Wiedźmy – recenzja filmu
Wiedźmy to remake produkcji z lat 90. pod tym samym tytułem. Jak wypada nowa wersja? Oceniam.
Wiedźmy to remake produkcji z lat 90. pod tym samym tytułem. Jak wypada nowa wersja? Oceniam.
Wiedźmy, debiutujące oryginalnie w latach 90. ubiegłego wieku, to komedia familijna w reżyserii Nicolasa Roega, będąca adaptacją powieści Roalda Dahla. Trzydzieści lat po ich premierze nad tematem zdecydował się pochylić również Robert Zemeckis, tworząc remake pod tym samym tytułem. W związku z tym, że pierwowzorem dla filmów jest ta sama powieść, fabuła obydwu jest bardzo podobna – obserwujemy tu historię chłopca, który zostaje przemieniony w mysz za sprawą tytułowych bohaterek. Mimo że jest mały, ma wąsy i cztery łapki, postanawia udaremnić straszliwe plany antagonistek.
W nowej produkcji w rolach głównych występują Anne Hathaway, Octavia Spencer i Jahzir Bruno, a na dalszym planie figurują także Chris Rock i Stanley Tucci. Już na pierwszy rzut oka widać, że obsada zwyczajnie dobrze bawi się podczas realizacji – zwłaszcza Hathawaway, która bryluje na pierwszym planie, nadając swojej bohaterce niesamowitej wyrazistości. Spencer w roli babci-dobrodziejki dobrze z nią kontrastuje – obydwie aktorki dają z siebie wszystko i są dla mnie bardzo przekonujące, aż miło się na nie patrzy. Gra aktorska w tym filmie stoi na wysokim poziomie, a obsada jest bardzo trafiona.
Sama fabuła nowych Wiedźm jest jednak bardzo prosta – żeby nie powiedzieć: uproszczona. Przez większą część seansu obserwujemy poczynania Najwyższej Czarownicy – cała reszta stanowi tylko anonimowe tło dla czołowej antagonistki. Między bohaterkami nie ma żadnej chemii; niczego również się o nich nie dowiadujemy. Jedna z drugą przejdą się czasem w tle, ozdabiając sobą kadr, jednak to wszystko - poza Hathaway w drużynie "tych złych" nikt nie ma nic większego do zagrania. Podobne spłycenie roli bohaterów widać także wśród ludzi - główny bohater, Bruno, ogranicza się w zasadzie do bycia przypadkową ofiarą czarów, a jego życie prywatne czy trauma w postaci utraty rodziców komentowane są tu jedną, może dwiema scenami. W drugiej części filmu chłopiec współdziała co prawda z babcią i przyjaciółmi (eliminacja wiedźm idzie im zaskakująco łatwo), ale nie czuć w tym szczególnej jedności, ba, nie czuć tak naprawdę żadnych głębszych emocji. Momentami jest śmiesznie i zabawnie, ale to tyle – film nie oferuje wzruszeń, nie proponuje też poważniejszych tematów czy morałów (choć było ku temu miejsce, skoro już poruszamy temat osierocenia chłopca). To popis aktorski duetu Hathaway-Spencer, które kradną całe show - reszta zupełnie się nie liczy. Choć podziwiam grę obydwu pań i ze stanowczością stwierdzam, że to one dźwigają film na swoich barkach, dla samej fabuły jest to jednak trochę mało - film jest niepełnowartościowy i obawiam się, że wśród produkcji familijnych wypada raczej słabo, jeśli chodzi o wymiar edukacyjny czy pouczający.
Podczas gdy oryginalne Wiedźmy zwracały na siebie uwagę charakteryzacją i rekwizytami, które ewidentnie były efektem pracy ludzkich rąk, nowy film opiera się przede wszystkim na efektach wygenerowanych komputerowo. Większość z nich sprawdza się dobrze, inne zaś są trochę mniej przekonujące – pewną sztuczność widać przede wszystkim w szczurach/myszach oraz w twarzach czarownic, gdy pokazują swoje prawdziwe ja. „Uśmiech” antagonistek w pierwszym momencie wygląda przedziwnie, jakbyśmy mieli do czynienia z niedorobionym CGI - potrzeba czasu, aby się do niego przyzwyczaić i uznać, że takie było zamierzenie. W tym miejscu należy też zwrócić uwagę na to, że współczesne Wiedźmy są wizualnie naprawdę przerażające – gdybym oglądała ten film jako dziecko, zębata twarz Hathaway prawdopodobnie śniłaby mi się nocami. Uważałabym zatem z seansem tego filmu przy najmłodszych widzach - momentami bardziej przypomina mi to rasowy horror, a twarz bohaterki kojarzy się z Pennywisem z To.
Nowe Wiedźmy to film przejaskrawiony, czerpiący pełnymi garściami z dobrodziejstw efektów specjalnych i komputerów, momentami wręcz karykaturalny - ale ja go w takiej formule kupuję. Cała warstwa wizualna wzbudza autentyczne zainteresowanie i w ekran zwyczajnie chce się patrzeć. Fabularnie co prawda na próżno szukać tu czegoś głębszego, jednak płaszczyzna realizacyjna zachwyca. Kostiumy, scenografia i muzyka dopracowane są w najmniejszym szczególe, widzowi udziela się klimacik opowieści i pewna baśniowość, jaką wokół siebie roztacza. Mimo pewnych uchybień i spłyceń, a także potraktowania bohaterów trochę po macoszemu film ma swój niekwestionowany urok, a magia uderza z ekranu. Za samo to - ode mnie 6.5.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1975, kończy 49 lat