Zjawiskowa She-Hulk - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 25 października 2023Zjawiskowa She-Hulk to komiks, którego siłą napędową jest przede wszystkim zabawa formą jako taką. I to zdecydowanie stawia dzieło Johna Byrne’a tak wysoko.
Zjawiskowa She-Hulk to komiks, którego siłą napędową jest przede wszystkim zabawa formą jako taką. I to zdecydowanie stawia dzieło Johna Byrne’a tak wysoko.
To album o tyle nietypowy, że znakomita większość bohaterek i bohaterów ma pełną świadomość, iż są postaciami fikcyjnymi. To pozwala im co rusz korespondować w monologach i komentarzach z samym twórcą, a także oceniać własne perypetie poprzez pryzmat fabularnych stereotypów komiksu i bawić się z czytelnikiem przez puszczanie oczka do każdego, kto zna choć trochę specyfikę komiksu superbohaterskiego z czasów Złotej Ery.
Udało się Byrne’owi coś niezwykłego. Dostał dość prostą w swoim założeniu postać i rozwinął ją w dość prowokacyjnej, balansującej na granicy przyzwoitości oprawie, otwarcie ironizującej z istoty komiksowych opowieści jako takich. I forma jest tutaj tak samo ważna jak fabuły kolejnych odcinków – te są mocno przerysowane, ale na swój sposób urzekające. Odwołują się mniej lub bardziej otwarcie do dorobku amerykańskich komiksów superhero, ale też próbują przełamywać owe schematy i szukać nowych ścieżek, nowych form wyrazu. A wszystko to w oprawie mocno autoironicznej – począwszy od znakomitej okładki, po kolejne plansze tego przewrotnego albumu.
She-Hulk jest seksbombą, co podkreśla nie tylko ogólny rys scenariusza, ale i rysunek. To osoba nie tylko świadoma swojego sex-appealu, ale i własnych możliwości – od kompetencji zawodowych po zdolności superbohaterskie. Jest tak odległa od swojego kuzynowskiego pierwowzoru (oryginalnego Hulka), jak to tylko możliwe. Ale Byrne nie usiłuje wtłoczyć jej w ramy klasycznych opowieści o trykociarzach, lecz bawi się, balansując na krawędzi dynamicznej rozrywki i kiczowatej prześmiewczości. I – co ważne – nie szczędzi tych przytyków również sobie. A wręcz wobec siebie jest w tym zakresie najbardziej szczodry.
Jak przystało na komiks superbohaterski, nasza She-Hulk co rusz wpada w kłopoty i znajduje się na celowniku różnorakich złoli, a czasem nawet tych dobrych, czyli samego SHIELD. I – jak przystało na konwencję – oczywiście z wszystkich opresji wyjdzie cało po zrobieniu niezłej demolki. Po drodze zwiedzi rubieże kosmosu oraz podziemne czeluści, zakocha się znaczną ilość razy (zwykle przelotnie, czasem we własnych snach i wyobrażeniach) i będzie kusić nawet jednego świętego…
Słowem, dobrej zabawy tu nie brakuje. Zwłaszcza że Byrne stara się nie powielać oklepanych motywów superbohaterskich opowieści, a nawet otwarcie igra z nimi, próbując co rusz wykpić lub przeinaczyć konwencję. Dzięki temu zazwyczaj nie da się przewidzieć kolejnych zwrotów akcji. Kiedy autor nie uznaje żadnych fabularnych granic, to wszystko staje się możliwe. A przynajmniej prawdopodobne.
W warstwie rysunku Byrne nie odbiega od tego, co było charakterystyczne dla marvelowskich komiksów końca lat 80. Stawia na realistyczną, nieco brudną kreskę, dopracowane szczegóły i dość schematyczną formę. Nie ma tu wiele miejsca na formalne eksperymentowanie, ale jest solidna rzemieślnicza robota. I ni mniej, ni więcej, tego właśnie powinniśmy w tym przypadku oczekiwać. Byrne nie wyważa otwartych drzwi rysunkami. Wystarczająco namieszał przy scenariuszu. To akurat sprawiło, że Zjawiskowa She-Hulk, postać dotychczas mi obojętna, zyskała moją sympatię, a tom jej przygód awansował do jednego z lepszych komiksów przeczytanych w 2023 roku.
To, co jest siłą napędową dzieła Byrne’a, to zaprzeczenie pewnej marvelowskiej naiwnej sztywności. Tej pompatycznej, bohatersko-patriotycznej, egzaltowanej nieskazitelności, jaką dawny Marvel był na wskroś przesiąknięty. Dopiero z początkiem lat 90. zaczęło się to zmieniać, kiedy (super)bohaterowie zaczęli być kreowani jako bardziej dwuznaczni, mocniej skomplikowani moralnie. Zjawiskowa She-Hulk to komiks w każdym calu komediowy, przede wszystkim autoironiczny, wciśnięty w kostium supehero, który leży tak dobrze jak stroje na jego bohaterce. Poza tym w końcu mamy w komiksie kobietę (co tam, że dwumetrową i w dodatku o skórze w głębokiej zieleni), która jest świadoma swojej seksualności – ani się jej nie wstydzi, ani nie próbuje jej ukrywać. To nie jest już wciskanie (dosłownie i w przenośni) kobiecych postaci w obcisłe kostiumy z jednoczesnym całkowitym odseparowywaniem ich od ich własnej kobiecości, ukrywanej starannie za egzaltowanym poczuciem wewnętrznej misji i spychaniu naturalnej seksualności w niebyt. She-Hulk ma również apetyt na relaks, na dobrą zabawę, na czerpanie z życia pełnymi garściami. I bardzo dobrze!
To naprawdę świetny komiks. Nawet jeśli stronicie od rysunkowego superhero, ten album może Was przekonać. Byrne pokazał, że można inaczej. Z przymrużeniem oka, na luzie. A to w mocno skostniałej estetyce niegdysiejszego klasycznego Marvela okazuje się doprawdy powiewem świeżości.
Poznaj recenzenta
Mariusz WojteczekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat