

Kane schował miecz do pochwy i przeszedł za swoim towarzyszem do wnętrza budynku, gdzie znajdowało się około dziesięciu uzbrojonych mężczyzn – jasnowłosych waldannskich najemników pod komendą Jeresena. Kane rozpoznał kilku z nich i wymienił pozdrowienia. Przypuszczał, że gdzieś w pobliżu są jeszcze inni, dla których nie wystarczyło miejsca w środku – chyba że ta garstka była jedyną pozostałością budzącego niegdyś postrach oddziału, który wyruszył przed laty wraz z Jeresenem na południe, by zarabiać na życie ostrzami swych mieczów.
Sesi, z rękami związanymi za plecami, siedziała żałośnie skulona na krześle. Podniosła na Kane’a wzrok wypełniony desperacką nadzieją. Na kamiennej podłodze widniały plamy krwi, a starsza para chowająca się w kącie kuchni z pewnością nie mogła jej pomóc. Nie mógł tego również zrobić krępy mężczyzna, który leżał w środku karmazynowej plamy. Kane odwrócił spojrzenie i usiadł przy długim stole.
– Hranal! Wina! – wrzasnął Jeresen do starszego mężczyzny, który ostrożnie dotykał rozbitej wargi. – Przynieś nam wina, a potem każ swojej kobiecie przyrządzić mięso. Ma być smaczne, bo inaczej… sam wiesz co. Laddos, idź z nim. – Usiadł naprzeciwko Kane’a. – To miejsce to ruina, ale w piwnicy ostało się sporo butelek całkiem dobrego trunku. Więc tylko tędy przejeżdżasz? Co za zbieg okoliczności.
Kane nie zamierzał ciągnąć tego tematu.
– Mówiłeś coś o fortunie.
Waldannski kapitan chrząknął.
– Srebro, złoto, klejnoty, tyle, ile każdy z nas zdoła unieść, jeśli się pośpieszymy.
– Jak bardzo musimy się śpieszyć?
– Byłoby najlepiej, gdybyśmy stąd zniknęli jeszcze przed świtem.
– Przecież tu nie ma niczego prócz kości dwóch armii.
– Owszem, jest, jeśli wiesz, gdzie szukać – zapewnił go Jeresen. – Minęło już prawie trzydzieści lat od upadku Lynortis, ale to, czego szukamy, na pewno nie zniszczało.
Starzec wrócił z kilkoma zakurzonymi butelkami wina. Jeresen z lubością obserwował, jak rozlewa alkohol do kubków, po czym rozpoczął swoją opowieść.
– Do diabła, Kane, pewnie znasz tę historię równie dobrze jak ja. Wiesz, że Masale z Wesvetin zebrał armię ze zboczy gór Myceum i pomaszerował z setką tysięcy ludzi, by wyrzeźbić swoje imperium z ziem Północnej Lartroxii. Na drodze podboju stało Lynortis, miasto i forteca wznoszące się na szczycie góry i uchodzące za niezdobyte. Władcy Lynortis rządzili wielką doliną rozciągającą się u podnóża i od wieków uważali równiny Lartroxii za swoje lenno. Masale wiedział, że Lynortis musi upaść. Spustoszył osady u podnóży miasta, a potem zaczął oblegać samo Lynortis. Sto tysięcy ludzi przeciwko jednej for-
tecy.
To nie była bitwa – to była nieustająca rzeź. Niezdobyte mury na szczycie kamiennego urwiska. Bogowie! Ileż tysięcy zginęło w bezsensownych atakach! Masale oblegał Lynortis przez dwa lata. Przez dwa lata jego olbrzymie machiny oblężnicze obrzucały fortecę kamieniami, włóczniami i płonącymi kulami smoły, a katapulty Lynortis odpowiadały tym samym – zasypywały wroga szklanymi pociskami z płonącym fosforem i śmiercionośnymi oparami, przygotowanymi przez magów Lynortis z tajemnych substancji, które znajdowali pod ziemią. Zarazy i głód zabijały kolejne tysiące. Armia Masale’a kurczyła się na jego oczach; cała okolica zamieniła się w zmasakrowane pustkowie – lecz Lynortis wciąż opierało się atakom. Masale, który nigdy nie przegrał bitwy, nie potrafił rzucić fortecy na kolana, ani siłą swej armii, ani głodem – bo Lynortis zdobywało jakoś żywność i wodę.
W końcu forteca padła za sprawą zdrady. W skale istniały przejścia prowadzące do doliny poniżej. Po dwóch latach oblężenia ktoś pokazał Masale’owi tę drogę przez górę – pewnej bezksiężycowej nocy wprowadził najeźdźcę i resztki jego armii do Lynortis. Ostateczna bitwa była zacięta, ale miasto zostało zaskoczone, a dwa lata oblężenia wyczerpały jego obrońców. O świcie Masale był już władcą miasta umarłych, a na skałach daleko w dole leżały porozrzucane szczątki tych, którzy uciekli przed stalą jego żołnierzy.
Zdobywca zostawił Lynortis w płomieniach, chełpiąc się tym, że w obrębie murów nie został nikt przy życiu. Lecz jego marzenie o imperium umarło wraz z Lynortis, bo z jego najeźdźczej armii zostało ledwie dwadzieścia tysięcy ludzi. Masale wrócił do Wesvetin, nie mając nic na poparcie swoich ambicji poza ziemią wykrwawioną do cna i pozbawioną bogactw. – Jeresen przerwał na moment, by pociągnąć długi łyk wina.
