Na czym polega fenomen telewizyjnego talent show?
Programy typu talent show mają się dzisiaj w naszym kraju zaskakująco dobrze. Widzowie wciąż dają się nabrać na rozmaite pułapki twórców tego gatunku telewizyjnej rozrywki. Taki stan rzeczy ma wiele przyczyn - postarajmy się je nieco zgłębić.
Programy typu talent show mają się dzisiaj w naszym kraju zaskakująco dobrze. Widzowie wciąż dają się nabrać na rozmaite pułapki twórców tego gatunku telewizyjnej rozrywki. Taki stan rzeczy ma wiele przyczyn - postarajmy się je nieco zgłębić.
W finałowej sekwencji jednego z największych kinowych rozczarowań ubiegłego roku, Rock the Kasbah z Billem Murrayem w roli głównej, pierwsza kobieta w historii programu Afghan Star (odpowiednik polskiego Idola) wykonuje piosenkę Peace Train Cata Stevensa. Choć powstanie filmu zainspirowały prawdziwe losy Setary Hussainzady, Pasztunki, która w 2008 r. po występie w tym samym show odbierała śmiertelne pogróżki, jej historia na wielkim ekranie ma na celu wybudzić w widzu jakieś irracjonalne pokłady ekstazy. Wszyscy są tu szczęśliwi: ojciec nie ma już nic przeciwko publicznemu zdjęciu przez córkę hidżabu; lokalni watażkowie dają zgodę na występ z uwagi na opcję handlu bronią; agent wschodzącej gwiazdy wraz ze wspomagającą go prostytutką tańczą z radości, a afgańskie społeczeństwo w rozmaitych rejonach kraju gromadzi się przed telewizorami, by obejrzeć występ dziewczyny i jeszcze wesprzeć ją potem w głosowaniu za pomocą SMS-ów. Zakłamywanie rzeczywistości? Jak najbardziej, programy rozrywkowe tego typu od wielu lat budują bowiem fałszywy przekaz, dający każdemu z nas irracjonalne przekonanie, że występ w talent show może odmienić życie szaraków. Wszyscy zdajemy sobie z tej manipulacji sprawę. Mimo to telewizyjne ramówki pękają w szwach od takich właśnie pozycji i nie ma w tym ani grama przypadku.
Talent show jako jeden z podgatunków reality television powstał w Stanach Zjednoczonych już w 1948 r., gdy w dwóch programach - Arthur Godfrey's Talent Scouts i Original Amateur Hour - Amerykanie dzielili się z publiką swoimi umiejętnościami. Najpierw organizowano wewnętrzne precastingi, by potem wybierać komisyjnie tych, którzy zaprezentują zdolności na wizji. Co ciekawe, już w przedbiegach w pierwszym z wymienionych show odpadli sami Buddy Holly i Elvis Presley. Formuła programu spodobała się widzom tak bardzo, że z biegiem lat podobne pozycje zaczęły stopniowo pojawiać się w kolejnych telewizjach, poczynając od brytyjskiej i japońskiej. Do Polski moda na talent show dotarła na początku lat 90. wraz z całą masą innych nowinek wpisujących się swoim wydźwiękiem w realizowanie american dream. I tak ukoronowaniem tego marszu, którego początków musielibyśmy jeszcze szukać w popularności komiksów, machającego do nas Ronalda McDonalda i serialowej Dynastii, stała się rodzima Szansa na sukces. Od 1993 r. przez blisko 20 lat gościła w ramówce TVP, a zwycięzcy programu, poczynając od Justyny Steczkowskiej, zaczęli robić duże kariery w branży muzycznej. Wraz z zadebiutowaniem w 2002 r. w Polsacie programu Idol nie było już odwrotu, a telewizja zaczęła z prędkością światła poszukiwać wśród polskiego społeczeństwa talentów. Spojrzysz w prawo – chcą dobrego głosu. W lewo – sprawdzisz się, jeśli dobrze tańczysz. Do tyłu – możesz nawet odbijać balonik z foką, wezmą cię. Na końcu popatrz przed siebie. Wróżą ci świetlaną przyszłość.
Na przestrzeni lat programy talent show stały się doskonałym odzwierciedleniem przeobrażeń w ramach kultury popularnej. Kura domowa z cudownym głosem czy uliczny grajek z akordeonem zyskiwali de facto taki sam mandat do bycia gwiazdą jak Celine Dion wygrywająca Eurowizję czy James Hetfield i Lars Ulrich kłócący się w garażu o nazwę swojego zespołu. Przestało mieć znaczenie to, jak wyglądasz (vide Susan Boyle), co w życiu robisz (Paul Potts) czy ile masz lat (dzieci doczekały się własnych programów tego typu, a rodzice zaczęli przymykać oko na związane z tym zagrożenia). Co więcej, twoja pozorna niedoskonałość może być przecież atutem. Wzbudzasz w widzu sympatię swoją prawdziwością: starością, otyłością, brakiem środków na życie itd. Jesteś taki jak my. Tylko ty pozwalasz wierzyć, że ta publika gromadząca się przed telewizorem kiedyś też może sięgnąć samego szczytu. To się zawsze doskonale sprzeda, tym bardziej że nie jesteś megagwiazdą Hollywood, która tylko wciela się w rolę „zwykłego” człowieka. Trochę chleba już mamy, więc teraz czas na igrzyska.
Ludzkość od zarania cywilizacji lubuje się w poszukiwaniu herosów wywodzących się z prostego ludu. Początkowo znajdowało to swój wyraz w konstruowaniu rozmaitych mitów, wierzeń czy ideologii. Z czasem owa projekcja marzeń przyjmowała zupełnie już realne kształty. Zaczynano od doceniania wysiłku fizycznego w trakcie igrzysk olimpijskich czy walk gladiatorów. Zwróćcie uwagę, że korzeni dzisiejszego głosowania przy pomocy SMS-ów musielibyśmy poszukać jeszcze w konkretnym ułożeniu kciuka przez zgromadzoną w Koloseum widownię. Co prawda o życiu lub śmierci walczących decydował cesarz, ale przecież dziś nad publiką nadal stoi ktoś możniejszy – twórcy telewizyjnych programów. W średniowieczu poza konkursami z siłą fizyczną w głównej roli (turnieje rycerskie) powszechne stały się popisy trubadurów czy występy błaznów. Należy zauważyć, że zmagania tego typu nigdy nie straciły na popularności. Rozwój telewizji umożliwił sprzedaż „igrzysk” znacznie większej widowni, więc jedynie kwestią czasu było, kiedy talent show rozpocznie swój triumfalny marsz na małym ekranie.
Początkowo mogliśmy wyróżnić dwa rodzaje telewizyjnego talent show: konkursy wiedzy, z przeznaczeniem dla znudzonej życiem klasy wyższej, i programy eksponujące zdolności przedstawicieli niższej sfery społecznej. Z czasem to właśnie reprezentanci tej drugiej warstwy społeczeństwa stali się nie tylko uczestnikami, ale i znakomitą większością odbiorców wszystkich wariantów telewizyjnej rozrywki tego typu. Na drugim planie ekranowego starcia szaraków jak grzyby po deszczu pojawiały się odwołania do konsumpcjonizmu, z możliwością wygrania poloneza wypełnionego zapasem keczupu na czele. To wszystko doskonale wpisywało się w pogoń za zdeformowaną wersją american dream; talent show umożliwił zwyczajnym ludziom osiągnięcie sukcesu nie ciężką pracą i zwielokrotnionym wysiłkiem, ale - po prostu - albo do niego doszedłeś, albo nie. Widząc ekranowe popisy reprezentantów ludu, mogliśmy się z nimi utożsamić, snując marzenia na temat podzielenia się z gawiedzią własnymi umiejętnościami. Nie musieliśmy przy tym nawet wstawać sprzed telewizora. Stacje czerpały z takiego obrotu spraw zyski, a my w dalszym ciągu pożywialiśmy się iluzją, że możemy nasze życie zmienić w jednej tylko chwili.
Co więcej, wpadamy w pułapkę oddziaływania talent show nawet zdając sobie sprawę, jak telewizja, tworząc taki program, nami manipuluje. Wielu z uczestników American Idol po latach opowiadało w wywiadach, jak przed konkretnym etapem zmagań w reżyserce pojawiał się nagle ktoś z wysoko postawionych w hierarchii stacji z tajemniczą instrukcją mającą być „sugestiami na temat kształtu odcinka”. Bardzo często po takich wizytach zmieniano niektórym konkurującym stroje, przez co prezentowali się oni na ekranie znacznie gorzej (przynajmniej w ich przekonaniu). W brytyjskim X Factor jeszcze większe bolączki przeżywała tworząca program stacja ITV. W 2007 r. napotkała ona „poważne problemy techniczne” w czasie jednego z głosowań, a w trakcie finału czwartej edycji widzowie donosili w mediach społecznościowych o niemożności oddania głosu na Rhydiana Robertsa, mimo nawet kilkunastokrotnych prób. W kolejnej odsłonie programu trzy razy mylono numery telefoniczne mające promować w rywalizacji konkretnego uczestnika. Również Britain’s Got Talent w Wielkiej Brytanii manipulował publiką, zwłaszcza zmieniając historię życia konkurujących. Alice Fredenham w siódmej edycji programu występowała roztrzęsiona i zapłakana po doświadczeniu rzekomo „tragicznego wydarzenia”, a na plan wezwano psychologa. Paparazzi zdołali jednak uchwycić jej oblicze dwie godziny później, gdzie widać, jak doskonale się bawi, świętuje i wznosi toasty. Elementem charakterystycznym talent show stało się przez lata również to, że właściwie nikt nie wygrywa takiego programu zdecydowaną przewagą. W czasie głosowania różnica jest praktycznie zawsze niewielka, najlepiej 51% do 49%. Musimy przecież wesprzeć swojego faworyta: płyń, SMS-ie, płyń!
Z pewnością programy talent show mają swoje zalety. Mobilizują widzów, niektórym z nich pozwalają osiągnąć sukces, a publika nagle zaczyna odkrywać w sobie zakopane talenty. Za tym wszystkim stoi jednak cała masa problemów związanych z tym typem telewizyjnej rozrywki. Zaraz obok unikalnych umiejętności coraz lepiej sprzedaje się tandeta i kicz, repertuary wokalistów przestają mieć za wiele do zaoferowania z uwagi na ciągłe wykonywanie nowych aranżacji starych piosenek, a nieprzystosowane jeszcze do dorosłego życia dzieci muszą nieustannie spełniać czyjeś wymogi, z ich upatrującymi tu szansy na odbicie się od finansowego dna rodzicami na czele. Dopóki jednak rachunek w stacjach telewizyjnych się zgadza, a oglądalność rośnie, dopóty nie mamy co liczyć na zmianę stanu rzeczy. Co więcej, talent show dzisiejszej doby przynajmniej w naszym kraju przyciągają przed odbiorniki jeszcze więcej widzów niż w czasie powstawania ich fenomenu. Programy stały się znakomitą platformą i pośrednikiem w przeniknięciu w sferę hermetycznej branży rozrywkowej. Każdy z nas płaci za to cenę, wszyscy dajemy się na to nabrać, znamy obowiązujące reguły gry, ale zasada o „głosowaniu pilotem” ma się nad wyraz dobrze. Magia działa nadal - nawet jeśli to tylko iluzja lepszego życia.
Źródło: zdjęcie główne: ohmymag.com
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat