

Strach wykrzywił jej twarz. Śmiali się głośno, podjeżdżając bliżej, ta banda leśnych wyrzutków, którzy z pewnością nie mają zamiaru pozwolić jej umrzeć szybko. Zabójcy o surowych twarzach, wyposażeni w zrabowaną broń i ubrania tak różnorodne jak ludzie, którzy je nosili. Zbliżali się powoli, prowokując ją, by spróbowała jeszcze uciec z tego ciasnego kręgu.
Łkała, obrzucając ich jednocześnie przekleństwami – przykucając, cofała się mimowolnie, gdy któryś podjechał bliżej, a potem obracała w miejscu, kiedy inny zbliżał się od tyłu. Bawili się swoją ofiarą, która kosztowała ich tyle zachodu. Krąg twarzy wykrzywionych w wilczym uśmiechu, przesuwający się powoli w jej stronę po wypłukanych kamieniach i zetlałych kościach.
Koń przewodzący całej grupie, dotąd skrywający się wśród drzew, ruszył w jej stronę. Dosiadający go jeździec, gruby mężczyzna zwany Siwym, który był szefem tej bandy, czekał cierpliwie, aż jego ludzie zagonią ofiarę prosto w jego budzący grozę uścisk. Spierzchnięte wargi wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu.
W tym momencie koń herszta potknął się, kopyto wierzchowca przebiło żwirową skorupę z upiornym trzaskiem. Człowiek i zwierzę zawyli jednocześnie w rozdzierającym bólu. Z rozbitej bańki pod powierzchnią ziemi wystrzelił obłok czarnego dymu, który zaczął się rozchodzić nad pozbawioną naturalnych przeszkód polaną.
Koń runął na ziemię, zrzucając jeźdźca, któremu los nie pozwolił jednak litościwie skręcić karku. Dziewczyna widziała, jak poczerniała skóra zsuwa się z wykrzywionej twarzy bandyty, który jeszcze przez chwilę krzyczał w straszliwej męce. Tymczasem czarna mgła ogarniała już jego towarzyszy.
Ci, którzy mieli jeszcze taką szansę, uciekali w panice. Czarne opary wirowały niczym piekielna chmura, sunęły nad polaną, dosięgając swym palącym tchnieniem wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że wiatr wieje w stronę wąwozu, i oszacowała szybko wielkość i prędkość śmiercionośnego obłoku. Wszyscy, którzy towarzyszyli Siwemu, leżeli teraz na usłanej kośćmi polanie, niektórzy jeszcze krzyczeli przeraźliwie. Ci, którzy nadjechali za nią, próbowali prześcignąć chmurę. Zapomnieli w przerażeniu o swojej ofierze.
Dziewczyna znalazła w sobie jeszcze dość sił, aby po raz ostatni poderwać się do biegu. Omijając niebezpiecznie blisko czarny obłok, zdołała wymknąć się jego poskręcanym mackom i dotrzeć do skrawka lasu położonego pod wiatr od polany. Wiedziała, że opary powoli się rozwieją, lecz nim pozostali przy życiu oprawcy ochłoną i zbiorą się ponownie, będzie już ciemno – nie sądziła zresztą, by mieli ochotę kontynuować polowanie.
Ledwie już trzymając się na nogach, wpadła pod osłonę poskręcanych drzew. Prosto w objęcia mężczyzny, który stał w ich cieniu i ją obserwował.
Nabrała powietrza, by krzyknąć, lecz jedna, wielka jak łopata dłoń zakryła już jej usta, podczas gdy druga zamknęła w żelaznym uścisku nadgarstki. Dziewczyna szarpała się desperacko, ale mężczyzna bez trudu trzymał ją przy sobie.
– Cicho! – zadudnił w jej uchu głos nieznajomego. – Nie zrobię ci krzywdy!
Zadrżała i zawisła bezwładnie w jego ramionach. Serce waliło jej jak szalone, ale już wiedziała, że nie ma sensu dłużej się wyrywać.
Mężczyzna zdjął rękę z jej ust, ale nadal trzymał za nadgarstki.
– Nie martw się, nie jestem jednym z nich – powiedział. – Odpocznijmy teraz i pozwólmy, żeby tamci odjechali jak najdalej. Myślę, że są już zbyt zniechęceni, żeby do tego wracać. Jak się nazywasz? – zapytał.
– Sesi – odparła po krótkiej przerwie. Odwróciła głowę, by spojrzeć na człowieka, który ją trzymał.
Nic dziwnego, że nie widziała go aż do momentu, gdy wpadła między drzewa – sam wyglądał jak jeden z poskręcanych, masywnych pni. Choć nie był o wiele wyższy od większości postawnych mężczyzn, posturą przywodził na myśl potężny, stary dąb. Miał szeroki, okryty twardymi mięśniami tors, nogi jak dwie kolumny, ramiona grube od napiętych muskułów – wszystko to nadawało mu niezwykle masywny wygląd, świadczyło o olbrzymiej, niebezpiecznej sile. Dłoń o długich palcach, która uwięziła jej nadgarstki, była wielka i żylasta. Gęste rude włosy porastały jej wierzch i grube przedramię. Mężczyzna nosił skórzaną kamizelkę, obszytą skrawkami wilczej sierści i srebrnymi muszlami. Spod jej rozchylonych poł widać było lekką kolczugę. Nogawki obcisłych skórzanych spodni zachodziły na buty do jazdy konnej z wysokimi cholewami. Zza pasa wystawał mu duży nóż z ostrzem ukrytym w pochwie, a zza prawego ramienia kuta, ciekawie zdobiona rękojeść miecza. Sesi nigdy nie widziała, by ktoś nosił miecz przewieszony ukośnie przez plecy, uznała więc, że ma do czynienia z cudzoziemcem. Krótka broda okalała mu twarz o grubo ciosanych rysach, a sięgające karku rude włosy podtrzymywała zdobiona połyskującymi opalami, skórzana opaska, przecinająca pobrużdżone czoło. Jego oczy… Sesi wzdrygnęła się mimowolnie. Zimne, niebieskie. Oczy zabójcy… Oczy, które widziały śmierć wielu ludzi i wchłonęły ułamek każdej z nich, a istota śmierci płonęła w ich błękitnej głębi.
– Zwą mnie Kane.
Sesi oderwała wzrok od jego twarzy, zastanawiając się przelotnie, czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby wpadła w ręce bandytów. Kane wypuścił jej dłonie, a wtedy odsunęła się szybko od niego. Wytrzeszczonymi oczami przyglądała mu się nerwowo, próbując przytrzymać razem krawędzie sukni, rozerwanej wzdłuż boku do samego pasa.
– Kim byli ci ludzie? – spytał mężczyzna od niechcenia.
– To zwykli bandyci. Złodzieje. Napadają na podróżnych w pobliskich górach. Czasami zapuszczają się na pole bitwy, żeby okradać zmarłych. Masale zarządził, że wszystko to ma pozostać nietknięte jako pomnik jego zwycięstwa, ale nikt nie pilnuje tej okolicy, więc sępy tu wchodzą i kradną, co się da. Można tu znaleźć żelazo, złoto…
– Widzę kości.
– Są też kości.
– Dlaczego cię ścigali?
Sesi zawiązała poszarpane krawędzie sukienki na opalonej krągłości biodra.
– Nie domyślasz się?
Przyglądał jej się przez moment, potem wzruszył ramionami, zachowując obojętną minę. Nie potrafiła wyczytać nic z jego twarzy.
– Zadali sobie sporo trudu.
– Widziałeś?
– Byłem ciekaw, dlaczego banda drobnych rzezimieszków z takim uporem przeszukuje las.
– Dlaczego tu jesteś? Nie wolno tutaj nikomu wchodzić.
– Mieszkasz tu? – odpowiedział pytaniem.
– Tak, jest nas tu kilkoro – przyznała z ociąganiem.
– Więc zawiozę cię do domu.
– Sama znajdę drogę.
Kane pokręcił głową.
– Robi się ciemno, a w okolicy pełno jest zarośniętych dołów i pułapek, o czym przekonali się ci, którzy chcieli cię złapać. Mój koń czeka niedaleko stąd.
Sesi wzruszyła ze znużeniem ramionami i poszła śladem Kane’a. Wiedziała, że niebezpiecznie jest ufać człowiekowi o takich oczach, ale nie miała wyboru.
Źródło: Vesper

