Wódz wojownik: sezon 1 - recenzja
Wódz wojownik to historyczny serial oparty na faktach, a zarazem osobisty projekt Jasona Momoy. Aktor jest pomysłodawcą, współscenarzystą, producentem, reżyserem i aktorem. Czy „hawajski Braveheart” się broni?
Wódz wojownik to historyczny serial oparty na faktach, a zarazem osobisty projekt Jasona Momoy. Aktor jest pomysłodawcą, współscenarzystą, producentem, reżyserem i aktorem. Czy „hawajski Braveheart” się broni?

Takie produkcje jak Wódz wojownik nie powstają – nawet na dużym ekranie, ponieważ kino historyczne w Hollywood znajduje się na jego uboczu (z wyjątkiem zabaw Ridleya Scotta, który dał nam Napoleona i Gladiatora). Mogę dodać do tego coś więcej: takiego serialu jeszcze nie było. Ten projekt jest wyjątkowy i czuć to od naciśnięcia przycisku play. Teoretycznie oferuje gatunkowe tropy i różne znane schematy kina historycznego, ale osadzono gow rzeczywistości królestw Hawajów. Ta świeżość jest po prostu wpisana w DNA serialu. Trudno nie dać się wciągnąć w coś, co intryguje od samego początku. Co ważne, jakieś 90% serialu jest w języku rdzennych mieszkańców Hawajów! To buduje klimat i immersyjny świat, który przedstawia w ciekawy sposób tradycje, kulturę, religie i społeczne zasady – tak różniące się od innych, jak to tylko możliwe. Ta kultura nie jest znana globalnie, co staje się mocnym atutem serialu. Wisienką na torcie jest fantastyczna muzyka Hansa Zimmera oraz Jamesa Everinghama.
Jason Momoa umie grać – nikt po tym serialu nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Rola Ka’iany jest oczywiście dopasowana do jego osoby i tego, czego fani oczekują. To aktor urodzony do grania twardych wojowników; jest w tych rolach naturalny, charyzmatyczny i bardzo wiarygodny. Nic dziwnego, że Ka’iana od razu staje się mocnym punktem serialu Wódz wojownik. Momoa wkłada całego siebie w tę rolę i jako współscenarzysta daje sobie nowe wyzwania, by widz zobaczył go z innej perspektywy niż do tej pory. Ma momenty, w których musi wykazać się mocnymi emocjami – i wychodzi z tego starcia zwycięsko. Już w pierwszych odcinkach, gdy rusza do boju z armią króla, oferuje widzom siebie w najlepszej formie.
Chwała za pomysł i osadzenie historii na Hawajach pod koniec XVIII wieku. To wymagało obsadzenia aktorów z tego regionu, ponieważ – wbrew temu, co może sugerować zwiastun – biali nie odgrywają tutaj kluczowej roli i pojawiają się sporadycznie. Taka decyzja to niestety trochę miecz obosieczny: z jednej strony nadaje autentyczność wydarzeniom i pozwala doceniać dbałość o szczegóły, ale z drugiej strony aż nadto widać brak doświadczenia i umiejętności niektórych osób na planie. Na ekranie niektórzy bohaterowie wydają się trochę sztuczni i sztywni; tak jakby reżyser nie wiedział do końca, jak wykrzesać z tych osób ekranową wiarygodność. Na szczęście w rolach wojowniczych wodzów mamy Cliffa Curtisa oraz Temuerę Morrisona – panowie swoją prezencją, ekranowym magnetyzmem i nieograniczonymi pokładami charyzmy skutecznie nadrabiają niedociągnięcia. Obaj są kluczowymi graczami w konflikcie królestw i dostarczają wrażeń.
Serial czasem zachwyca i zapiera dech w piersiach zdjęciami, bo ukazuje krajobrazy Hawajów oraz Nowej Zelandii. Jednakże w tych dziewięciu odcinkach jest też zbyt wiele momentów, które nie są w stanie w pełni wykorzystać wizualnego i dramaturgicznego potencjału. Widać to już na samym początku, ponieważ reżyserem pierwszych dwóch epizodów był Justin Chon – człowiek bez większego doświadczenia, który nigdy nie pracował przy czymś, co wymagało wizualnego rozmachu. Wódz wojownik traci na tym, że nie ma za kulisami osób z doświadczeniem czy wybitnym poziomem talentu. Zarówno pod kątem reżyserskim, jak i operatorskim serial jest bardzo nierówny – piękne zdjęcia mieszają się z dziwnie bezpiecznymi, oszczędnymi w środkach i wykazującymi się brakiem wyrazu. Ta historia potrzebowała kogoś na kinowym poziomie! Przez to, że Chon wypracował mdły kierunek, Wódz wojownik nie wykorzystuje swojej szansy w tym aspekcie. Ogólnie klimat jest fantastyczny, ale czegoś brakuje pod kątem wizualnym. Powiem wprost: ten serial nie ma określonej wizji.
Fabularnie twórcy opierają się na wydarzeniach, które naprawdę miały miejsce, i na postaciach historycznych. Ale takich, które nie są globalnie znane. Jak w każdym serialu i filmie mianującym się „historycznym” są tu uproszczenia, nagięcia i zmiany działające na rzecz dramaturgii, ale dla odbiorcy nie ma to większego znaczenia. Fabularnie jest to serial ciekawy, pozwalający swoim postaciom oddychać, dojrzewać i się zmieniać. Przez nierówne aktorstwo nie każdy pozostawia dobre wrażenie, ale dzięki konsekwencji rozwój fabuły jest ciekawy. Twórcy poświęcają dużo czasu kulturze, tradycjom, politycznym oraz społecznym podziałom i konfliktom między hawajskimi królestwami. To jest ciekawe, bo pomimo oczekiwanych typowo ludzkich rzeczy (żądza władzy, miłość, podziały), hawajska rzeczywistość tych królestw nadaje temu wyjątkowość. Ogląda się to zupełnie inaczej niż coś podobnego, ale osadzonego w Europie czy Azji. To też powoduje, że czasem w środku sezonu są momenty dłużące się – tak na oko w dwóch odcinkach, które na tle całego sezonu wypadają słabiej.
Fani Dragon Balla będą mieć dość specyficzne uczucie podczas seansu w związku z królem o imieniu Kameameha. Ta historyczna postać bowiem posłużyła za inspirację Akiry Toriyamy przy tworzeniu kultowego ataku Goku i innych Super Saiyanów w popularnej mandze i anime. Trudno nie pomyśleć sobie, że Kameameha musi być potężnym wojownikiem, ale w finałowej bitwie rozczarowuje.
Największy problem pojawia się w związku z językiem. W wyniku określonych wydarzeń fabularnych, mniej więcej w połowie, wielu bohaterów poznaje angielski. Twórcy jednak wykorzystują ten fakt chaotycznie i niezrozumiale, przez co w wielu momentach wybijają z rytmu i wywołują konsternację. Na początku pada rozsądny argument, że postacie mówią po angielsku, by szpiedzy nie zrozumieli treści rozmowy – i to przekonuje, ale potem używanie hawajskiego i angielskiego w sposób losowy i bez żadnego klucza jedynie dziwi. Pozostawia negatywne wrażenie, ponieważ twórcy podeszli do tego po macoszemu, bez określonego pomysłu i zasad. A to psuje klimat, bo jednak ten język hawajski doskonale na niego wpływał. Na szczęście to zdecydowanie mniejsza część dialogów w serialu.

Nie jest to serial oparty na akcji – jak prawdopodobnie żaden serial historyczny. Nie brak jednak walk, starć i bitew. W tym aspekcie reżysersko bryluje... właśnie Jason Momoa. Odcinek, za który odpowiada, ma scenę batalistyczną – efektowną, brutalną i wizualnie imponującą. Pomijając oczekiwane aspekty – czyli Momoę przedzierającego się przez zastępy wrogów z bardzo specyficzną hawajską bronią – dostajemy kilka niezłych pomysłów choreograficznych, wizualnych i pod kątem budowy klimatu (kwestia religii w konflikcie zaskakuje!). Wyobraźcie sobie długą bitwę na zaschniętej lawie, w trakcie której wybucha wulkan – a ten naprawdę wybuchnął na planie! Wulkaniczny pył zmienia kompletnie realizm starcia. Wódz wojownik potrafi dostarczyć wrażeń w sposób niespodziewany.
Wódz wojownik to dobry serial, który cierpi trochę przez brak wysokiej klasy zakulisowej ekipy. Choć scenariusz Jasona Momoy i spółki tworzy spójną, ciekawą opowieść, to pod kątem reżyserskim, aktorskim i wizualnym ten serial zasługiwał na wybitność, a nie zwyczajność. To nie oznacza, że jest źle – po prostu czuć, że nie ma tu poziomu „wow”, którego oczekujemy w takich serialach. Pomimo wad, okazjonalnych problemów z tempem i dziwnych decyzji (kwestia języka angielskiego), jest to tak unikalny serial, że trudno go do czegokolwiek porównać – a to wpływa na dużą przyjemność z oglądania. Może moja recenzja kogoś przekona, ale jestem pewien, że dla fanów i fanek aparycji Jasona Momoy wystarczy fakt, że przez większość serialu biega półnagi po lasach.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1963, kończy 62 lat
ur. 1963, kończy 62 lat
ur. 1966, kończy 59 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

