Wydawnictwo Vesper zapowiedziało na 17 lipca premierę powieści Adwokat diabła. Na podstawie książki autorstwa Andrew Neidermana nakręcono film pod tym samym tytułem z Keanu Reevesem i Alem Pacino w rolach głównych.  Przeczytajcie prolog Adwokata diabła w przekładzie Macieja Machały:

Prolog

Mimo zwycięstwa Richard Jaffee zbiegał po schodach gmachu sądu przy Federal Plaza w Nowym Jorku niczym prawnik, który właśnie przegrał sprawę. Rozwiane kosmyki jego rzadkich kruczoczarnych włosów tańczyły wokół głowy, gdy pędził po kamiennych stopniach. Przechodnie prawie nie zwracali na niego uwagi. W tym mieście zawsze ktoś się spieszył, by zdążyć na kolejkę, złapać taksówkę czy przebiec przez jezdnię, nim zabłysną czerwone światła. Ludzie często dawali się tu po prostu ponieść prądowi, który przepływał przez arterie Manhattanu, napędzany tym niewidzialnym, ale wszechobecnym gigantycznym sercem sprawiającym, że metropolia tętniła unikatowym życiem, jak żadna inna pod słońcem. Klient Jaffee’ego, Robert Fundi, nie spieszył się z wyjściem, skupiając na sobie uwagę reporterów, którzy kłębili się wokół niego z instynktowną ruchliwością właściwą pszczołom. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, zasypując go podobnymi pytaniami: Co właściciel wielkiego prywatnego przedsiębiorstwa sanitarnego na Lower East Side ma do powiedzenia o tym, że oczyszczono go ze wszystkich zarzutów o wyłudzenie kapitału? Czy rozprawa miała polityczny charakter, ponieważ krążyły plotki, że zamierzał starać się o stanowisko prezydenta okręgu? Dlaczego główny świadek oskarżenia nie powtórzył na rozprawie tego, co wcześniej ponoć ujawnił prokuraturze? – Panie, panowie – odezwał się Fundi, wyjmując z kieszeni marynarki kubańskie cygaro, podczas gdy dziennikarze czekali, aż się nim zaciągnie. Spojrzał na nich z uśmiechem. – Te pytania będziecie musieli państwo skierować do mojego adwokata. Za to właśnie tyle mu płacę! – oznajmił i roześmiał się. Głowy dziennikarzy, jakby pociągnięte za niewidzialne sznurki, zwróciły się jednocześnie w stronę Jaffee’ego akurat wtedy, gdy Richard wsiadał już do limuzyny firmy John Milton i Wspólnicy. Jeden z nich, młodszy i nieco bardziej zdeterminowany, pognał w dół po schodach z krzykiem: – Panie Jaffee! Tylko chwileczkę, panie Jaffee! Proszę! Wywołało to rozbawienie pozostałych reporterów oraz innych obecnych, gdyż szofer już zatrzasnął drzwi limuzyny i właśnie obchodził wóz, by zasiąść za kierownicą. Chwilę później samochód ruszył. Richard Jaffee oparł się wygodnie i gapił przed siebie. – Do firmy, proszę pana? – zapytał szofer. – Nie, Charon. Zawieź mnie, proszę, do domu.
Źródło: Vesper
Wysoki Egipcjanin o oliwkowej cerze i oczach w kształcie migdałów popatrzył uważnie we wsteczne lusterko, jak gdyby wpatrywał się w kryształową kulę. Jego gładką jak masło twarz skaziły rysujące się w kącikach oczu zmarszczki. Skinął głową prawie niedostrzegalnie, potwierdzając w duchu to, co zobaczył; to, o czym wiedział. – Dobrze, proszę pana – odparł Charon. Wyprostował się na siedzeniu i kontynuował jazdę ze stoicyzmem godnym pracownika zakładu pogrzebowego kierującego karawanem. Richard Jaffee siedział nieruchomo, nie zmieniając pozycji ani nie oglądając się na boki, by obserwować ulice. Ten trzydziestotrzyletni mężczyzna zdawał się starzeć z każdą minutą. Zbladł, jego błękitne oczy przybrały odcień mętnej szarości, a zmarszczki na czole pogłębiły się. Podniósł dłonie i poklepywał nimi delikatnie policzki, jak gdyby chciał się przekonać, że jego ciało nie zaczęło się jeszcze rozkładać. A później odprężył się wreszcie i zamknął oczy. Prawie natychmiast ujrzał w wyobraźni Glorię – taką, jaka była, zanim przeprowadzili się na Manhattan; taką, jaka była, gdy się poznali: bystrą, niewinną, pełną życia i bezgranicznie ufną. Jej optymizm i wiarę uważał wtedy za tak pokrzepiające i stymulujące. Dzięki nim czuł intensywne pragnienie, by dać jej wszystko; by ciężko harować w nadziei, że świat stanie się tak wrażliwy i radosny, jakim go postrzegała; by chronić ją i wielbić, póki śmierć ich nie rozłączy. A ona ich właśnie rozłączyła – niecały miesiąc temu na izbie porodowej szpitala Memorial na Manhattanie, chociaż Gloria miała możliwie najlepszą opiekę lekarską, a okres ciąży przebiegł bez komplikacji. Urodziła cudownego synka o nieskazitelnej urodzie i nienagannej kondycji, ale wysiłek ten, nie wiedzieć czemu, przypłaciła życiem. Lekarze nie potrafili tego wyjaśnić. Powiedzieli mu, że jej serce „nie dało rady”. W związku z tym wyobrażał sobie, jak ten organ skrzywił się boleśnie, westchnął, po czym wydał ostatnie tchnienie.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj