Wikingowie: sezon 6, odcinek 6 - recenzja
Wikingowie po pięciu odcinkach budowania fundamentów zaczynają zbierać plony. Zgodnie z zapowiedziami 6. odcinek 6. sezonu prezentuje jedno z najważniejszych wydarzeń w historii serialu.
Wikingowie po pięciu odcinkach budowania fundamentów zaczynają zbierać plony. Zgodnie z zapowiedziami 6. odcinek 6. sezonu prezentuje jedno z najważniejszych wydarzeń w historii serialu.
Wybory na króla Norwegii są wątkiem przewidywalnym. Wikingowie nigdy nie kryli inspiracji prawdziwą postacią Haralda, często nawiązując do jego przeznaczenia zostania królem wszystkich wikingów. Dlatego wybory są formalnością oczywistą i oczekiwaną, bo nie dzieje się nic zaskakującego, ale zgodnego z tym, co powinno się wydarzyć. Tropy pojawiały się w poprzednim odcinku, w którym wyraźnie Harald pokazywał swoje doświadczenie wytrawnego gracza politycznego. Szkoda, że na tym tle Bjorn wypada jak nieopierzony dzieciak, który zawierzył bezsensownie Olafowi, że go wybiorą. Jedynym intrygującym motywem odcinka jest pojawienie się tajemniczego Eryka - liczę, że twórcy mają tu jakiś pomysł i nie będzie nim konflikt z Haraldem, bo przy nadchodzącej Rusi jest to zbyteczna komplikacja.
Zapychaczem jest wątek Ivara, który kompletnie nic nie wnosi do tego odcinka. Ślub Olega i jego dziwaczne manipulacje przy użyciu Katji są nudne, niepotrzebne i przekombinowane. Oczywiście reakcje Ivara są odpowiednie i zaczynam powoli kibicować tej postaci, by Olega zabiła, bo gdzieś w tym odcinku pomysł na tego szaleńca zaczyna iść w sztampowe rejony.
Atak zbirów na wioskę to zdecydowanie mocny akcent odcinka z wieloma dobrze przeprowadzonymi pomysłami. Jak to w serialach kostiumowych bywa (pamiętajmy, że Wikingowie to nie serial historyczny), tego typu starcia przeważnie udają się i są sprawnie nakręcone. Jest jednak zgrzyt w postaci rozlokowanie nastoletnich łuczników - przecież to jest jakiś absurd scenariuszowy, że Lagertha pozostawiła ich w tym samym miejscu, co poprzednio, więc nic dziwnego, że zakończyło się to ich śmiercią. Sama walka w "okopach" może się podobać - jest dynamiczna, odpowiednio krwawa (dawno nie było dekapitacji w tym serialu) i satysfakcjonująca. Twórcy potrafili nakręcić walkę na poziomie tego serialu i przypomnieć, dlaczego wiele razy tego typu motywy doskonale go napędzały. Nawet jeśli drzemie w tym trochę niekonsekwencji w budowie choreografii, która tym razem jest ciut bardziej realistyczna, ponieważ podkreślono różnicę fizyczne pomiędzy mężczyznami i kobietami. A przecież w wielu bitwach wcześniej nie miało to dla nikogo żadnego znaczenia.
Lagertha kontra szef zbirów i dzieciobójca to - powiem szczerze - na pewno najlepsza scena 6. sezonu. Ta walka miała w sobie dawną chwałę Wikingów i każdy jej element znajduje się na swoim miejscu. Przede wszystkim może podobać się przemyślana choreografia oparta na wymęczeniu osiłka i choć Lagertha zostaje ranna, walczy jak równy z równym. Oczywiście wiemy, że ta Lagertha jest wiekowa, odczuwa skutki dawnych bojów (wciąż kuleje, aczkolwiek gdy już biegnie do bitki to twórcy o tym zapomnieli...), ale walczy do końca z pasją i sercem. Finałowe momenty, gdy już ma tylko tarczę, a w tle przygrywa klimatyczna muzyka... to jest to, za co Wikingów zawsze uwielbiałem. Ta scena wywołuje ciarki na plecach i wielkie emocje, bo jakoś podświadomie można przeczuwać, że Lagertha może przegrać i polec w bitwie. Finał jest satysfakcjonujący, bo w prosty, acz świetny sposób zabija przeciwnika, a reakcja innych wojowniczek jest w tym punkcie zgodna z tym, co leży na sercu mnie jako widzowie. Można poczuć wzruszenie, że ostatnia oryginalna postać nadal ma w sobie ten ogień!
Tym bardziej jestem wściekły na to, co Michael Hirst zaprezentował w finałowych scenach odcinka. Po pierwsze - głupotą scenariuszową wydaje się wyruszenie w podróż przez Lagerthę, zanim wyleczyła rany w walce. Chyba że twórca chce nam dać do zrozumienia, że były śmiertelne, więc chciała wrócić, by zobaczyć syna. Takie wytłumaczenie można przełknąć. Po drugie - wykorzystanie idiotycznego wątku Hvitserka-ćpuna do zabicia Lagerthy to nieporozumienie. Pomijam jego przywidzenia, że wyobraża sobie Ivara jako wężopodobnego stwora, ale w tym momencie użycie najgłupszej, najgorszej i najbardziej irytującej postaci do takiej śmierci najlepszej bohaterki Wikingów jest trochę jak plunięcie w twarz. Jak Lagertha ma wejść do Walhalli, skoro zostaje zaszlachtowane bez walki? Ta kultowa postać zasługiwała na godne i klimatyczne pożegnanie w boju i pewnie nie obraziłbym się, gdyby zginęła, zabijając wroga w wiosce. A taki scenariusz, pomimo kapitalnego wykorzystania głosu Anny Marii Jopek śpiewającej w Kattegat, jest marnowaniem potencjału i fatalnym końcem dla świetnej postaci. Podobne negatywne emocje towarzyszyły mi w chwili oczywistej śmierci pewnej postaci w finale Gry o tron. To jest ten sam poziom decyzji, który psuje dziedzictwo serialu.
Trudno ocenić 6. odcinek serialu Wikingowie. Poprawny wątek wyborów, zbyteczny dodatek Rusi, kapitalna Lagertha w boju i karygodne jej uśmiercenie. Tyle w tym odcinku jest skrajności, ale też i emocji dobrego klimatu. Nie mogę odmówić temu odcinkowi, że wiele się działo i decyzje budujące atmosferę były świetne. Jednak za Lagerthę i Hvitserka zdecydowanie ocena w dół.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1975, kończy 49 lat