Dom Wydawniczy Rebis wydał w serii Wehikuł Czasu kolejną klasyczną powieść science fiction. Jest nią Spotkanie z Ramą autorstwa Arthura C. Clarke'a.
Spotkanie z Ramą pierwszy raz ukazało się w 1972 roku. Opowiada o tajemniczej asteroidzie zbliżającej się do Słońca i misji, które ma ją zbadać i nawiązać kontakt.
Spotkanie z Ramą otrzymało wiele nagród: wśród wyróżnień znajdują się Nebula, BSFA, Hugo, Nagroda Campbella, Nagroda Locusa i Nagroda Jupitera.
Poniżej znajdziecie opis książki, a także początek powieści w przekładzie Zofii Kierszys.
Spotkanie z Ramą - opis książki
Odkąd w 2077 roku duża asteroida uderzyła w Ziemię, powodując ogromne straty materialne i zabijając setki tysięcy ludzi, astronomowie bacznie śledzą ruchy wszystkich takich obiektów. Gdy blisko sześćdziesiąt lat później w Układzie Słonecznym pojawia się Rama, jego rozmiary i prędkość budzą niepokój. Zdjęcia z sondy kosmicznej tylko go pogłębiają ‒ rzekoma asteroida ma zadziwiająco regularny kształt i najwyraźniej jest statkiem obcej cywilizacji. Jakie ma zamiary? Dokąd tak naprawdę zmierza Rama? Czy zagraża ludzkości?
Na wszystkie te pytania ma odpowiedzieć załoga Śmiałka, jednostki Straży Kosmicznej. Ludziom komandora Nortona udaje się przybić do statku, ale mają niewiele czasu. Podczas gdy Rama nieubłaganie zmierza ku Słońcu, astronauci z mozołem prowadzą badania. Czy zdołają spotkać obcych i poznać ich intencje?
Spotkanie z Ramą - fragment książki
1. Straż Kosmiczna
Wcześniej czy później to musiało się stać. 30 czerwca 1908 roku zagłada ominęła Moskwę tylko o trzy godziny i cztery tysiące kilometrów — odchylenie znikome według kryteriów wszechświata. 12 lutego 1947 roku inne miasto rosyjskie było jeszcze bliższe katastrofy, gdy drugi wielki meteoryt dwudziestego wieku spadł w odległości niecałych czterystu kilometrów od Władywostoku, przy czym detonację tę dałoby się porównać z wybuchem świeżo wynalezionej bomby atomowej.
W tamtych czasach człowiek nic nie potrafił zrobić, żeby uchronić się przed tymi ostatnimi przypadkowymi pociskami bombardowania kosmicznego, które niegdyś poznaczyło lejami powierzchnię Księżyca. Meteoryty roku 1908 i 1947 spadły na bezludzia, ale pod koniec następnego wieku nie było na Ziemi już ani jednego rejonu mogącego służyć artylerii kosmicznej jako cel do nieszkodliwych ćwiczeń. Ludzkość rozprzestrzeniła się od bieguna do bieguna. Toteż nieuniknienie…
O godzinie 9.46 czasu zachodnioeuropejskiego 11 września, pod koniec wyjątkowo pięknego lata roku 2077, większość mieszkańców Europy zobaczyła oślepiającą kulę ognia, która ukazała się od wschodu. W ciągu paru sekund jaśniejsza niż Słońce sunęła po niebie — zrazu cicho — pozostawiając za sobą rozwirowany słup pyłu i dymu.
Gdzieś nad Austrią zaczęła się rozpadać, a od grzmotów gwałtownych detonacji ponad milion osób ogłuchło całkowicie. To byli ci szczęśliwcy.
Tysiąc ton kamienia i metalu, sunąc z szybkością pięćdziesięciu kilometrów na sekundę, gruchnęło na równiny północnych Włoch i w jednej płomiennej chwili praca stuleci obróciła się wniwecz. Padwa i Werona zostały zmiecione z powierzchni Ziemi, resztki chwały Wenecji zginęły w morzu, gdy wody Adriatyku z hukiem zalały ląd po tym uderzeniu z kosmosu.
Śmierć poniosło sześćset tysięcy ludzi, ogólne szkody wyceniono na ponad trylion dolarów. Ale na polu sztuki, historii i nauki cała ludzkość — po wieki wieków — poniosła straty nieobliczalne i niepowetowane, jak gdyby w ciągu jednego poranka stoczono i przegrano jakąś wielką wojnę, i mało kto mógł czerpać przyjemność z faktu, że jeszcze przez długie miesiące, podczas gdy pył zagłady powoli opadał, cały świat oglądał świty i zachody słońca najwspanialsze od czasów wybuchu Krakatau.
Po pierwszym wstrząsie ludzkość — jak nigdy dotąd, w żadnym stuleciu — zjednoczyła się zdeterminowana. Zdawała sobie sprawę, że taka katastrofa może nie powtórzyć się przez tysiąc lat, ale też może powtórzyć się już jutro. A następnym razem konsekwencje będą jeszcze straszliwsze.
Dobrze: n i e b ę d z i e n a s t ę p n e g o r a z u.
Sto lat wcześniej świat, znacznie uboższy, dysponujący mniejszymi zasobami, marnował swoje bogactwa, usiłując niszczyć broń wypuszczoną samobójczo przez ludzkość przeciwko ludzkości. Tych wysiłków nigdy nie uwieńczył sukces, ale nabyte wówczas umiejętności nie poszły w niepamięć. Teraz można było je wykorzystać w szlachetniejszym celu i na nieskończenie większej scenie. Żaden meteoryt dostatecznie duży, żeby spowodować nieszczęście, nie miał przedrzeć się przez zaporę obronną Ziemi.
Tak powstał projekt Straży Kosmicznej. Pięćdziesiąt lat później, w okolicznościach, jakich żaden z jego twórców nie mógł przewidzieć, uzasadnił swoje istnienie.