Kane czekał cierpliwie, aż powie mu coś, co nie było rzeczą powszechnie znaną.
– Jednak oprócz skarbów zrabowanych z Lynortis przywiózł ze sobą jeńca – Reallis, córkę Yosahcory, ostatniego władcy miasta. Czerpał gorzką satysfakcję z faktu, że dziecko jego wroga jest teraz jego niewolnicą i dziwką. Często, gdy ogarniała go rozpacz, zabawiał się z Reallis, aż okazało się, że nosi jego bękarta. Podobno Masale chciał ją wtedy zabić, ale dziewczyna zniknęła. Uciekła, grzmiał Masale, a jego poddani zastanawiali się, po co zadaje sobie ten trud i kłamie.
Ale Reallis rzeczywiście uciekła. Może pomogli jej ocaleńcy z Lynortis albo wrogowie, którzy chcieli wykorzystać tego bękarta przeciwko niemu? Kto wie? Bo potem słuch o Reallis zaginął. Teraz, dwadzieścia lat później, do Masale’a dotarły pogłoski, że po ucieczce Reallis ukryła się wśród nielicznych uchodźców, żyjących pośród ruin pola bitwy – i że urodziła córkę. Wyjawił to wszystko pewien włóczęga, który zatrzymał się tam na jakiś czas. Córka Reallis wpadła mu w oko, ale nie mógł się do niej zbliżyć, bo ciągle siedziała w domu, opiekując się swoją matką, która umierała z powodu gorączki. Pewnej nocy zakradł się do środka i podszedł na tyle blisko, by usłyszeć, jak Reallis na łożu śmierci opowiada o tajemniczej komnacie wypełnionej złotem i klejnotami, ukrytej gdzieś w jaskiniach pod Lynortis. Nie usłyszał co prawda, gdzie konkretnie znajduje się ten skarb, ale córka była przy matce do samego końca i znała całą prawdę. Następnej nocy próbował się dostać do dziewczyny, ale złapano go i pobito niemal na śmierć. Uciekł więc i poszedł do Masale’a z tą historią – w nadziei, że będzie miał swój udział w skarbie, kiedy już Masale położy na nim łapy. Masale porządnie go przeczołgał, zanim nabrał pewności, że to nie jakiś podstęp. Skurczybyk gadał dużo i głośno, kiedy rozciągnęli go na kole. Nie wszystkich, którzy go słuchali, musiał przekonywać tak długo jak Masale’a. – Jeresen opróżnił kubek szerokim gestem i wskazał na jednego ze swych towarzyszy. – Wiem to wszystko dzięki Bonaecowi. Służył u Masale’a, ale kiedy usłyszał tę historię, zabrał się stamtąd i wrócił do swojego starego kapitana, żeby szukać u niego pomocy i zabrać skarb, nim zrobi to Masale. Pewien łajdak w moich barwach sprzedał tę informację Siwemu za większy udział w łupach. Chłopcy Siwego wyprzedzali więc nas o włos, teraz jestem też już pewien, że i Masale depcze nam po piętach.
Wszyscy patrzyli na Sesi, która uparcie milczała, wpatrując się posępnie w podłogę.
– Wystarczy tylko zmusić ją do mówienia. – Jeresen uśmiechnął się szeroko. – Zabierzemy, co się da, i znikamy stąd. Ty też dostaniesz swoją część, Kane. Nie robię tego ze względu na dawne czasy. Być może będziemy musieli się bić z ludźmi Masale’a, a wiem, ile jest wart twój miecz. Zgoda?
– Oczywiście – odparł Kane, opróżniając kubek.
Jeresen odchrząknął i poklepał Kane’a po ramieniu.
– No dobrze, wystarczy. Musimy brać się do pracy. – Uśmiechnął się drapieżnie do związanej dziewczyny. – Sama widzisz, że nie masz wyjścia, Sesi. Powiedz nam szybko, gdzie jest ten skarb, a ja zabiorę cię tam, gdzie nie sięgają brudne łapska Masale’a, a do tego będziesz miała całą górę złota. To jedyne wyjście, jakie ci zostało.
– Pewnie nic mi z tego nie przyjdzie, jeśli ci powiem, że nie wiem, o czym mówisz – odparła tak cicho, że ledwie ją usłyszeli.
Wydawało się, że Jeresen w ogóle się nie poruszył, lecz potężny cios odrzucił głowę dziewczyny do tyłu. Z nosa popłynęła jej krew. Krąg oczu przyglądał się jej bezlitośnie.
– No dobrze – wykrztusiła Sesi. – Ale nie potrafię opisać tego miejsca. Dajcie mi konia, a zaprowadzę was tam.
– Bardzo rozsądnie – pogratulował Jeresen. – Bonaec, przygotuj jej pętlę na szyję. Sesi, mam nadzieję, że nie spróbujesz wymknąć się w ciemnościach. Naprawdę nie mamy czasu do stracenia.
Obserwował przez chwilę, jak Bonaec podrywa dziewczynę na równe nogi i zakłada jej pętlę na szyję. Przysadzisty najemnik rozwinął kilka stóp sznura i przywiązał jego drugi koniec do swojego nadgarstka.
– Jeśli tylko uznam, że coś kombinujesz – zwrócił się Jeresen do dziewczyny – każę Bonaecowi odciąć ci uszy. Możesz być pewna, że sprawi mu to przyjemność. Mnie też. Więc postaraj się, żebyśmy nie musieli zbyt długo szukać tego złota.
Źródło: Vesper

