

Eony to seria wydawnictwa Vesper, w której ukazuje się klasyka fantasy. Znajdziecie w niej książki m.in. Poula Andersona, Roberta E. Howarda czy Michaela Moorcocka. Niedawno zaś do sprzedaży trafił tom tekstów Karla E. Wagnera, których wspólnym mianownikiem jest nietuzinkowy bohater - Kane.
To już drugi (z trzech) tom tekstów, których bohaterem jest Kane. Prometeusz nikczemny obejmuje powieść Krwawnik, opowiadania Lynortis raz jeszcze, Mroczna muza, Zachód dwóch słońc, wiersz Słońce o północy oraz dodatki: Kane kiedyś i w przyszłości autorstwa Karla Edwarda Wagnera oraz glosariusz przygotowany przez Marcina Pągowskiego.
Początek opowiadania Lynortis raz jeszcze możecie przeczytać poniżej, pod opisem i okładką książki. Autorem przekładu jest Janusz Ochab.
Kane. Prometeusz nikczemny - opis i okładka

Kane to postać, która idealnie wpisuje się w archetyp bohatera bajronicznego – mrocznego, romantycznego outsidera, którego motywacje i działania burzą tradycyjne granice między dobrem a złem. Jest uosobieniem samotności i buntu, odrzuca boskie nakazy i społeczne normy, pragnąc kierować własnym losem bez względu na cenę. Jego nieśmiertelność staje się zarówno darem, jak i przekleństwem – Kane zmuszony jest żyć w świecie, którego zasady odrzuca, i zmagać się z konsekwencjami swoich wyborów. Nieustannie poszukuje znaczenia i celu, choć jest świadom, że jego działania za każdym razem prowadzą do chaosu i destrukcji.
Kane. Prometeusz nikczemny - fragment książki
Lynortis raz jeszcze
Prolog
Wysoko ponad jałowym pustkowiem wznosi się Lynortis, zadumane w posępnym majestacie. Wyniosłe, orle gniazdo na wieży z piaskowca, upadła cytadela, spogląda na milczącą, martwą głuszę w dole. Lynortis. Miasto i forteca, której murów nie mogła pokonać żadna armia. Despotyczny władca bezkresnych lasów rozciągających się u jego stóp.
Lynortis, twoje oczy są teraz ślepe, a żyzna dolina, którą kiedyś rządziłeś, to cmentarzysko dwustu tysięcy dusz. Lynortis jest martwe i nikt go nie opłakuje. Sokoły nie zakładają już gniazd w twoich wypatroszonych wieżach; nawet szakale porzuciły wydmy wyblakłych na słońcu kości. Samotne i milczące, jesteś cmentarnym pomnikiem niepogrzebanych dziesiątek tysięcy swoich obrońców – oraz kości twoich zdobywców. Gdy morderca zabija mordercę, wszyscy łączą się ze sobą w śmierci.
Zginęły tu dwa narody, choć jeden z nich został okrzyknięty zwycięzcą. Spytajcie zmarłych, która strona wygrała wojnę.
I
Łowcy w lesie
Dziewczyna potykała się co kilka kroków, a jej ciężki oddech mieszał się ze szlochem. Kilka godzin wcześniej poruszała nogami w płynnym, szybkim biegu, pędziła niczym łania pod zniekształconymi drzewami. Łania jest szybka, lecz ogary cierpliwe. Od południa ścigały ją przez ten szalony koszmar porośniętego mchem zniszczenia. Teraz jej opalone nogi były podrapane i posiniaczone, ledwo przesuwały się ze zmęczenia pod ciernistymi gałęziami, a bose stopy pozostawiały smugi krwi na powykrzywianych korzeniach. W długich, brązowych włosach tkwiły gałązki i kawałki mchu. Bezkształtna, sięgająca ud sukienka wisiała w strzępach na jej szczupłym, gibkim ciele. Dziewczyna zdławiła płacz, a jedynym dźwiękiem, który teraz z siebie wydawała, był nierówny oddech.
– Nie tutaj! – rozległ się chrapliwy wrzask jakieś sto jardów na prawo od niej.
– Tu też nie! – odpowiedziało mu wołanie z lewej, nieco bliżej. Potem dobiegły ją stukot kopyt i brzęczenie uprzęży.
Popędziła do wraku ogromnego trebusza. Próchniejącą belkę przeciwwagi porosła spłacheć ciernistego wrzośca, tworząca naturalny namiot, poprzecinany teraz we wnętrzu smugami gasnącego słonecznego blasku. Nie zważając na ostre ciernie, dziewczyna przysunęła się bliżej do osmolonego drewna olbrzymiej machiny oblężniczej. Wysmarowane sadzą i pleśnią z opadłych liści, jej opalone kończyny i sukienka ze zgrzebnej brązowej tkaniny zlewały się w jedno z butwiejącymi drewnianymi elementami urządzenia. Na tle szczupłej twarzy brązowe oczy uciekinierki wydawały się wielkie niczym ślepia jakiegoś nocnego stworzenia. Zamarła w bezruchu, jedynie jej piersi poruszały się miarowo w górę i w dół, a oczy rozglądały nerwowo na boki.
Najpierw ścigały ją psy. Omal jej nie dopadły. Prześlizgnęła się wtedy przez zapchany gruzem i śmieciami tunel, a gdy wbiegło tam za nią ujadające stado, przegniłe stemple nie wytrzymały. Teraz łowczy byli zdani jedynie na własny wzrok, a to wystarczyło, by dziewczyna zyskała nad nimi lekką przewagę.
Z dołu patrzyła na nią porośnięta mchem czaszka, pozostałe kości szkieletu wciąż tkwiły, zmiażdżone, pod dłuższym ramieniem trebusza. Dwa kolejne szkielety w butwiejących kolczugach leżały zakopane częściowo w szańcu i unieruchomione gęstwiną wrzośca. Obok stóp dziewczyny znajdował się zardzewiały szkielet, a spróchniała rękojeść miecza wystawała spod resztek ramienia miotającego. Przerdzewiała broń nie dodawała jej otuchy, tak samo jak ludzkie szczątki nie budziły w niej strachu. Bała się teraźniejszości i okrutnych ludzi, którzy na nią polowali.
– Tutaj! Świeża krew!
Zza niej – i blisko. Nie była w stanie ukryć swoich śladów. Trebusz nie stanowił żadnego schronienia.
W akcie desperacji wypadła z kryjówki, spod całunu liści i cierni.
Podekscytowane krzyki łowców zbliżały się – od machiny oblężniczej dzieliły ich już tylko sekundy. Niskie zarośla i karłowate drzewa nie mogły osłonić uciekającej dziewczyny.
– Tam! To ona!
Przerażenie wypełniło jej obolałe nogi nowym zapasem sił. Pędziła na oślep przez bitewne cmentarzysko sprzed trzech dekad. Każdy oddech sprawiał jej ogromny ból, lecz jej płuca wciąż domagały się powietrza.
Byli tuż za nią, nieco zdezorientowani w okaleczonym wojną lesie. Sami robili zbyt wiele hałasu, by ją usłyszeć. Ale mieli konie.
Przeskoczyła nad belkami rozbitej balisty i potknęła się na stercie zardzewiałych pozostałości bełtów i ich żelaznych grotów. Zatrzymała się o krok przed zarośniętym przez chwasty okopem. Była to jednak nieznana jej część pola bitwy, wolała więc nie ryzykować i nie wchodzić do kryjówki, która mogła okazać się pułapką.
Przeskakując nad rowem, zauważyła, że jego dno pokrywa warstwa pożółkłych kości. Potem wbiegła do zarośniętego krzewami wąwozu, odległego o dwanaście bolesnych kroków. Zsunęła się po zboczu niczym wąż i wylądowała pośród kości, które wbiły się w miękką ziemię jak kawałki bruku.
Zatrzymali się przy okopie, by sprawdzić, czy nie ukryła się w nim ich ofiara…
Wąwóz otwierał się na polanę porośniętą rzadkimi zaroślami, wśród których walały się kamienie i odpadki. Za polaną wznosił się niewielki zagajnik – świetna kryjówka, gdyby tylko zdołała do niej dotrzeć. Wybiegła na polanę, nisko pochylona.
– Juhuu!
Poślizgnęła się na luźnych kamieniach i gruzie pokrywających polanę. Z zagajnika wyjechało sześciu jeźdźców. Otoczyli ją.
– Jest! Mamy ją! – wołali, pędząc w jej stronę.
Odwróciła się, ale nie miała dokąd uciec. Pozostali zjeżdżali ze zbocza wąwozu, z którego właśnie wybiegła. Stała całkiem odsłonięta, wśród niskich zarośli na polanie. Obróciła się ponownie. Znalazła się w potrzasku.
Źródło: Vesper

