Klasyczne postapo: przeczytajcie fragment powieści Ziemia trwa
Ziemia trwa to klasyczna powieść nurtu postapokaliptycznego. Przeczytajcie początek powieści George R. Stewarta.
Ziemia trwa to klasyczna powieść nurtu postapokaliptycznego. Przeczytajcie początek powieści George R. Stewarta.
Fakt, że coś nigdy się nie zdarzyło, nie upoważnia do twierdzenia, że nie może się zdarzyć. Równie dobrze można by powiedzieć, że skoro ktoś nigdy nie złamał nogi, jest ona niełamliwa, albo że jest nieśmiertelny, ponieważ dotychczas nie umarł. O pladze — szarańczy lub świerszczy — myśli się dopiero wtedy, gdy liczba tych owadów gwałtownie i niewytłumaczalnie rośnie, a potem równie dramatycznie się zmniejsza do ułamka swej niedawnej ilości. Liczebność ssaków także się zmienia. Przykładem jest cykl życiowy lemingów. Wielkość populacji zajęcy rośnie przez kilka lat, aż osiąga szczytowy punkt, w którym wydają się być wszędzie; potem padają ofiarą swojej nadmiernej liczebności. Niektórzy zoolodzy sugerują nawet istnienie prawa, zgodnie z którym liczba osobników danego gatunku nigdy nie jest stała, ale zawsze rośnie lub się mniejsza — a im wyżej rozwinięte jest zwierzę i im wolniej się rozmnaża, tym dłuższy jest okres tych wahań.
Przez większą część dziewiętnastego wieku bawół afrykański był zwierzęciem powszechnie występującym na sawannach. To silne zwierzę miało niewielu naturalnych wrogów i gdyby rozpatrywać jego liczebność w okresie kilkudziesięciu lat, wykazałaby stały wzrost. Pod koniec dziewiętnastego wieku osiągnęła szczyt i nagle zmniejszyła się w wyniku epidemii księgosuszu. Potem bawół stał się rzadkością, a w wielu rejonach wręcz gatunkiem wymarłym. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat jego liczebność znów powoli rośnie.
Co do człowieka, to nie ma powodu sądzić, że na dłuższą metę może uniknąć losu innych stworzeń, a jeśli rzeczywiście istnieje biologiczne prawo przypływów i odpływów, jego sytuacja jest obecnie wysoce niebezpieczna. Przez dziesięć tysięcy lat liczba ludności nieustannie rosła pomimo wojen, chorób i głodu. Ten wzrost stawał się coraz gwałtowniejszy. W tej biologicznej grze w kości człowiek zbyt długo i nieprzerwanie wyrzucał same siódemki.
Kiedy zbudził się późnym rankiem, poczuł nieoczekiwane zadowolenie. Obawiał się, że jego stan jeszcze się pogorszy, a tymczasem czuł się znacznie lepiej. Już się nie dusił, a jego ręka nie była tak rozpalona. Opuchlizna się zmniejszyła. Poprzedniego dnia czuł się tak źle, nękany przez inne dolegliwości, że nie miał czasu myśleć o ręce. Teraz i ona, i jego stan uległy poprawie, jakby jedno zależało od drugiego. W południe czuł się już zdecydowanie dobrze i nawet nie był specjalnie osłabiony.
Zjadł lunch i postanowił pojechać do Johnsonów. Nie fatygował się pakowaniem wszystkiego. Zabrał swoje notatki i aparat. W ostatniej chwili, jakby tknięty jakimś przeczuciem, wziął młot, zaniósł go do samochodu i rzucił na podłogę obok fotela. Jechał powoli, starając się oszczędzać prawą rękę.
U Johnsonów było cicho i spokojnie. Zatrzymał samochód przy dystrybutorze paliwa. Nikt nie wyszedł, by je zatankować, lecz nie było w tym niczego dziwnego, ponieważ stacja benzynowa Johnsona, jak wiele innych w tych górach, nie miała stałych godzin pracy. Nacisnął klakson i czekał. Po chwili wysiadł i wszedł po rozchwierutanych schodkach prowadzących do pomieszczenia pełniącego rolę nieoficjalnego sklepiku, w którym biwakowicze mogli kupić papierosy i konserwy. Wszedł, ale w środku nie było nikogo.
To trochę go zaskoczyło. Jak to często mu się zdarzało, gdy przez pewien czas pozostawał w górach sam, teraz też nie był pewny, jaki to dzień. Chyba środa. Ale równie dobrze mógł to być wtorek lub czwartek. Ish był jednak pewny, że to środek tygodnia, a nie niedziela. W niedzielę, a nawet przez cały weekend, Johnsonowie mogli zamknąć sklep i pojechać sobie gdzieś na wycieczkę. Nie byli formalistami i nie pozwalali, by interesy przeszkadzały im korzystać z życia. Jednak w ich budżecie znaczną rolę odgrywały dochody przynoszone przez sklepik w sezonie wędkarskim, więc nie mogli sobie pozwolić na długie wycieczki. A gdyby pojechali na wakacje, zamknęliby drzwi. Chociaż z mieszkańcami tych gór nigdy nie wiadomo. Być może to zdarzenie będzie warte wzmianki w jego pracy magisterskiej. W każdym razie bak miał prawie pusty. Dystrybutor nie był zamknięty, więc zatankował dziesięć galonów benzyny i z trudem wystawił czek, po czym zostawił go na kontuarze z nagryzmoloną notatką: „Nikogo nie zastałem. Wziąłem 10 gal. Ish”.
Kiedy jechał drogą, nagle poczuł lekki niepokój — Johnsonowie nieobecni w powszedni dzień, drzwi niezamknięte, żadnych wędkarzy, przejeżdżający w nocy samochód i (przede wszystkim) ci dwaj mężczyźni, którzy uciekli na widok chorego człowieka leżącego na pryczy w górskiej chacie. Jednak dzień był pogodny i dłoń za bardzo go nie bolała; co więcej, nie miał już objawów tej dziwnej infekcji, jeśli były właśnie tym, a nie skutkiem ukąszenia przez węża. Czuł się niemal całkiem zdrowy. Droga wiła się łagodnie między sosnowymi zagajnikami, wzdłuż wartko płynącego strumyka. Zanim dotarł do elektrowni Black Creek, był już zupełnie spokojny.
W elektrowni wszystko wyglądało jak zwykle. Słyszał szum wielkich turbin i widział strumienie spienionej wody, tryskające z kanałów w tamie. Na moście paliło się światło. Pomyślał: „Chyba nikt nigdy nie fatyguje się, żeby je wyłączyć. Mają tyle elektryczności, że nie muszą oszczędzać”.
Zastanawiał się, czy przejść po moście do elektrowni, żeby zobaczyć się z kimś i rozwiać te dziwne obawy, które zaczyna czuć. Jednak widok i dźwięk normalnie działających urządzeń uspokajały; oznaczały, że mimo wszystko elektrownia działa jak zwykle, chociaż nie widział nikogo z jej obsługi. W tym nie było niczego dziwnego. Elektrownia była tak zautomatyzowana, że pracowało w niej tylko kilka osób, a te przeważnie nie wychodziły z budynków.
Kiedy stamtąd odjeżdżał, zza jednego z nich wybiegł duży owczarek szkocki długowłosy. Głośno i zajadle obszczekał Isha z drugiego brzegu strumienia. Podniecony biegał tam i z powrotem.
„Głupi pies — pomyślał Ish. — Czym się tak podnieca? Próbuje mi powiedzieć, że mam nie kraść elektrowni? Ludzie naprawdę przeceniają inteligencję psów!”
Minął zakręt i szczekanie ucichło. Jednak widok psa był następnym świadectwem normalności. Ish zaczął pogwizdywać z zadowoleniem. Przejechał dziesięć mil, zanim dotarł do pierwszych zabudowań niewielkiego miasteczka Hutsonville.
Źródło: Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat