Kane. Bogowie w mroku: przeczytaj fragment klasycznej fantasy
Poznajcie początek powieści o jednym z najważniejszych antybohaterów w historii fantasy. Książka Kane. Bogowie w mroku w tym tygodniu trafiła do sprzedaży.
Poznajcie początek powieści o jednym z najważniejszych antybohaterów w historii fantasy. Książka Kane. Bogowie w mroku w tym tygodniu trafiła do sprzedaży.
Gdy Imel zobaczył stertę kości, poczuł, że włosy jeżą mu się na karku. Nigdy nie był tchórzliwy i nic nie wskazywało na to, że duchy zmarłych mogą być groźne. Jednak wygląd tych pleśniejących kości budził niepokój. Nosiły ślady zębów – mogła być to robota szczurów – ale starannie je rozłupano i pozbawiono szpiku. Jakaś ludzka istota… powiedzmy, że ludzka… mogła pożreć te gnijące trupy, przemknęło Imelowi przez myśl. Zadrżał, chociaż kości były stare i skruszałe.
Pogrzebał ciekawskim palcem w stosie wiekowych ozdób i metalowych wyrobów. Zawiódł się nieco, nie odkrywszy niczego ważnego.
– Kane rabował groby dla tego śmiecia? – spytał. Zaskoczyło go, jak głośno rozległ się jego głos.
Skrytobójca wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Zaszył się tu tak dawno temu, że mógł oszaleć, ale chyba po prostu zbierał to, żeby mieć jakieś zajęcie. Może chciał coś z tego zrobić. Albo spisywał katalog dla pedantów z akademii w Matnabli. A co ty byś tu robił przez cały ten czas? Kane jest… nie wiem. – Mruknął coś na zakończenie i zainteresował się swoim sztyletem.
Imel westchnął sfrustrowany i rozejrzał się, szukając czegoś, czym mógłby zająć myśli. Zauważył tajemnicze, zawiłe wzory i wiekowe piktogramy biegnące łukiem nad nadprożem. Opierając się na tym, co zobaczył do tej pory, zmyślnie zgadł, że to jakiś rodzaj zaklęcia chroniącego przed siłami nadprzyrodzonymi. Z oddali gapił się na nie bezrozumnie i – nienawykły nosić zarost, który ostatnio zapuścił – drapał się po podbródku i policzkach.
Odgłosy burzy w połączeniu z niezwykłym otoczeniem przyprawiały go o rosnące zdenerwowanie. Podszedł do stołu, gdzie Arbas nonszalancko ostrzył sztylet na kamieniu zostawionym przez Kane’a. Pochyliwszy się, spojrzał z zachwytem na leżące tam księgi – chociaż większy podziw wzbudziła w nim ich wartość materialna niż intelektualna. Zaciekawiony zaczął je kartkować. Dwie były w języku Przymierza, a wśród pozostałych tylko jedna w języku, który wydał mu się mętnie znajomy. Bardzo stary wolumin był niezwykły, gdyż dziwne znaki na jego stronicach nie wyglądały, jakby były naniesione ręcznie. Imel zadał sobie pytanie, jaki rodzaj ksiąg tak zaciekawił Kane’a, że był gotów przytargać je do groty. Już samo to, że posiadł sztukę czytania, jest zaskakujące, skonstatował w myślach Imel. Z tej garstki informacji na temat Kane’a, które zgromadził, wyrobił sobie obraz prostackiego, chociaż zręcznego wojownika, osoby bez wątpienia skłonnej do gwałtu. Doświadczenie podpowiadało mu, że człowiek tego pokroju zwykle gardzi wszystkim, co wiąże się ze sztuką.
Machinalnie przeglądał jeden z dwóch tomów napisanych w języku Przymierza. Nagle zatrzymał wzrok na karcie wypełnionej dziwnym diagramem. Zaskoczony powoli odcyfrował napis na sąsiedniej stronie i przekonał się, że jego podejrzenia były uzasadnione. Ogarnięty zgrozą zamknął i cisnął na stół księgę. Księgę czarów. Czy Kane nie tylko parał się żołnierką, ale praktykował też magię? Imel przypomniał sobie ostrzeżenia Arbasa i poczuł strach.
Skrytobójca spojrzał na Arbasa i zobaczył, że tamten szczerzy do niego zęby znad sztyletu. Zerkał z ukosa na czytającego i dojrzał w jego oczach nagłe przerażenie. Gdy Imel zdał sobie sprawę, że odkryto jego uczucia, ogarnął go gniew, który wypędził zeń strach – oczywisty w przypadku każdego człowieka o zdrowych zmysłach, który staje przed przyborami czarnoksiężnika.
– Przestań się głupio szczerzyć! – warknął na Arbasa, który tylko zachichotał w odpowiedzi. Gorączkowo przeklinając, Thovnosianin przemierzał komorę. Na Tloluvina! Był durniem, że w ogóle podjął się tej misji – durniem, że w ogóle dał się wciągnąć w jej szaleńcze intrygi! Zdając sobie sprawę, że szybko traci nad sobą kontrolę, przystanął i usiłował się wziąć w karby. – Kane zamierza się tu zjawić czy nie? – spytał
ostro.
Arbas wzruszył ramionami, wyglądało na to, że sam się niecierpliwi.
– Może jeszcze nie wie, że przyszliśmy. Weźmy latarnię i poświećmy na zewnątrz. Wątpię, żeby ktoś poza Kane’em plątał się tu w taką noc. – Z tymi słowami sięgnął po poobijaną latarnię i ruszył w stronę zasłony.
Kiedy ją minęli i kierowali się do wylotu tunelu, rozgałęziona błyskawica rozdarła nocne niebo i rzuciła migotliwe, niebieskawe światło na osobę, która właśnie wkroczyła do groty. Na widok czarnej postaci w opończy rysującej się na tle rozświetlonej piorunami ściany deszczu Imel nie był w stanie powstrzymać okrzyku. Przeleciały mu przez głowę słowa Arbasa z ich pierwszego spotkania: „Szukaj go w Siódmym Piekle!”. Doprawdy, tak wyglądałby demon lub sam bóg Tloluvin wyłaniający się z Siódmego Piekła.
Przez ułamek sekundy piorun oświetlił postać piekielną poświatą. W jej blasku nie dało się rozróżnić rysów twarzy. Przybysz był tylko czarnym cieniem – wiatr targał opończę i resztę przyodziewku, a gigantyczna postać opierała się burzy. Obnażony miecz lśnił w blasku błyskawicy podobnie jak oczy przybyłego – złowrogie płomyki w mroku.
Błyskawica zgasła i postać ciężkim krokiem ruszyła w głąb groty.
– Schowaj to światło! – rzucił szorstko Kane.
Arbas odsunął zasłonę i Kane, wszedłszy głębiej, zrzucił opończę. Strząsnął przy tym istny potop z potężnego ciała. Przeklinając w jakimś dziwnym języku, nalał sobie pełny puchar wina, opróżnił go i zaczął napełniać po raz wtóry.
– Burza piękna, ale suszyć się po niej w tej ciemnej dziurze to żadna przyjemność – warknął między pucharami. – Arbasie, sprawdź, czy da się rozpalić ogień. Tej nocy dym niegroźny. Imelu, siadaj i napij się wina. To najlepszy sposób, żeby wypędzić wilgoć z wnętrzności. Ci Lartroxianie mają zaskakująco znakomite winnice, zawsze im to przyznawałem. – Napełniając puchar po raz trzeci, przesunął się bliżej miejsca, w którym Arbas rozpalał ogień.
Imel z wdzięcznością opadł na krzesło i nie widząc innego naczynia, nieporadnie popijał gęste, mocne wino prosto z butelki. Wydarzenia ostatnich kilku godzin pozbawiły go spokoju ducha, jednakże gronowy trunek rozgrzewał i koił nerwy. Misje tego rodzaju nie leżały w naturze Imela i pożałował, jak wiele razy wcześniej, że nie zdołał jej przekonać, aby wysłała kogoś innego. Może tego nikczemnego Oxforsa Alremasa. Nie żeby Alremas bardziej się nadawał do misji wymagającej intryg i przebiegłej dyplomacji. Niemniej poczucie własnej wartości pellińskiego pana było tak nieznośne, że Imel był ciekaw, ile zniewag, które sam musiał ścierpieć do tej pory, zniósłby ów wrażliwy arystokrata.
Arbas wkrótce podsycił ogień suchym trumiennym drewnem. Burzowe wichry wysysały prawie cały dym i było całkiem wygodnie. Płomienie oświetliły wnętrze groty, tak że Imel teraz po raz pierwszy mógł się Kane’owi dokładnie przyjrzeć.
Był słusznego wzrostu mężczyzną, nieco ponad sześć stóp, chociaż z racji potężnej budowy ciała wydawał się niższy. Masywny kark, pierś jak beczka, ramiona i nogi umięśnione ponad przeciętną ludzką miarę – wszystko to sprawiało, że otaczała go aura wielkiej mocy. Nawet dłonie miał przerośnięte, a palce długie i niebywale silne. Gdyby nie były tak przerażające, mogłyby uchodzić za dłonie artysty. Imel wcześniej raz widział takie ręce – u osławionego dusiciela, przy którego egzekucji był obecny. W ramach upiększenia cesarskiego prawa odrąbane ręce zatknięto na palach Placu Sprawiedliwości Thovnostenu – obok odciętej głowy. Wiek Kane’a trudno było ustalić, miał ciało trzydziestolatka, ale w jakiś sposób wydawał się starszy. Imel spodziewał się starszego mężczyzny, więc teraz uznał, że Kane jest po pięćdziesiątce, ale świetnie się trzyma. Miał jasną cerę i rudawą czuprynę, równo przyciętą, średniej długości. Nosił krótką brodę i miał surowe rysy twarzy, zbyt grubo ciosane, by uznać go za przystojnego.
Kane wyczuł badawcze spojrzenie Imela i skierował na niego wzrok. Nagle wróciło mrożące krew w żyłach wrażenie, jakiego Imel doznał w świetle błyskawic. Oczy Kane’a były jak dwa płonące niebieskim światłem kryształy lodu. Zastygł w nich ogień szaleństwa, śmierci, udręczenia, piekielnej nienawiści. Przenikały Imela na wskroś, szukając najtajniejszych myśli, przepalając duszę do cna. To były oczy oszalałego mordercy.
Kane odwrócił się z okrutnym rechotem, czar spojrzenia prysł. Imel opanował ślepą panikę, z trudem wracając do rzeczywistości. Oszołomiony niepewną ręką sięgnął po flaszkę. Z ulgą chłonął wzmacniającą moc napoju.
Ta, która wysłała go do Kane’a z misją, zawsze budziła w Imelu odrazę. Była tylko pokracznym, zniszczonym uosobieniem nienawiści, utrzymywanym przy życiu wyłącznie zwyrodniałą żądzą zemsty. Z pewnością każdy, kto się do niej zbliżył, musiał poczuć mroczny ogień jej chorobliwej mściwości. Ale tamta odraza miała się nijak do przerażenia, jakie go opadło, gdy spojrzał w oczy Kane’a. Lśniło w nich szaleństwo, ale połączone z zimną żądzą mordu. Szaleństwo spragnione zabijania i zniszczenia – spalająca nienawiść życia. Takimi oczami śmierć chłonęła świeżo zmarłych lub boski Tloluvin witał skazaną duszę w swoim królestwie wiecznej ciemności.
– A więc, Imelu, co cię do mnie sprowadza?
Na te słowa Imel otrząsnął się z rozmyślań. Podniósł wzrok
i zobaczył, że Kane odszedł od ognia i przysiadł naprzeciwko na krawędzi stołu. Uważnie mu się przyglądał, z kpiącym uśmiechem na grubo ciosanej twarzy – piekielny blask oczu przygasł, ale ogień nadal się w nich tlił. W długich palcach obracał srebrny pierścień. Pewnie jeden ze stosu w kącie, uznał
Imel.
– Domagałeś się spotkania ze mną. Lepiej, żebyś miał ku temu dobry powód. Rzecz nie w tym, że jestem zajęty w tej dziurze, ale przybywając tu, naraziłeś na niejakie niebezpieczeństwo mnie samego i Arbasa. – Podniósł pierścień do światła i oglądał go, jakby zaintrygowany misternymi napisami. – Oczywiście, jesteś pewien, że nikt cię nie śledził… – Od niechcenia przysunął do siebie lampę, by móc lepiej przyjrzeć się pierścieniowi. Imel zmarszczył brwi, nie wiedząc, co powiedzieć. – Ciekawe… – mruknął, unosząc klejnot do światła. Wielki ametyst promieniował łagodnym, fioletowym blaskiem.
Imel rozpoznał pierścień i przeszył go zimny strach. Błyskawicznie sięgnął do miecza, który nosił u boku. Ledwo tknął rękojeści, gdy czyjaś ręka oplotła mu szyję od tyłu, a czubek sztyletu boleśnie drasnął gardło. Arbas! Zapomniał o skrytobójcy.
– Jeszcze go nie zabijaj, Arbasie – rozkazał Kane, który ani drgnął. – Myślę, że Imel rozpoznaje ten pierścień.
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat