Wszyscy moi przyjaciele nie żyją - recenzja filmu
Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to gatunkowy miks silnie nawiązujący do amerykańskich komedii dla nastolatków. Czy jednak polski film Netflixa jest dobrą rozrywką?
Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to gatunkowy miks silnie nawiązujący do amerykańskich komedii dla nastolatków. Czy jednak polski film Netflixa jest dobrą rozrywką?
Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to film, do którego trzeba podejść z dużym dystansem. Docelowo jest to czarna komedia, a bardziej pastisz amerykańskich komedii dla nastolatków w klimacie American Pie czy Supersamiec. Polscy filmowcy po raz kolejny więc - po W lesie dziś nie zaśnie nikt - nawiązują do popularnego gatunku. I jak wspomniany slasher okazał się niezłym filmem, tak Wszyscy moi przyjaciele nie żyją wprawia w konsternację. Nie pozostawia po sobie zbyt dobrego wrażenia.
Twórcy, biorąc na tapet pastisz gatunku kompletnie nieobecnego w polskim kinie, nawet nie silili się, by wpasować go w rodzimą rzeczywistość. Po chwili zauważymy, że sylwestrowa noc, na której dochodzi do krwawych wydarzeń, to festiwal kopiowania. Mamy więc sceny, które skojarzycie ze znanymi amerykańskimi filmami, rzeczywistość wyjętą żywcem z historii nastolatków z USA i intrygę, która rozkręca się w kuriozalny sposób i nie dostarcza pożądanych wrażeń. A to powoduje też spory dysonans, bo oglądamy polski film, który fabularnie wydaje się amerykański, ale jest tak przesycony kliszami, absurdami, głupotami i żenującymi scenami, że pewnie przeciętny Amerykanin potraktuje to jako mało atrakcyjną zrzynkę. Nie ma w tym bowiem ani trochę oryginalności i jakiegoś autorskiego podejścia, by wyróżnić się na tle podobnych filmów.
To właśnie doprowadza do kulminacji problemu filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Cały scenariusz sprawia wrażenie tworzonego po linii najmniejszego oporu, bez głębszego i ciekawszego podkreślenia walorów rozrywkowych. Świadomość gatunkowa jest obecna, ale cóż z tego, skoro dialogi brzmią fatalnie? Humor zasadniczo nie działa, a próby wywołują falę zażenowania na niespotykaną skalę - scena z wizjami Jezusa podczas scen seksu to jedna z najbardziej kompromitujących filmowych scen, jakie można zobaczyć w 2020 roku. Sensu w tym nie ma za grosz. Nie ma też ciekawych postaci, bo grupa imprezowiczów to tak naprawdę manekiny bez osobowości. Jeszcze mogłoby to działać, gdybyśmy dostali same stereotypy, ale efekt końcowy nawet do tego się nie zbliża. Najgorzej jednak, że trudno traktować to z przymrużeniem oka, gdyż większość postaci w ogóle nie wzbudza sympatii. Zwłaszcza kobiece bohaterki zostały ukazane z dziwną przekorą jako osoby puste, złe i toksyczne.
Trzeba jednak przyznać twórcom, że pod względem audiowizualnym film to majstersztyk. Z czystym sumieniem moglibyśmy powiedzieć: to nie wygląda jak polski film. Jakość zdjęć, dobór muzyki i jej wykorzystanie oraz budowanie wizualnego klimatu stoi na wysokim poziomie. Takim, którego byśmy doszukiwali się w amerykańskich produkcjach, więc pod tym kątem udało się zrobić coś dobrego. Duży plus też za obsadę złożoną głównie z kompletnie nieznanych aktorów.
Koniec końców Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to nieudana próba gatunkowej zabawy. Słaby scenariusz nasycony kuriozalnie brzmiącymi dialogami, brak trafiającego w punkt humoru i ciągłe kopiowanie z amerykańskich przedstawicieli gatunku, bez dopasowywania tego do polskiej rzeczywistości i wrażliwości, daje efekt męczący, nudny, niewarty naszego czasu. Tłumaczenie, że to ma być komedia dla nastolatków i trzeba podejść do niej z przymrużeniem oka, bo to kino gatunkowe, w żadnej mierze do mnie nie trafia. Nie możemy za wszelką cenę usprawiedliwiać kiepskiego kina, bo tak bardzo pragniemy, by komercyjne filmy w Polsce nabrały wiatru w żagle.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat