Na starcie zapoznajcie się z głównym zestawieniem Najlepszych komiksowych seriali 2016 roku, a jeśli macie je już za sobą, to zapraszam do podsumowania wyłącznie seriali superbohaterskich.  

1. Daredevil

źródło: Netflix | Facebook.com
Kiedy przed dwoma laty Disney/Marvel ogłaszał współpracę z Netflixem, czułem spory zawód. Podskórnie wiedziałem bowiem, że w praktyce oznacza to brak szans na związanie się z komiksami DC, a już wtedy marzyłem o telewizyjnych przygodach Nightwinga, które byłyby mroczne, dojrzałe i powiązane z filmami kinowymi. Netflix stwarzał idealne ku temu warunki. Zamiast Nightwinga dostałem jednak Daredevila i dzisiaj nie zmieniłbym już niczego. Chciałbym się tu jednak odnieść do preferencji wobec komiksów DC lub Marvela. Dla mnie to jak wybór między pomarańczą a jabłkiem. Jedno i drugie owoc, ale oferują inne smaki. W pełni rozumiem jeśli ktoś woli np. jabłka, ale dla mnie to nigdy nie był dylemat. Może dlatego, że dorastałem z komiksami Disneya – Kaczorem Donaldem i Sknerusem McKwaczem – a świat superbohaterów penetruję zaledwie od kilku lat. W każdym razie, to że podium najlepszych seriali komiksowych zajmują u mnie trzy tytuły Marvela, nie ma wiele wspólnego z tym jakie komiksy lubię. Faktycznie, dzięki sukcesom Kinowego Uniwersum Marvela bliżej zżyłem się z tym światem, gdzieś podskórnie od początku silniej przemawiała do mnie jego różnorodność bohaterów, ale jeśli kiedyś zawędrujecie przypadkiem do mojego pokoju, to na półkach zobaczycie tyle samo graficznych przygód z Spider-Manem, co i Batmanem.  

2. Luke Cage

źródło: Netflix | Facebook.com
Dlaczego Luke Cage to bardzo dobry serial mogliście przeczytać chwilę wcześniej, albo w recenzji innego Piotrka. W pełni zasługuje na drugie miejsce na podium, razem z Daredevil to klasa wyżej nad resztą stawki. Mam jednak świadomość, że wybór ten spotka się z „jakąś” negatywną odezwą w komentarzach. Pojawią się zarzuty, że to serial nudny i rozwleczony – i poniekąd są one słuszne, ale nuda to objaw, a nie przyczyna, więc sprawa może tyczyć się gustu i zainteresowań. Może też oczekiwań? Meritum jednak w tym, że konstruktywna krytyka serialowi się należy jak najbardziej i taką też cenię, ale wzburzają mnie niektóre zarzuty wysuwane pod jego adresem. Chyba najbardziej absurdalny jaki widziałem to „przegięli z tą poprawnością polityczną, bo sami czarni w obsadzie.” Wiecie co zwykle powtarzam w takich sytuacjach, nie? „Nie masz prawa do własnej opinii, masz prawo do poinformowanej opinii. Nikt nie ma prawa być ignorantem.” Konwencję serialu trzeba jednak rozpoznać, żeby słusznie go ocenić i skrytykować. Gdzieś przeglądając jednym okiem komentarze kluła mi się też z tyłu głowy refleksja, że może jednak trochę rasistowskim społeczeństwem jesteśmy. Nie dlatego, że mamy złe intencje, ale historyczny brak doświadczeń z osobami o innym kolorze skóry. Może to jednak przesada i nie warto legitymizować ułamka tych, którzy krzyczą najgłośniej? To mimo wszystko obserwacja bliższa naszym realiom niż konsekwencje obecności kuloodpornego czarnoskórego. Skoro łatwiej odbieramy i rozumiemy niewidomego skaczącego po dachach, to kryje się tu pewien dysonans poznawczy, ale to temat na inny dzień i okazję.  

3. Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.

źródło: ABC | Facebook.com
Jeśli oglądacie serial, to znacie jego zalety i wiecie dlaczego akurat tu się uplasował. Korzystając z okazji chciałbym więc wyjaśnić dlaczego Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. oceniani są wyżej niż Arrow i ferajna. Skoro przyczyna nie ma korzeni w uczuciach wobec graficznych pierwowzorów, to skąd się biorą te różnice? Na korzyść aktualnych seriali DC przemawia kilka faktów – ich popularność i oglądalność, która nijak co prawda ma się do poziomu artystycznego, ale bierze się z tego, że to tutaj możemy oglądać tych bardziej znanych bohaterów – Supermana, Green Arrowa, Flasha, Supergirl, Martian Manhuntera czy Jamesa Gordona. W porównaniu z nimi, postacie agentów S.H.I.E.L.D. to nołnejmy. Seriale DC częściej podejmują także ryzyko, zahaczają o kicz, obrażają czasem intelekt widza, ale nie boją się wyzwań. A to może silniej przemawiać do ogólnego grona widzów spragnionych wrażeń. Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. są raczej wstrzemięźliwi, jeśli nie ma warunków, aby dobrze pokazać Ghost Ridera to minimalizują jego sceny i pozostawiają go niemego. To także atut, z innej parafii, ale ważna umiejętność lawirowania wśród ograniczeń. Można rozważać i inne aspekty, ale gdzie ostatecznie tkwi przewaga produkcji ABC? U rdzenia, a tym jest po prostu sztuka opowiadania. Obdzierając je z komiksowych konotacji, historie są tutaj ciekawsze. A nawet jeśli niekoniecznie, to są lepiej prowadzone według uniwersalnych standardów – tj. ekspozycji, płynności narracji, budowania napięcia, przykuwania uwagi, wprowadzania twistów itd. Najzwyczajniej w świecie – to się lepiej ogląda i przyswaja. Bez animozji w kierunku pozostałych tytułów, bo te przecież też za coś lubimy.  

4. The Flash

źródło: The Cw | Facebook.com
Na przykład The Flash lubię ostatnio przede wszystkim za Iris West. Niegdyś irytująca nastolatka, teraz atrakcyjna kobieta. Strasznie podoba mi się jej styl ubierania się. I te jej uśmiechy zalotne takie fajne. Swoją drogą, drogę od irytowania do charakterności przeszła też w tym uniwersum Laurel Lance, a w drugą stronę – od zabawności do irytowania – udała się Felicity Smoak. Tak, tak, macie rację, nie bardzo ma to związek z czymkolwiek, a już na pewno nie z wytłumaczeniem pozycji serialu w rankingu. Żeby zrozumieć dlaczego sam lubię The Flash zerkam czasem na swoją 10-letnią kuzynkę-łamane-przez-sąsiadkę. Wkręciła się w serial z własnej inicjatywy, jest na bieżąco i czasem wpada obejrzeć ze mną. Mówiąc naukowo: jara się. Ekscytuje się czy Flash pokona wroga, czy nic mu się nie stanie i oj, jak słodko kiedy Barry milusi się z Iris. Wstrzymajcie się, bo to akurat ma związek. Serial dobrze trafia bowiem w wewnętrzne dziecko jakie i w nas starszych fanach się kryje. W te najprostsze uczucia i instynkty. To młodzieżowa supermoc seriali The CW. Także nie byle jaka wartość. Jeśli zaś dobrze kalkuluję, to ja w jej wieku fascynowałem się Mighty Morphin Power Rangers. W ocenie sensu largo The Flash stanowi więc progres. To dopiero jednak sobie okrężną drogę wybrałem, żeby uzasadnić dywagacje. Wiem, wiem.  

5. Gotham

źródło: Fox | Facebook.com
Czym jest, nie jest, a czym mógł być serial Gotham? Odpowiadając od końca – w najśmielszych marzeniach mogła to być produkcja na miarę Se7en Davida Finchera. Spluskany w deszczu mroczny dramat o upadłym mieście. O Jamesie Gordonie skazanym na porażkę, wobec rosnącego w siłę zła. O kondycji społeczeństwa, o zbrodni i o tym jak wymierzyć karę. W pewnym momencie miałem takie oczekiwania, czułem, że można to zrobić, bo Gotham ma ku temu papiery. Konkretnie te z obrazkami, bo można było wyciągnąć z nich ciekawe wątki i dopowiedzieć do nich pomysłową genezę. Odpowiadając na drugą część pytania – tym jednak Gotham nie jest. Nie jest także prequelem i ekranizacją sensu stricte, a to dlatego, że do materiału źródłowego podchodzi z dystansem. Nie chce w niego wnikać i rozwijać, ale nagina do własnych potrzeb. Upraszcza, wykrzywia, maltretuje, przeżuwa i wypluwa. Czym więc jest? Adaptacją i hybrydą. Autorską wariacją na temat tego jak mogłyby wyglądać początki Gotham i młodość Bruce’a Wayne’a. Zaakceptowanie i zrozumienie tego faktu zajęło mi około półtorej sezonu. Kilkadziesiąt odcinków męczarni. Scott Snyder, aktualnie jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) scenarzysta przygód Batmana zapytany został, jaki serial komiksowy lubi najbardziej – odpowiedział, że Gotham. Nie za bardzo jest to zdziwienie, biorąc pod uwagę o kim pisze najczęściej, ale już jego uzasadnienie było ciekawe. Otóż artysta najwyżej ceni sobie historie, które biorą materiał źródłowy i nie boją się zrobić z niego coś oryginalnego. Które bawią się nim i rzeźbią według własnej wizji. Łamią schematy. Bo wbrew temu co najczęściej lubimy – nie ma pisanej zasady o tym, że oryginał absolutnie traktować trzeba z ślepym szacunkiem i przenosić je w skali 1:1, albo możliwie zbliżonej. Jest natomiast zasada licentia poetica – wolności twórczej. Zacytuję sam siebie (minus 10 do epickości): „Jeśli więc kreatywna swoboda wykorzystywana jest z ogólną korzyścią dla filmu i wedle najlepszych intencji twórców, to staje się ona nadrzędnym usprawiedliwieniem wszelkich zmian kodu źródłowego.” A Gotham da się lubić, więc…
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj