Wszystkiego więcej, wszystko gorzej
Data premiery w Polsce: 7 marca 2014Bez komiksu Franka Millera jako podstawy oraz Zacka Snydera na stołku reżysera 300: Początek imperium okazuje się być pozbawionym treści i nakręconym bez wyczucia widowiskiem. Efektownym, nawet bardzo, ale nic poza tym.
Bez komiksu Franka Millera jako podstawy oraz Zacka Snydera na stołku reżysera 300: Początek imperium okazuje się być pozbawionym treści i nakręconym bez wyczucia widowiskiem. Efektownym, nawet bardzo, ale nic poza tym.
W kategorii filmów cudnie efekciarskich i radośnie rozrywkowych 300 Zacka Snydera zajmuje wysokie miejsce obok choćby zeszłorocznego Pacific Rim Guillermo del Toro. O sukcesie obrazu z 2006 roku zadecydowało kilka czynników. Pierwszym z nich był wybitny komiks, na podstawie którego powstał. Frank Miller napisał świetne dialogi, połączył kipiącą testosteronem opowieść o męskim braterstwie broni z historią mężnych Spartan, dla których największym honorem była śmierć w boju. Jego król Leonidas był odważny, bezczelny i miał cięty język - idealny materiał na filmowego bohatera perfekcyjnie zagranego przez Gerarda Butlera. Charakterystyczna forma graficzna komiksu narzuciła zaś filmowi świeży wygląd (nie brakuje scen dokładnie odwzorowujących te z kart dzieła Millera), a teledyskowy montaż, nagminne slow motion, hektolitry przelanej krwi i dopracowane sceny walk tylko potęgowały zachwyt. Wszystko tu było przerysowane, ale wciąż w granicach tolerancji.
Snyder nakręcił świetny film. Owszem, wprowadził sporo zmian, w tym wiele na gorsze (fantastyczne bestie), ale też niektóre na lepsze (rozbudowanie wątku politycznego w Sparcie). Jego sukces wiązał się zaś przede wszystkim z bardzo kurczowym trzymaniem się materiału źródłowego i czerpaniem z niego pełnymi garściami wszystkiego, co w nim było najlepsze. W przypadku kontynuacji (która w zasadzie nią nie jest, bo rozgrywa się częściowo przed, a częściowo w trakcie wydarzeń widzianych w 300), Początku imperium, ani Snyder nie zasiadł na stołku reżysera, ani nie było komiksu, na którym można by się było wzorować.
Frank Miller wprawdzie napisał i narysował "Xerxesa", sęk w tym jednak, że dotychczas powstały ledwie dwa z zaplanowanych pięciu (a pierwotnie – sześciu) zeszytów. Nowy reżyser, Noam Murro, musiał więc radzić sobie sam. I sobie nie poradził.
300: Początek imperium usilnie stara się być tworem podobnym do poprzednika, stąd bliźniacza niemal fabuła, czyli historia garstki odważnych, która staje naprzeciwko potężnego agresora (tym razem na morzu), bliźniaczy niemal bohater, a więc krzyczący i wygłaszający płomienne przemowy wódz, bliźniacze wreszcie rozwiązania wizualne, ze wszechobecnym slow motion na czele. Tylko że ani starcie nie ma w sobie takiego tragizmu jak w 300, gdzie wiedzieliśmy, że wszyscy zginą, ani bohater nie urzeka nas swoją bezczelnością (Sullivan Stapleton jako Temistokles jest wyjątkowo bezpłciowy), ani efekty specjalne nie zachwycają, bo stanowią powtórkę z tego, co widzieliśmy. Choć powtórka byłaby jeszcze do zniesienia.
Największym problemem filmu Murro jest fakt, że zupełnie bez wyczucia spotęgowano w nim wszystko, co widzieliśmy w 300. Jeżeli u Snydera Michael Fassbender skakał na przeciwnika, wybijając się z pleców kolegi, tutaj Ateńczyk robi to samo, ale rzuca się z urwiska. Jeżeli wcześniej sekwencje w zwolnionym tempie trwały minutę, tutaj przedłużono je do pięciu. Dodajmy do tego przedziwną i żenująco wyglądającą szarżę na koniu między potrzaskanymi i płonącymi statkami oraz scenę seksu, która przejdzie do historii jako najbardziej wymuszona w dziejach kina, a otrzymamy film po prostu kiczowaty. Choć najbardziej irytujące, oprócz kiepskiego aktorstwa (postacie drugoplanowe są fatalne), były ciągłe retrospekcje/opowieści z ociekającą patosem narracją z offu.
Nie wspominajmy nawet o fakcie, że dramatyzm filmu w dużej mierze opiera się na wątpliwości, czy po śmierci Leonidasa Sparta dołączy do wojny przeciw Persom. Wątpliwości, którą rozwiało już zakończenie 300.
Mamy więc do czynienia z wielkim rozczarowaniem, bo i nadzieje były wielkie. Noam Murro nakręcił swój film bez wyczucia; myślał, że jeżeli wrzuci do niego to, co Snyder, tylko więcej, to będzie lepiej. Efekt jest jednak odwrotny. 300: Początek imperium to nieciekawi bohaterowie, nieemocjonująca historia i nieświeża strona wizualna. Nawet Eva Green w zasadzie gra tylko i wyłącznie za pomocą groźnie zmrużonych oczu.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat