Dan Brown: pisarz na miarę naszych czasów?
Do polskich kin trafiło właśnie Inferno, kolejna ekranizacja powieści bestsellerowego autora Dana Browna. Z tej okazji przyglądamy się fenomenowi tego pisarza.
Do polskich kin trafiło właśnie Inferno, kolejna ekranizacja powieści bestsellerowego autora Dana Browna. Z tej okazji przyglądamy się fenomenowi tego pisarza.
Nie ma chyba wielu bardziej rozpoznawalnych współczesnych autorów niż Dan Brown. Co prawda w corocznych zestawieniach Forbesa co najwyżej ociera się o pierwszą dziesiątkę najlepiej zarabiających pisarzy, ale jego status bestsellerowego autora (i to realnie, a nie według marketingowych notek na okładkach) jest niepodważalny. Zresztą, mając na koncie sześć wydanych powieści, to nie taka ujma przegrać ze Stephenem Kingiem czy Jamesem Pattersonem, których dorobek jest o rząd wielkości większy.
Potwierdzenie fenomenu popularności Browna odnajdziemy też w nakładach. Jeśli wierzyć oficjalnej stronie autora (a czemu byśmy mieli tego nie robić, skoro w momencie premiery jego nowej powieści aż strach otworzyć lodówkę, bo i tam może czyhać egzemplarz czekający tylko na kupno), to te kilka jego książek zostało wydane w 56 językach i sprzedało się w ponad 200 milionach egzemplarzy. Oj, niejeden literat chciałby się znaleźć na jego miejscu.
Jednakże droga do sukcesu nie była w przypadku Browna od początku tak oczywista. Wpierw próbował swoich szans w branży muzycznej, a później pracował jako nauczyciel angielskiego. Dopiero w czwartej dekadzie życia wydał Digital Fortress. Serc czytelników nią nie podbił, ale debiut powieściowy zachęcił go do dalszego parania się pisarstwem. Niedługo później ukazały się Angels and Daemons, w których po raz pierwszy pojawił się Robert Langdon. Przy okazji tej książki już zaczęło się robić o Danie Brownie głośno, choć jeszcze nie nad Wisłą.
Później był jeszcze mały (i średnio udany) skok w bok w postaci Deception Point, ale później amerykański pisarz trzymał się już tylko sprawdzonych rozwiązań. Na punkcie wydanego w 2003 roku Da Vinci Code świat oszalał, a kolejne dwie powieści – The Lost Symbol i Inferno – stanowiły już spijanie śmietanki.
Co jednak sprawiło, że Brown osiągnął taki sukces, a w wykreowanego przez niego bohatera w ekranizacjach już po raz trzeci wciela się Tom Hanks? Na pewno nie są to walory literackie, bo powiedzmy sobie szczerze - Brown to najwyżej rzemieślnik. Posługuje się niezbyt bogatym słownictwem, stosuje raczej proste i umiarkowanie złożone zdania, dzieli tekst na wiele, nierzadko krótkich rozdziałów. Jednym słowem: stosuje styl, który bardzo często pojawia się w literaturze sensacyjno-rozrywkowej. Nie był pierwszym, nie jest też ostatnim, który w ten sposób pisze. I śmiem twierdzić, że taki sposób pisania jest skutkiem wyrachowanej decyzji: znacznie więcej osób chce tekstów łatwych, prostych i przyjemnych – gdzie praktycznie nie istnieje żadna bariera wejścia – niż takich, które zachwycają się frazą. Nie oznacza to oczywiście, że w innych okolicznościach Brown byłby wirtuozem pióra… i raczej się o tym nie przekonamy.
Skoro język stanowi u amerykańskiego pisarza po prostu narzędzie, to siły jego prozy powinniśmy szukać gdzie indziej. Trop nasuwa się jednoznaczny: fabuła, a raczej konkretne elementy składające się na całościowy obraz. Po pierwsze – i z pewnością najważniejsze – mamy tu zagadki, które pobudzają czytelnika do uruchomienia wyobraźni. Brown próbował iść w tym kierunku już w Cyfrowej twierdzy, choć w ograniczonym stopniu. Dopiero jednak w powieściach o Langdonie znalazł idealne rozwiązanie, czyli poruszanie się w obrębie sztuki, historii, religii i teorii spiskowych. Wiadomo, fakty interpretuje dość dowolnie, bierze to, co mu pasuje, a resztę odrzuca, ale kto by się tym przejmował, gdy przed oczami kształtuje się nam wizja tajemnych powiązań sięgających wieki wstecz?
Ta mieszanka działa na wyobraźnię tak skutecznie, że w efekcie Langdon nawet nie musi być powieściową wersją Bonda. Pewnie, dynamiczna akcja jest, pojawiają się też od czasu do czasu piękne kobiety, a finały powieści potrafią mieć równie absurdalne (by nie powiedzieć fantastyczne) sceny co hollywoodzkie superprodukcje. Jednak bohater nadal pozostaje przede wszystkim dość sympatycznym i tylko odrobinę przebojowym jajogłowym.
Nie należy zapominać o jeszcze jednym istotnym elemencie, który stanowi wisienkę na torcie i sprawił, że to właśnie Kod Leonarda da Vinci okazał się hitem na skalę globalną. Wszyscy przecież lubimy akcję, zagadki i spiski, ale jedną rzecz lubimy jeszcze bardziej: kontrowersje. Nie jakieś bardzo obrazoburcze, ale dotykające drażliwego tematu, nieco go jątrzące – ot, tyle, żeby ortodoksi zapłonęli słusznym gniewem, ale całą resztę oblał co najwyżej rumieniec podekscytowania, a gdzieś z tyłu głowy pojawił się cichy głosik mówiący: „A może jest w tym ziarno prawdy?”.
Rzecz jasna coś takiego wymyślić, a udanie zrealizować, to dwie różne kwestie. Przecież po sukcesie Browna półki księgarń zaroiły się od różnych Kodów i innych Tajemnic, których autorzy próbowali powtórzyć sukces Amerykanina lub chociaż podpiąć się pod popularność tak skonstruowanej powieści sensacyjnej. A jednak żaden z nich nie zagościł na liście bestsellerów na dłużej. Dlaczego? Jedni powiedzą, że to zasługa palmy pierwszeństwa. Drudzy, że Brownowi udało się idealnie wyważyć wszystkie elementy składowe, trącić czułe punkty w umysłach milionów czytelników i skomponować wizję tyle chwytliwą, co trzymającą w napięciu. A że przy tym jednak banalną i pustą? Cóż, najwyraźniej niewielu to przeszkadza podczas lektury.
Gdy myślę o twórczości Browna, a o Kodzie Leonarda da Vinci w szczególności, to przed oczami od razu staje jedna z najlepszych powieści, jakie czytałem, czyli starsze o kilkanaście lat Il pendolo di Foucault autorstwa Umberto Eco. Na poziomie językowym nie ma co obu autorów nawet porównywać, ale interesująca jest pewna zbieżność motywów. Obaj pisarze, choć w różnym stopniu, czerpią z kontrowersyjnej książki Święty Graal, Święta Krew tercetu Michael Baigent, Richard Leigh, Henry Lincoln. Jednakże tam, gdzie Brown bezrefleksyjnie przekuł ich pomysły i tezy w rozrywkę, Eco twórczo wykorzystuje jako jedną z cegiełek, z których zbudował swoją świetną dekonstrukcję wszelkich fabuł opierających się na teoriach spiskowych.
A jednak to Dan Brown święci kolejne wydawnicze triumfy, a twórczość zmarłego w tym roku Włocha ceni znacznie mniejsza liczba czytelników. Choć mówi się, że granica między kulturą wysoką i niską zaciera się, a popkultura po równo trafia pod strzechy i do pałaców, to jednak właśnie takie zestawienia sprawiają, że tezę o coraz większej homogeniczności kultury można włożyć między bajki, nawet jeśli pewne motywy i pomysły są uniwersalne.
I nie ma w tym nic złego. Jedni jeszcze raz sięgną po Wahadło Foucaulta, by odkryć kolejne smaczki i ukryte przesłania. Drudzy już zacierają ręce, bo Brown zapowiedział na 26 września 2017 roku wydanie kolejnej powieści o Robercie Langdonie. W Origin zapewne po raz kolejny przeczytają to samo, choć nie tak samo podane – wszak bohater ma w niej poszukiwać odpowiedzi na fundamentalne pytania, a odpowiedź na nie znajdzie zakodowaną w nauce, religii, historii, sztuce i architekturze.
Źródło: fot. Dan Courter
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat