Nowa nadzieja fanów „Gwiezdnych Wojen”
"Gwiezdne Wojny" to marka godna największych kinowych widowisk, która powinna bawić miliony fanów nowymi filmami. Wybór J.J. Abramsa zmusza do rozważań - czy Moc jest w nim wystarczająco silna i stanie się on nową nadzieją dla fanów Sagi?
"Gwiezdne Wojny" to marka godna największych kinowych widowisk, która powinna bawić miliony fanów nowymi filmami. Wybór J.J. Abramsa zmusza do rozważań - czy Moc jest w nim wystarczająco silna i stanie się on nową nadzieją dla fanów Sagi?
Od chwili ogłoszenia przejęcia Lucasfilmu przez Disneya wszyscy odczuwamy prawdziwe deja vu. Wszędzie dostrzec można negatywne głosy na temat tego, jak szkodliwy wpływ ma Disney na markę "Star Wars", kolejnym bohaterem filmu ma być Myszka Miki, Jar Jar Binks stanie się naczelnym łotrem, a wszystko zostanie przedstawione w formie infantylnej bajki dla najmłodszych. Spójrzmy jednak obiektywnie na działania Disneya – dotychczas przejęli dwie firmy mające swoje marki. Przy Pixarze obecny był lęk, że obniżą jakość, gdyż był to okres, kiedy Disney nie prezentował już odpowiednio wysokiego poziomu swoich animacji. Najgłośniejszy szum oczywiście związany był z przejęciem Marvela. Fora dyskusyjne wrzały od wesołych komentarzy na temat końca komiksowych filmów. Rzeczywistość pokazała nam, że było to jedynie głupie gadanie, gdyż tak produkcje Pixara, jak i Marvela, trzymają najwyższą jakość w gatunkach produkowanych przez siebie filmów. Duża w tym zasługa tego, że Disney współpracuje z przejętym studiem nad określonym filmem, nie narzucając restrykcyjnych zasad, poza oczywiście podstawową zgodnością z marką produkcji sygnowanych przez Disneya.
Patrząc teraz na przejęcie Lucasfilmu, nie widzę żadnych powodów do obaw. "Gwiezdne Wojny" w końcu nigdy nie były mrocznym filmem science fiction, prezentującym ambitne podejście do psychologicznych i filozoficznych aspektów ludzkiej egzystencji. To zawsze była kosmiczna baśń, przy której w równie wielkim stopniu mogą bawić się młodsi, jak i starsi. Tyczy się to zarówno Starej Trylogii jak i Nowej, więc można ze spokojem powiedzieć, że wpisuje się to perfekcyjnie w trend produkcji prezentowanych przez Disneya. Do tego za sterami zasiada Kathleen Kennedy, dyrektor Lucasfilmu i zarazem doświadczona pani producent, która tak jak każdy jest świadoma, nad czym pracuje i jak należy do tego podejść. Powiedzmy sobie szczerze – takie marki tworzy się po to, aby zarabiały, jednocześnie dając widzom kawał dobrej zabawy. Odniosłem momentami wrażenie, że George Lucas zaniedbuje uniwersum, które stworzył. Jest ono zbyt bogate, ciekawe i atrakcyjne, by po prostu leżało odłogiem. Dlaczego tworzenie filmów, nawet jeśli będą mniej lub bardziej udane, ma być zaraz czymś złym? Jednym z najbardziej irracjonalnych zarzutów zasłyszanych w sieci jest to, że Disney będzie doić markę "Star Wars". Zważywszy na to, że gatunek space opery w kinie praktycznie nie istnieje – powiem krótko – do dzieła! Nie po to tworzy się jakąś markę, aby później cisnąć ją w kąt, gdzie będzie zbierała kurz.
[image-browser playlist="595250" suggest=""]
Patrząc chłodnym okiem na wybór reżysera VII epizodu, którym został J.J. Abrams, muszę przyznać, że jest to jeden z najlepszych możliwych wyborów. Najważniejszą jego cechą jest to, że jest fanem uniwersum, z czym nigdy się nie krył, a jak ktoś oglądał jego seriale, na pewno pamięta wielokrotne nawiązania do "Gwiezdnych Wojen". Ten czynnik jest kluczowy, bo daje podstawy do twierdzenia, że Abrams wie, po czym się porusza i jednocześnie jako fan jest świadom oczekiwań. Brak takiej świadomości jest często przyczyną klapy i kompletnych nieporozumień, które dane jest nam nieraz oglądać na wielkim ekranie. Jednym z takich przykładów był ostatnio "Conan Barbarzyńca", którego niezbyt miło wspominam. Gdy jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć Marcus Nispel, reżyser filmu, kompromitował się publicznie udowadniając, że o Conanie wie tylko tyle, że kiedyś był taki film, od razu można było przewidzieć, że będzie on kompletną porażką. Dlatego ta cecha Abramsa daje nam nadzieję, która dodatkowo zostaje podsycona słowami: "Chcę, aby fani byli dumni". To również stanowi powiew świeżości – on jest świadomy istnienia fanów, ich oczekiwań i traktuje ich z należytym szacunkiem. Wszyscy wiemy, jaki stosunek do nich miał George Lucas przy tworzeniu Nowej Trylogii...
Abrams jest również świetnym wyborem z czysto filmowego punktu widzenia. Mamy kontynuację Starej Trylogii, więc siłą rzeczy spodziewamy się wizualnego rozmachu w podobnym tonie, przy jednoczesnym ograniczeniu użycia komputera. J.J. tworząc "Super 8" pokazał, że w perfekcyjny sposób potrafi kręcić filmy w stylu kina dawnych lat. Czuje je i jednocześnie zachowuje równowagę pomiędzy nowoczesnością a staroszkolnym tonem. Ten balans w VII epizodzie będzie kluczowy, ponieważ musi on przyciągnąć zarazem starszych fanów, hołdujących Sadze od dekad, jak i młodych, którzy zainteresowali się nią dzięki Nowej Trylogii.
Patrząc na całą sprawę pod trochę innym kątem można rzec, że Abrams pokazał nam już podejście do współczesnego science fiction. Nie trudno zauważyć, że nowy "Star Trek" mało ma wspólnego z tym, do czego Trekkies zostali przyzwyczajeni, stąd też wielka krytyka z ich strony, ale... to co ważne dla nas, wielbicieli "Gwiezdnych Wojen" – pojawiają się tu i ówdzie głosy, że Abrams tworzył to tak, jakby kręcił "Gwiezdne Wojny" i trudno się z tym nie zgodzić, analizując poszczególne elementy filmu i bynajmniej nie chodzi o epizod Artoo w jednej scenie. Chodzi o ogólną formę opowieści, oparcie jej na akcji, przygodzie i emocjach – to, co w wielkim stopniu stanowi podstawę Sagi.
[image-browser playlist="595251" suggest=""]
Pomimo mojej sympatii do Nowej Trylogii, przy której wciąż bawię się świetnie (jednocześnie będąc świadomym jej wad), muszę przyznać, że obecność świeżej krwi jest wskazana i mile widziana. Lucas po latach zdecydowanie stracił rękę do scenariuszy i reżyserii, czego efektem były rażące błędy w tych filmach, które spotykały się z falą krytyki. Dlatego cokolwiek wyjdzie spod ręki J.J. Abramsa, pod względem jakości gorsze raczej nie będzie. Zwłaszcza że za scenariusz odpowiada ktoś tak utalentowany jak Michael Arndt. Nie doszukałem się informacji, czy prywatnie jest miłośnikiem Sagi, ale oczekuję po tak uznanym scenarzyście czegoś co najmniej dobrego. Na pewno pomaga także fakt udziału Lawrence'a Kasdana, scenarzysty najlepszego epizodu Sagi - „Imperium Kontratakuje”. Jego wkład jako konsultanta może przynieść tylko same korzyści.
Jak każdy fan, zastanawiam się nad utrzymaniem kanonu w VII epizodzie. Tworzenie filmu rozgrywającego się w tym okresie jest wielkim wyzwaniem, ponieważ Expanded Universe składa się z wielu powieści, które opisały już mnóstwo różnorodnych przygód. Możemy się raczej spodziewać jego uszanowania. Nie po to go tworzono i ściśle powiązywano z filmami, aby teraz strzelać sobie w stopę. Po co niszczyć coś, co jest dobre? Wiadomo, że inna sprawa tyczy się serialu animowanego (który w kilku miejscach zmienił kanon), a inna kinowego epizodu. Tutaj nie można pozwolić sobie na tyle swobody, bo widzowie i, przede wszystkim, fani nie będą już tego traktować z przymrużeniem oka. Jestem przekonany, że Lucasfilm nadal ma specjalnych konsultantów zajmujących się spójnością kanonu. Wystarczy przypomnieć dość głośno komentowaną sytuację z "Zemstą Sithów", gdzie pierwotnie Lucas w scenariuszu umieścił 10-letniego Hana Solo, ale z uwagi na to, że jego przygody były opisane w książkach i różniły się od tego, co Lucas sobie wymyślił, a o czym oczywiście nie wiedział, odpowiednie osoby wyjawiły mu ten fakt i epizod został usunięty. Liczę, że w umiejętny sposób VII epizod stworzy nową przygodę, jednocześnie szanując wydarzenia z książek. Mile widziane byłyby jakieś nawiązania do perypetii bohaterów i inne smaczki.
[image-browser playlist="595252" suggest=""]Jaina Solo
Przypuszczam, że VII epizod będzie rozgrywać się 40 lat po "Nowej Nadziei", czyli w okresie, w którym ma miejsce akcja najnowszych powieści. Twórcy unikną tym samym konfliktu wydarzeń i będą mogli swobodniej tworzyć nowe przygody, nie przecząc historii, która już miała miejsce. Możemy być pewni, że pojawią się niektórzy bohaterowie z książek. Pół-oficjalne informacje prasowe mówiły o tym, że w centrum wydarzeń znajdzie się tym razem kobieta. Jako że Saga "Gwiezdnych Wojen" zawsze opowiadała o rodzie Skywalkerów, należy wnioskować, że w tym aspekcie nic się nie zmieni i po prostu trzecia trylogia skupi się na trzecim pokoleniu. Takim sposobem możemy mówić o Jainie Solo, córce Lei i Hana. Jak jest Jaina, to i pojawi się jej brat Jacen oraz pewnie kuzyn Ben. Mam nadzieję, że nie obsadzą w tych rolach jakichś wielkich gwiazd, lecz aktorów mniej znanych i utalentowanych, dzięki czemu łatwiej będzie zaakceptować ich w tych rolach. Zastanawia mnie wybór Matthew Vaughna, jednego z kandydatów na stanowisko reżysera i zarazem fana Sagi. Widział on w tej roli Chloe Moretz i muszę przyznać, że jest to wybór ciekawy. Już w „Kick Ass” pokazała nam, że w akcji radzi sobie wyśmienicie, a w późniejszych produkcjach udowodniła, że niezła z niej aktorka. Trudno jest mi jednak wyobrazić ją sobie w roli Jainy, chociaż dobra charakteryzacja prawdopodobnie zrobiłaby swoje i przekonała do takiego wyboru. Inna opcja, o której zawsze myślałem, to AnnaSophia Robb, którą obecnie można oglądać w The Carrie Diaries. Za jej kandydaturą przemawia podobieństwo do Natalie Portman, co idealnie komponowałoby się z tym, że grałaby wnuczkę jej bohaterki. Robb również ma spory talent, który udowodniła przede wszystkim w „Moście do Terabithi”.
Chociaż nadal nie potwierdzono, czy powróci obsada z Oryginalnej Trylogii, trudno przypuszczać, że VII epizod może zostać zrealizowany bez udziału Hana, Luke'a czy Leii. Aktorzy są w idealnym wieku, by zagrać swoje starsze wersje, a raczej nikt nie będzie myślał o obsadzeniu nowych twarzy w kultowych rolach, bo to się po prostu nie sprzeda.
Najbardziej lękam się o sferę muzyczną filmu. Każdy wie, że John Williams jest na emeryturze i nie przyjmuje żadnych ofert, komponując jedynie dla swojego długoletniego przyjaciela – Stevena Spielberga. Nic nie wskazuje na to, aby Williams miał zrobić wyjątek dla "Gwiezdnych Wojen", więc możemy przypuszczać, że tutaj również nastąpi zmiana pokolenia. Z uwagi na stałą współpracę J.J. Abramsa z Michaelem Giacchino, ów kompozytor jest faworytem do tego, by batuta powędrowała właśnie w jego ręce. Na pewno ma odpowiedni talent i predyspozycje, ale mimo wszystko lęk pozostaje – nowy John Williams, póki co, się nie narodził.
[image-browser playlist="595253" suggest=""]©1977 LucasFilm
Oczywiście, jak wielu fanów, marzyłem o obejrzeniu na wielkim ekranie Trylogii Thrawna czy Nowej Ery Jedi, z której można byłoby zrobić trzy widowiskowe filmy na niespotykanym dotąd poziomie. Zwłaszcza "NER" nie ma najmniejszych szans na pojawienie się w kinach z uwagi na mroczniejszą tematykę, nie pasującą do kinowej Sagi. Yuuzhan Vongów raczej można zaliczyć do najgorszych dziecięcych koszmarów, więc gdybyśmy ewentualnie mielibyśmy to zobaczyć, wszystko musiałoby zostać drastycznie złagodzone, co nie miałoby większego sensu. Dlatego też raczej nie ma co liczyć na historie z książek, bo chociaż świetnie pasują do kanonu i rozbudowują uniwersum, to jednocześnie nie współgrają z kinową formą "Gwiezdnych Wojen". Powieści są dojrzalsze i skierowane do starszego czytelnika, przez co pod egidą Disneya nie mamy co na nie liczyć. Z pewnością możemy poczuć niedosyt i rozczarowanie, gdyż naprawdę istnieje tam wiele znakomitych opowieści, które nabrałyby większego wyrazu na wielkim ekranie.
Czeka nas kolejna przygoda w jedynym w swoim rodzaju uniwersum, z którą J.J. Abrams powinien poradzić sobie znakomicie. Staje się on nadzieją na przywrócenie "Gwiezdnym Wojnom" prawdziwego blasku, który w oczach wielu trochę przygasł przez Nową Trylogię. Nadzieją na to, że po premierze VII epizodu ludzie z dumą będą mogli powiedzieć, "jestem fanem »Gwiezdnych Wojen«". Niech Moc będzie z Wami!
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1952, kończy 72 lat