[image-browser playlist="605917" suggest=""]
©2011 NBCUniversal, Inc.

The Office (US)

Adam Siennica: Ciekawie wypadła zmiana szefa i dodatek w postaci Jamesa Spadera. Ogląda się to przyjemnie i praktycznie nie zwracam uwagi na brak Carrela.

Dawid Rydzek: Ja też nie zwracam uwagi na brak Carrela. Aczkolwiek nie zwracałem uwagi na serial, nawet gdy on tam jeszcze był, bo amerykańska wersja w każdym aspekcie przegrywa z brytyjskim oryginałem. Ostatnio sobie go właśnie przypomniałem i na brodę Merlina, dawno nie widziałem tak błyskotliwie napisanych dialogów.

[image-browser playlist="605918" suggest=""]©2011 NBCUniversal, Inc.

Chuck

Dawid Rydzek: Kiedyś mój ulubiony serial, teraz nie przypomina siebie sprzed lat. Czekam na ostatnie pożegnanie, by złożyć swój wieniec podczas finałowego odcinka.

Marcin Rączka: Piąty sezon pokazuje, że decyzja o zamówieniu piątej serii przez NBC była błędna. Nudy, nudy, nudy. Pozostaje tylko obejrzeć finałowy odcinek, by zobaczyć “jak to się skończy”.

Adam Siennica: Próbowałem wrócić ze względu na Luke’a Skywalkera i... nawet on już nie uratował tego. Szkoda, że finałowy sezon Chucka nie jest godny tego serialu.

Janusz Wyczołek: Znośny Chuck skończył się na trzecim sezonie. Tyle mam do powiedzenia.

[image-browser playlist="605919" suggest=""]
©2011 CBS Productions

{{Two and half men}}

Dawid Rydzek: Zupełnie nie bawi mnie nowa seria z Kutcherem. Cała sytuacja jest niesamowicie wymuszona, ale nawet przymykając oko na ten fakt, wciąż nie jest to śmieszne. A postać Waldena właściwie wciąż jeszcze się nie wykrastalizowała i nie wiadomo, kim on jest - w jednym odcinku zachowuje się jak kobieciarz, niczym wcześniejszy Charlie, następnie płacze za byłą żoną jak Alan, a przy tym charakterem najbardziej przypomina Jake’a, bo jego sposób bycia i odzywania się przypomina duże dziecko.

Marcin Rączka: No bo Walden taki "popieprzony" ma być. Pisząc szczerze, idealnie dobrali aktora do roli, jaką ma zagrać w serialu. Nie wiem czy ktokolwiek inny pasowałby lepiej, niż Kutcher. Początek sezonu był świetny, później szło to w niebezpiecznie złym kierunku, ale ostatnie odcinki znów mnie bawiły, a tego właśnie od {{Two and Half Men|Dwóch i pół}} oczekuję. I jedna prośba - więcej Jake'a!

[image-browser playlist="605920" suggest=""]©2011 FOX Broadcasting Company

Glee

Agnieszka Drabek: Naprawdę nie mam pojęcia co się z tym serialem stało. Zwyczajnie mi się nie podoba! Po wielkich zapowiedziach zmian na lepsze i obietnicach poprawy faktycznie dużo się zmieniło, ale na gorsze… Większość bohaterów została już całkiem zepsuta, a próby pogłębiania ich skomplikowanych osobowości są zupełnie nieudane. Gdzie to przerysowanie, gdzie ten absurd, gdzie ten kicz? Mam nadzieje, że to nie ma być ten typ opowieści z morałem, o zrozumieniu swoich błędów młodości i w wkraczaniu odmienionym w dorosłe życie. A piosenki… No dobrze, udało mi się wyłowić kilka prawdziwych perełek, ale przeważają odcinki, w ciągu których nie można ani przez chwilę potupać sobie nogą w rytm muzyki. A kiedyś chciało się tańczyć!

Marcin Rączka: Popieram poprzedniczkę. Coś złego stało się z Glee w tym sezonie. Wydaje mi się, że duet Murphy & Falchuk zbytnio skupił się na American Horror Story. Dumne zapowiedzi o powrocie do starej formuły z pierwszego sezonu okazały się bezpodstawne, bo Glee w trzecim sezonie jest fatalne. I to nie tylko przez musicalowe odcinki, mało ciekawych wykonań muzycznych hitów i nudne wątki związane nadal z tymi samymi bohaterami. Odnoszę wrażenie, że ta produkcja się już wypaliła i jeśli ktoś nie zagasi tego pożaru wiosną, na zawsze pożegnamy Glee.

Dawid Rydzek: Trzeci sezon znacznie inny od dwóch poprzednich, ale niekoniecznie gorszy. Choć trudno to ocenić właściwie, bo poziom odcinków jest póki co szalenie nierówny - po świetnej premierze, mamy jakiś żałosny motyw jednorożców, potem znów znów świetny odcinek o Mike’u (postaci, która po raz pierwszy zagrała pierwsze skrzypce właściwie) i wszystko po to, by w kolejnym tygodniu totalnie zmasakrować potencjał jednego ze zwycięzców tegorocznego The Glee Project. I tak cały czas. Na plus zaliczam za to muzykę - w końcu porzucono ten marny pop z drugiego sezonu i wreszcie ma też ona sens, jeśli chodzi o fabułę.

Agnieszka Drabek: Akurat w tym przypadku dla mnie inny znaczy gorszy. Serial miał swój naprawdę niepowtarzalny klimat i był świetny właśnie w tych ramach. A robienie z niego na siłę czegoś innego się nie sprawdza. Tak, wiem, że postacie muszą się jakoś rozwijać, ale tutaj przebiega to po prostu źle. Przyznaję ze smutkiem, że nie śledziłam The Glee Project i tym samym zostałam pozbawiona emocji związanych z pojawieniem się zwycięzców. Za to jako wielbicielka musicali muszę bronić musicalowych odcinków Glee - zwykle są naprawdę dobre! W tym sezonie podobało mi się wykonanie utworów z "West Side Story" i z nieciepliwością czekam na “Grease” (błagam, niech tego nie zepsują).

Dawid Rydzek: Zgadzam się, numery musicalowe wychodzą ekipie z McKinley najlepiej - choćby cudowne "America" z tego sezonu.

[image-browser playlist="605921" suggest=""]
©2011 CBS Productions

How I Met Your Mother

Janusz Wyczołek: Za dużo dramaturgii, za mało komedii. Ja chcę powrotu starego Barneya.

Dawid Rydzek: Postać Teda się zupełnie wypaliła - już w finale czwartego sezonu dorósł emocjonalnie do poznania swojej przyszłej żony. Teraz trzy sezony później nic się nie zmieniło, a twórcy przeciągają ten moment jak tylko mogą, zabijając przy okazji wszystko inne, co było dobre w tym serialu. Jasne, Barney lśnił od początku, ale pamiętacie jeszcze te pierwszy trzy sezony, kiedy w ogóle cała ekipa była śmieszna? Kiedy Marshall używał prawniczych sztuczek, by wygrać sprzeczki w barze, kiedy Lily pozostając słodką rzucała przypadkowo niegrzeczne myśli na głos, a odkrywanie kolejnych kart z młodości Robin rzeczywiście miało sens i bawiło do łez? Gdyby nie DVD stojące na półce, to już bym zaczął zapominać.

Marcin Rączka: Ja cały czas twierdze, że nawet po poznaniu tytułowej matki, ten serial nadal może funkcjonować i bawić. Bo przecież wtedy otworzą się gigantyczne możliwości, by nadać historii trochę świeżości. Przeciąganie poznania przyszłej żony Teda jest bez sensu, co nie zmienia faktu, że razem z “The Big Bang Theory” jest to obecnie najlepszy sitcom emitowany w amerykańskiej telewizji.

Agnieszka Drabek: Ostatnio trudno nazwać go komedią… Szczerze mówiąc nie jestem już ani trochę ciekawa w jaki sposób Ted poznał matkę swoich dzieci. Główny bohater stał się najsłabszym ogniwem i zwyczajnie mam go dość. Po starym Stinsonie też ani śladu. Kiedyś bohaterowie faktycznie się zmieniali, dorośleli (a może częściej udowadniali, że bardzo im do tego daleko), a teraz ich zachowania nie są niczym umotywowane i nie wnoszą nic nowego. Nuda.

Dawid Rydzek: Poznanie matki przez Teda dałoby możliwość do dalszego rozwoju postaci, ale dodawanie nowego członka do obsady po siedmiu latach? To się po prostu nie może udać.

[image-browser playlist="605922" suggest=""]
©2011 CBS Productions

The Big Bang Theory

Marcin Rączka: Najlepszy sitcom CBS, jaki został wyprodukowany w ostatnich latach. Nie odczuwam w nim wielkich skoków poziomów w górę, czy w dół. Poziom żartów cały czas jest stabilny. Lepszego “rozweselacza” na ponury nastrój nie znam.

Dawid Rydzek: Premierowe odcinki szału nie robiły, ale teraz chyba jest już lepiej. Tylko więcej Raja i Wolowitza, a mniej Sheldona - ta postać już mnie męczy.

[image-browser playlist="605923" suggest=""]
©2011 ABC

Modern Family

Dawid Rydzek: Statuetki Emmy już chyba liczone w dziesiątkach i to tylko po dwóch sezonach. Trzecia seria nie zwalnia tempa i wciąż bawi w każdym odcinku.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj