O księciu, który bał się zestarzeć
Do Księcia dojdziemy w swoim czasie, pozwólcie jednak, że zacznę od... Davida Hasselhoffa. Znają go chyba wszyscy. Facet ma rekord świata w największej ilości epizodów serialowych, w których wystąpił, jeździł świetną furą i całkiem nieźle wyglądał w kąpielówkach.
Do Księcia dojdziemy w swoim czasie, pozwólcie jednak, że zacznę od... Davida Hasselhoffa. Znają go chyba wszyscy. Facet ma rekord świata w największej ilości epizodów serialowych, w których wystąpił, jeździł świetną furą i całkiem nieźle wyglądał w kąpielówkach.
Kumplował się z Pamelą, gdy ta była na topie, dowodził S.H.I.E.L.D., zanim ta fucha przypadła Samuelowi L. Jacksonowi, śpiewał i walczył z demonami nocy. Teraz maluje, robi zdjęcia i występuje w Vegas. Prawdziwy da Vinci popkultury!
No dobra, mogę się nabijać, ale „Nieustraszonego” oglądałem z wypiekami na twarzy. „Słoneczny patrol” też, i nawet jeśli powody owych wypieków i innych reakcji fizycznych były podówczas nieco inne, to i tak ratownika Mitcha darzyłem sympatią. I zazdrościłem Eriki Eleniak. Facet był swego rodzaju bohaterem w Nibylandii, do której już fizycznie nie wrócę, a którą nazywam wspomnieniami z dzieciństwa.
[image-browser playlist="606515" suggest=""]
Potem David zniknął z moich radarów i odnalazł się całkiem niedawno za sprawą epizodycznej rólki w genialnym serialu „Sons of Anarchy”. Zagrał tam... producenta filmów porno. Niegdysiejszą gwiazdę gatunku, teraz podstarzałego biznesmena. I pomyślałem: brawo stary, wiedziałeś jak wrócić, jak pokazać że czas jednak płynie! No i porno? To się nazywa dystans do siebie człowieka, który ćwierć życia zarabiał na chleb prawie nagim ciałem. Brawo!
I właśnie, uświadomiłem sobie to całkiem niedawno, kariera Hasselhoffa wyraźnie pokazuje czego oczekiwałem od „Duke Nukem Forever”. I czego, obawiam się, nie dostałem. Ale po kolei...
Powiedzieć, że DNF to gra legenda, to nic nie powiedzieć. Jeden z najpopularniejszych FPSów swojej epoki, zaskakujący humorem, brutalnością i słodkim w swej niegrzeczności szowinizmem wyrządził szkody w umyśle niejednego nastolatka. To z tej gry wielu z nas dowiedziało się, że dziewczyny mają piersi i tyłki po to, by nimi potrząsać (no dobra, to akurat wiedziałem już ze wspomnianego „Słonecznego patrolu”), a na pokonanego wroga należy nasikać, by okazać należny mu brak szacunku. Zastanawiam się też, czy mówiąc: „te świnie w mundurach”, ludzie odwołują się częściej do tradycji hippisowskiej czy do Duke’a właśnie. Umundurowane knury były bowiem, co niektórzy pamiętają, podstawowym mięsem armatnim w grze.
Sukces gry zwiastował, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, rychłą kontynuację. Ta jednak z różnych przyczyn nie powstała przez lata, choć wciąż ktoś ją zapowiadał, a nawet dokarmiał platformową przystawką.
Doszło nawet do tego, że „w dniu premiery DNF” stało się dłuższym i hermetycznym odpowiednikiem słówka „nigdy”. Gracz nie musiał już mówić: „prędzej piekło zamarznie”. Miał od tego Duke’a.
A tu łup i niespodzianka! Nowe studio, pierwsze zwiastuny, zapowiedzi i gadżety. Książę na trailerze mówił, jak powinien, robił, co powinien i miał właściwy dla siebie styl... i towarzystwo. Słowem: Oto jest! Miliony wiecznie młodych trzydziestolatków (i nie tylko) zawyły z rozkoszy.
[image-browser playlist="606516" suggest=""]
Szybko im jednak przeszło. Najpierw szereg negatywnych recenzji, które jednak łatwo było zrzucić na wiek recenzentów. Co wy, gówniarze, możecie wiedzieć o Księciu – myśleli sobie starzy gracze. – Dla Was liczy się grafika, osiągi, sandbox i AI wroga. O grywalności wiecie tyle, co o seksie w praktyce! Potem jednak nadszedł moment, kiedy i stary gracz porozkładał sobie wszystkie spotkania po reszcie tygodnia, wyłączył komórkę i zasiadł do gry. I z każdą godziną smutniał.
Bo na początku jest dobrze. Fabuła się klei, Książę szpanuje, a laski pokazują, co mają pokazać. Autografy, sikanie, muzeum bohatera, gdzie rozpirzyć można niemal wszystko – to jest to! Potem jednak gra pokazuje, że jest najdziwniejszą z możliwych hybryd.
Pozwólcie, że wrócę jeszcze do Hasselhoffa. Czy wyobrażacie go sobie dzisiaj, w ciasnym wdzianku rodem z „Nieustraszonego”? Widzicie, jak zamiast zagrać niegdysiejszą gwiazdę porno, wraca do swoich największych kreacji jak gdyby nigdy nic? Nie bacząc na to, że ani kondycja nie ta, ani formuła serialu już się nie sprawdzi, a ludzie zauważą jednak ślady po operacjach plastycznych i usta pełne botoksu. No właśnie, David zatrzymał się przed granicą obciachu.
Książę nie wyhamował. Dostajemy grę z zeszłej epoki, zmienioną w zasadzie jedynie na poziomie grafiki, próbującą mamić nas fasadą i drobnymi detalami, ale w gruncie rzeczy wciąż taką samą. Jakby w tym czasie nic się nie wydarzyło. Nie tylko w świecie gier, ale i w obyczajowości. Książę pozostał niezmieniony i dziś, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, zaczyna razić obciachem. Bo to jednak nie powtórka retro. To nowa gra!
O tym jakie gra ma bugi – a ma ich sporo, niestety – pisać nie będę. To zostawiam „małolatom”.
Nie mogę jednak nie podzielić się tą refleksją, która towarzyszyła mi przez całą grę. Żyjemy w świecie, w którym wrócił do nas Indiana Jones, Riggs z „Zabójczej broni” sam „zrobił się na to za stary”, a John McClane zaczyna współpracować ze swymi dorosłymi dziećmi. To świat, w którym starzy bohaterowie muszą się pogodzić z wiekiem i znaleźć sobie nową niszę.
David Hasselhoff utrafił w porno. Może i dla Księcia – wyglądającego trochę jak gwiazdor filmów dla dorosłych, Rocco – znajdzie się tam miejsce? Bo na bohatera gry jest już biedak nieco za wczorajszy.
Co mówię z prawdziwym, niekłamanym żalem...
PS. Trzeba jednak przyznać, że oprawę kolekcjonerską Książę miał znakomitą. Że wskażę tylko te elementy, które urzekły mnie najbardziej: figurka z książęcym popiersiem stoi właśnie na moim biurku, przyciemniane okulary czekają następnego lata, a karty... kandydatek do rozbieranego pokera. Cóż, przynajmniej tak podtrzymam sentyment i tradycyjne duke’owe wartości.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat