Kiedy co wakacje odwiedzałem krewnych, do mojej dyspozycji pozostawał telewizor podpięty do anteny satelitarnej. Nie bądźcie zbyt surowi dla dzieciaka, który z telewizji cieszył się prawie tak bardzo, jak ze spotkania z rodziną. To był mój jedyny bezpośredni kontakt z większością ówczesnej popkultury i starałem się wykorzystać tę okazję. Zapamiętywałem jak najwięcej szczegółów z każdej obejrzanej kreskówki, notowałem opisy postaci i próbowałem je odrysować, z marnym zresztą skutkiem. Dzięki temu rozumiałem, o czym rozmawiają rówieśnicy i mogłem chociaż sprawiać wrażenie kogoś zorientowanego. Nie wyobrażam sobie pisania o Spider-Manie bez tej nadbudowy. Kulminacyjnym momentem każdego dnia wakacji był kolejny odcinek jego kreskówki na Fox Kids. Jak tylko zobaczyłem kultową czołówkę z przebitkami najbardziej bombastycznych urywków w takt energetycznych riffów Joego Perry’ego, z miejsca pokochałem tę kreskówkę. To był mój pierwszy kontakt z najsłynniejszym bohaterem Marvel Comics. Spider-Man: The Animated Series zbudowało moje wyobrażenie na temat ścianołaza: tego, jaki ma charakter, jaka dewiza przyświeca jego działalności i jacy ludzie go otaczają. Zaledwie kilka odcinków wystarczyło, żeby Spider-Man stał się głównym bohaterem wszystkich bloków rysunkowych w moim zasięgu. Całość obejrzałem dopiero kilka lat później, w miarę zaznajomiony z dziejami tego bohatera. Byłem zachwycony – być może bardziej, niż powinienem. Sam fakt, że wreszcie oglądam serial, który przez lata traktowałem jako rarytas, mógł mocno podkręcić moje wrażenia. Postanowiłem jeszcze raz powrócić do The Animated Series. Tym razem usiłowałem odłożyć sentymenty na bok i podejść do rzeczy z maksymalnym chłodem.

Animowane Uniwersum Marvela

Toy Biz zarobiło fortunę na zabawkach z burtonowskiego Batmana i próbowało kontynuować dobrą passę wypuszczając figurki X-Menów. Serię zabawek miała promować kreskówka na Fox Kids. Na jej powstanie złożyły się dwie sprzyjające okoliczności: szefem Toy Bizu i decydentem co do adaptacji komiksów z Domu Pomysłów była ta sama osoba – Avi Arad, a szefowa Fox Kids Margaret Loesch niegdyś zajmowała podobne stanowisko w Marvelu i była na tyle świadoma potencjału marvelowskich superbohaterów, że nie obawiała się odstąpienia im stosownego czasu antenowego. Cynik może uznać, że X-Men: The Animated Series było tylko częścią merchandisingu i poniekąd ma racje. Artystyczne ambicje to ostatnie, co przyświecało Avi Aradowi. Na szczęście do projektu zaangażowano wiele talentów, dzięki którym kreskówka stała się hitem. Arad szedł za ciosem i zlecał studiu Saban (znanemu na przykład z Power Rangers) telewizyjne adaptacje przygód kolejnych bohaterów: Iron Mana, Fantastycznej Czwórki, Hulka, Silver Surfera i Avengers. Tylko Spider-Man powstał w wewnętrznym Marvel Films Animation z podwykonawcami w Japonii i w Korei Południowej i jemu jedynemu udało się powtórzyć sukces X-Menów. To była czwarta kreskówka z udziałem Spider-Mana. Najstarszą z nich możecie znać z memów. Miała uroczy, kampowy humor, klasyczną piosenkę tytułową (wykorzystaną w nowym kinowym filmie), ale trudno ją traktować jako kompetentną adaptację. Kolejne, ta z lat osiemdziesiątych i jej kontynuacja Spider-Man And His Amazing Friends, w konfrontacji z animowanymi X-Menami i Batmanem wyglądały, jak z zeszłej epoki. Uczniowie instytutu Xaviera mogli wystąpić w TAS bez operacji plastycznej. Spider-Man nawiązywał stylistycznie do kreskówki o mutantach. Twórcy postawili na żywe, kontrastowe barwy. Nie jestem fanem tej kolorystyki. Przyzwyczaiłem się do miększej, mniej nasyconej tonacji i dzisiaj Spider-Man wydaje mi się trochę za bardzo pstrokaty. Nie odbierajcie tego jako zarzut, po prostu tak się wtedy kolorowało kreskówki. Trudniej wziąć mi w obronę pojawiające się gdzieniegdzie wstawki z trójwymiarową grafiką. Tak jakby twórcy "podjarali się" Toy Story i stwierdzili, że dodanie prostych brył 3D imitujących wieżowce będzie dobrym pomysłem. Niestety nie było. Sekwencje, które miały robić wrażenie, nijak nie kleiły się z „płaską” animacją. To tak jakby w filmie Pixara bez kontekstu pojawiły się dwuwymiarowe obiekty. To nie jest jakiś wielki problem, takie wstawki trafiają się w serialu raptem kilkukrotnie, ale za każdym razem robią to samo złe wrażenie. Stylistyka animowanego Batmana zestarzała się z większą gracją. Zresztą współczesne animacje z Mrocznym Rycerzem wciąż do niej nawiązują. Nie twierdzę, że Spider-Man wyglądał źle. Miał klasyczny design, przypominający komiksy Johna Romity Sr. Jak dla mnie, rysownicy przedobrzyli z umięśnieniem, ale w latach dziewięćdziesiątych bohater bez bicepsów Popeye’a byłby zdyskwalifikowany. Jeszcze jedno odniesienie do Batman: The Animated Series! Hobgoblin przemawiał głosem Marka Hamilla, który wcześniej dubbingował Jokera. W kreskówce Hobgoblin pojawił się, wbrew komiksowej chronologii, przed Zielonym Hoblinem. Jedynym powodem tej zamiany był fakt, że figurka Hobgoblina wcześniej opuściła taśmę produkcyjną. John Semper, główny scenarzysta serii, do dziś nie kryje się ze swoją nienawiścią do odcinka, w którym po raz pierwszy pojawia się Hobgoblin, bez względu na to, że zagrał go sam Luke Skywalker. Scenarzysta nie mógł przecierpieć faktu, że musi dostosować fabułę swojego serialu do ciągu produkcyjnego zabawek. Bywało, że pozostawał nieugięty, na przykład kiedy uparł się na dużą rolę Madame Web, dubbingowaną zresztą przez Joan Lee. Arad był wściekły, bo nie sądził, że ktokolwiek zechce kupić zabawkę przedstawiającą niewidomą staruszkę. Te sytuacje świetnie ilustrują napiętą atmosferę za kulisami. Avi Arad był niczym Jim Shooter i traktował tę kreskówkę jako reklamę dla kolejnych figurek Toy Bizu. W kontrze, scenarzysta John Semper starał się stworzyć coś ambitnego i świeżego. Spidey odróżniał się od animowanej serii o Batmanie, a także od swoich poprzednich kreskówek, większym naciskiem na prywatne życie superherosa. Semper zrozumiał, że żonglerka dwoma tożsamościami to cecha Spider-Mana, bez której ta postać nigdy nie będzie przypominała komiksowego pierwowzoru. To wymagający materiał, skoro dla najmłodszych odbiorców każda scena z Peterem w cywilu to czas stracony – zwłaszcza kiedy Peter koncentruje się na tak obrzydliwych czynnościach jak randkowanie… Doceniam, że twórcy próbowali pokazać życie towarzyskie Petera Parkera, ale wykonanie nie do końca sprostało szczytnej idei. Obyczajowe wątki dla dziecka mogą się okazać zbyt dorosłe, a dla dorosłego – zbyt dziecinne. Kiedy serialowy Peter nie mierzył się z bezpośrednim zagrożeniem, trudno mi się było do niego odnieść. W życiu uczuciowym, wszystko przychodziło mu z łatwością głównego bohatera soap opery. Z żeńskich postaci, chyba tylko Ciocia May nie chciała umówić się z Parkerem. Twórcom zabrakło odwagi, żeby nieco namieszać w prywatnym życiu Petera, na przykład wprowadzając postać Gwen Stacy. Nie chcieli, żeby Peter zadręczał się po jej utracie. Na szczęście sięgnęli po dużo ciekawsze powody jego cierpień – na przykład nagłe wyrośnięcie dodatkowych ramion. Wątek przypominający klasyki body horroru był jednym z najmroczniejszych w całym serialu! Pajęcza moc okazywała się zaledwie pierwszym stadium mutacji, która finalnie miała przemienić Petera w ogromnego potwora. A pamiętajcie, że mówimy o serialu, w którym żaden wróg nie chciał zabić Spider-Mana i musiał się zadowolić perspektywą jego zniszczenia. Pistolety strzelały różowymi laserami, a w żadnej walce nie mogły paść bezpośrednie ciosy. Nieźle jak na produkcję poddaną tak restrykcyjnej cenzurze! Początkowe odcinki miały zwartą formułę i przedstawiały genezę kolejnych wrogów. Im dalej w las, tym więcej rozpisanych na kilka odcinków, rozbudowanych historii. W nich wrogowie składają się w Złowieszczą Szóstkę, Peter zakłada czarny kostium, bierze udział w tajnych wojnach czy nawet poznaje Spider-Manów z sąsiednich wymiarów! Słowem, TAS całkiem zgrabnie zaadaptowało najważniejsze przygody w dziejach Człowieka Pająka. Co najlepsze, w serialu doszło do kilku występów gościnnych. Daredevil pomógł Parkerowi wydostać się z aresztu. W innej przygodzie Peter odkrył tożsamość Iron Mana, zanim Tony Stark obwieścił ją całemu światu, a kolejnym razem przyczynił się do wskrzeszenia Kapitana Ameryki. Ponadto pajęczakowi pomagali mutanci, Fantastyczna Czwórka, a nawet mniej wówczas oczywisty Doktor Strange, Blade a nawet (dla odmiany pacyfistyczny) Punisher. Niewiele brakowało, a Spider-Mana odwiedziłby nawet Ghost Rider! Po obejrzeniu kreskówki może nie staniesz się drugim Komiksomaniakiem, ale posiądziesz jakże użyteczną wiedzę na temat bogatego katalogu wrogów ścianołaza. Serial rozwijał bohaterów o wątki, których (przynajmniej z tego, co wiem) nie było w komiksach. Dowiadujemy się, jakie wydarzenie nauczyło Bena Parkera o tym, co wiąże się z wielką mocą. Poznajemy także powody, przez które, J. Jonah Jamesona tak bardzo nienawidzi zamaskowanych superbohaterów. Kreskówka z lat dziewięćdziesiątych ma swoje wady i jego niektóre aspekty mogą irytować, ale wciąż wciąga. Przetestowałem go na paru dzieciakach i reagowały podobnie jak ja w ich wieku, przed telewizorem wujostwa. Jedynym godnym konkurentem, którego umiałbym wskazać, byłaby kreskówka The Spectacular Spider-Man z 2008 roku. Podkreślam – byłaby, bo została anulowana po dwóch sezonach i nie miała szansy rozwinąć wszystkich wątków. Spider-Man: The Animated Series, pomimo przekroczenia dwudziestki, pozostaje niezmiennie esencjonalnym, satysfakcjonującym doświadczeniem, które trudno odnaleźć poza komiksami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj