Prolog
Mimo zwycięstwa Richard Jaffee zbiegał po schodach gmachu sądu przy Federal Plaza w Nowym Jorku niczym prawnik, który właśnie przegrał sprawę. Rozwiane kosmyki jego rzadkich kruczoczarnych włosów tańczyły wokół głowy, gdy pędził po kamiennych stopniach. Przechodnie prawie nie zwracali na niego uwagi. W tym mieście zawsze ktoś się spieszył, by zdążyć na kolejkę, złapać taksówkę czy przebiec przez jezdnię, nim zabłysną czerwone światła. Ludzie często dawali się tu po prostu ponieść prądowi, który przepływał przez arterie Manhattanu, napędzany tym niewidzialnym, ale wszechobecnym gigantycznym sercem sprawiającym, że metropolia tętniła unikatowym życiem, jak żadna inna pod słońcem. Klient Jaffee’ego, Robert Fundi, nie spieszył się z wyjściem, skupiając na sobie uwagę reporterów, którzy kłębili się wokół niego z instynktowną ruchliwością właściwą pszczołom. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, zasypując go podobnymi pytaniami: Co właściciel wielkiego prywatnego przedsiębiorstwa sanitarnego na Lower East Side ma do powiedzenia o tym, że oczyszczono go ze wszystkich zarzutów o wyłudzenie kapitału? Czy rozprawa miała polityczny charakter, ponieważ krążyły plotki, że zamierzał starać się o stanowisko prezydenta okręgu? Dlaczego główny świadek oskarżenia nie powtórzył na rozprawie tego, co wcześniej ponoć ujawnił prokuraturze? – Panie, panowie – odezwał się Fundi, wyjmując z kieszeni marynarki kubańskie cygaro, podczas gdy dziennikarze czekali, aż się nim zaciągnie. Spojrzał na nich z uśmiechem. – Te pytania będziecie musieli państwo skierować do mojego adwokata. Za to właśnie tyle mu płacę! – oznajmił i roześmiał się. Głowy dziennikarzy, jakby pociągnięte za niewidzialne sznurki, zwróciły się jednocześnie w stronę Jaffee’ego akurat wtedy, gdy Richard wsiadał już do limuzyny firmy John Milton i Wspólnicy. Jeden z nich, młodszy i nieco bardziej zdeterminowany, pognał w dół po schodach z krzykiem: – Panie Jaffee! Tylko chwileczkę, panie Jaffee! Proszę! Wywołało to rozbawienie pozostałych reporterów oraz innych obecnych, gdyż szofer już zatrzasnął drzwi limuzyny i właśnie obchodził wóz, by zasiąść za kierownicą. Chwilę później samochód ruszył. Richard Jaffee oparł się wygodnie i gapił przed siebie. – Do firmy, proszę pana? – zapytał szofer. – Nie, Charon. Zawieź mnie, proszę, do domu.
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj