Kinga Dębska powraca do kin z nowym filmem. Tym razem jest to nostalgiczna pocztówka z czasów PRL. Czy udana? Sprawdzamy.
Zgodzimy się chyba wszyscy, że twórcą, który najlepiej w polskim kinie obśmiewał komunizm, był i wciąż jest Stanisław Bareja. Jego filmy do dziś cieszą się ogromną sympatią widzów i są często puszczane w telewizji. Niektóre może nawet zbyt często. Absurdy komunizmu są bardzo wdzięcznym tematem dla filmowców, nic więc dziwnego, że najnowsza produkcja
Kingi Dębskiej, będąca prequelem
Moje córki krowy, opowiada właśnie o tym okresie. Komedia
Zupa nic opisuje życie Tadka (
Adam Woronowicz) i Elżbiety (
Kinga Preis), małżeństwa, które stara się w tym wrogim dla ludzi systemie jakoś przetrwać. Życie nie jest dla nich łaskawe. Gdy tylko uda im się choć na chwilę wybić ponad przeciętność, od razu są ściągani na dół. A oni chcą od życia więcej. I mają ku temu zadatki. Tadek jest lubiącym za bardzo alkohol projektantem budynków w stolicy. Nie odnajduje się w grach partyjnych, które umożliwiłyby mu zasłużony awans. Elżbieta natomiast pracuje w szpitalu. Jest również aktywną działaczką Solidarności marzącą o tym, by wyjechać z tego zapyziałego kraju. Oboje do siebie nie pasują. Nawet gdzieś tam podskórnie za sobą nie przepadają, ale nikogo innego nie mają i choć robią maślane oczy do innych ludzi, to i tak pod koniec dnia lądują razem w łóżku. Ku niezadowoleniu córek i teściowej, które muszą ich miłosnych harców wysłuchiwać przez dość cienkie domowe ściany.
Tym razem Kinga Dębska nie przedstawia nam spójnej fabuły, jak to było w znakomitej
Zabawa, zabawa czy
Moje córki krowy. Zamiast tego dostajemy zbiór zabawnych wycinków z życia głównych bohaterów. Taką pocztówkę z czasów komuny, która spodoba się ludziom, którzy jeszcze ten okres naszej historii pamiętają. Trzeba przyznać, że Dębska stworzyła bardzo namacalny obraz dawnej Polski. Jest to zasługa świetnego zespołu składającego się z Emilii Czartoryskiej odpowiedzialnej za kostiumy i Wojciecha Żogały, który stworzył scenografię. I to właśnie te PRL-owe pomieszczenia z dominującymi wszędzie drewnianymi meblościankami przywracają wspomnienia z dzieciństwa u wielu z widzów. Do tego dochodzą coponiedziałkowe kolejki po nieznany towar, które były czystą loterią, talony na wszystko, samochód Fiat 126p, nazywany potocznie „maluchem”, który działał wtedy, kiedy miał na to ochotę, a nie wtedy, gdy właściciel potrzebował. No i oczywiście społeczeństwo, które wbrew panującemu systemowi kombinowało, jak mogło, by się dorobić. Jednym się to udawało, jak choćby szwagrowi Tadka, świetnie granego przez Rafała Rutkowskiego, a innym nie.
Już sama tytułowa zupa nic świetnie charakteryzuje czasy komuny. Do garnka wrzucało się wszystko, co się nawinie, ponieważ nawet jak człowiek miał trochę pieniędzy, to i tak nie miał czego za nie kupić. Musiał cały czas kombinować, także w kuchni podczas robienia obiadów.
Kinga Dębska oczywiście bardzo też wygładza wspomnienia komunizmu w Polsce, czyniąc z nich komedię, która spycha mroczne aspekty tego opresyjnego systemu. Ma być zabawnie, a nie depresyjnie. Dlatego spotkania z ZOMO nie kończą się trwałymi uszczerbkami na zdrowiu czy jakimiś większymi konsekwencjami, a jedynie podbitym okiem i kilkoma siniakami.
Zupa nic ma być takim miłym wspomnieniem idealizującym trochę tamtą epokę. Reżyserka wraca jedynie do tych miłych rzeczy, jakie zapamiętała. Nie analizuje politycznie tego, co w tamtym czasie się działo. Skupia się na ludziach i ich małych problemach, które często są komiczne.
fot. Marcin Makowski/Maku Fly
Zupa nic to zbór gagów wyśmiewających komunę. Niestety, jedynie część z nich jest trafiona. Brakuje tu jakiejś spójnej opowieści. Kinga Dębska po raz kolejny udowadnia, że potrafi tworzyć świetnych bohaterów z genialnymi dialogami, ale tym razem kompletnie poległa w zbudowaniu dla nich ciekawej i angażującej fabuły. Scenki małżeńskie to czasami za mało. Niemniej wciąż udało jej się stworzyć fajną nostalgiczną komedię, do której będzie się przyjemnie wracało. Ogromna w tym zasługa bezbłędnego Adama Woronowicza, który wraz z Kingą Preis na swoich barkach niesie cały ten film. Oczywiście co jakiś czas pojawiają się postaci drugoplanowe, które im w tym pomagają, jak choćby wspominany wcześniej
Rafal Rutkowski czy
Marcin Bosak, jako nienawidzący grubych ludzi WF-ista.
Niemniej nowa produkcja Kingi Dębskiej wielu widzom przypadnie do gustu i wyjdą oni z kina z uśmiechem na ustach, a nie każda komedia polska daje taki efekt.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h