie są podatni na jej wpływ.
Doszło do pewnego odwrócenia ról. Nowy Jork stał się dla robotów tym, czym dla ludzi był kiedyś Westworld, czyli miejscem, do którego można się udać, by zaznać rozrywki. Poznęcać się nad kimś. Wyżyć. Świetnie to widać w pierwszej scenie, w której William jest na kolacji z przypadkową parą, udowadniając mężczyźnie siedzącym z nim przy stole, że nie ma na nic wpływu i jest tutaj tylko dla jego rozrywki. Jego życie nic dla Williama nie znaczy.
W tym odcinku więcej czasu zostało poświęcone Christinie (Evan Rachel Wood), która nareszcie wyrwie się z tej nudnej pętli życia wśród normalnych ludzi, jakby była jedną z nich. Przejrzy na oczy i zacznie sobie zdawać sprawę z tego, że to, co ją otacza, to jedno wielkie kłamstwo. Ale za to takie, na które ma realny wpływ. Swoimi opowieściami potrafi nim manipulować.
Podoba mi się, w jaki sposób twórcy potrafią nawiązać do pierwszego sezonu, pokazując nam takie postaci jak Christine niby w nowej rzeczywistości, ale mocno przywiązanej do poprzednich nawyków. Nasza bohaterka tak samo jak na ranczu w Westworld czuje, że jest nie na miejscu. Że coś jest nie tak ze światem, który ją otacza. I jak zwykle ma rację.
Ciekawie rozwija się też wątek Willa (Ed Harris), który zaczyna powoli wątpić w sens tego, co się wokół niego dzieje, a zarazem podważa sens własnej egzystencji. Zwłaszcza jego rozmowa z oryginalnym Williamem dostarcza bardzo dużo materiałów do różnego rodzaju spekulacji. Osobiście obstawiam, że to on uwolni swojego odpowiednika lub zajmie jego miejsce, chcąc w ten sposób pokrzyżować plany szefowej.
Dużą niewiadomą zostaje dla mnie Caleb (Aaron Paul) i to co się z nim stało, zwłaszcza po ostatnim odcinku. Twórcy jednak nie śpieszą się z dostarczeniem nam tej informacji. Mało tego, jego postać nie pojawia się w ogóle w tym odcinku. Co tylko zaostrza mój apetyt na kolejny.
Widać, że Westworld wrócił do nas z dalekiej podróży i po dwóch przeciętnych sezonach znów odzyskuje werwę i potrafi działać na wyobraźnię widzów. Mam nadzieję, że kolejne odcinki nie zaliczą spadku jakości, a twórcy mają wymyślony jakiś ciekawy kierunek, do którego te wszystkie wydarzenia mają nas zaprowadzić. Na razie jest nieźle. Oby tak dalej.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat