Superprodukcje z Chin – rozrywka czy propaganda?
Widowiskowy Wielki Mur w reżyserii specjalizującego się w pompatycznych widowiskach historycznych Zhanga Yimou niedawno wszedł na ekrany kin. To już kolejny blockbuster, który wychodzi spod ręki zdolnego reżysera, a tym samym kolejny prawdopodobny sukces kasowy made in China. Z biegiem lat, tendencja do rozwijania przebojów kinowych przez Chiny nieustannie wzrasta. O tym, jak wygląda ich aktualna pozycja na filmowej scenie międzynarodowej oraz czego można doszukać się głębiej w trwającym nieustannie boomie na chińskie filmy wielkoformatowe, opowiem w poniższym artykule.
Widowiskowy Wielki Mur w reżyserii specjalizującego się w pompatycznych widowiskach historycznych Zhanga Yimou niedawno wszedł na ekrany kin. To już kolejny blockbuster, który wychodzi spod ręki zdolnego reżysera, a tym samym kolejny prawdopodobny sukces kasowy made in China. Z biegiem lat, tendencja do rozwijania przebojów kinowych przez Chiny nieustannie wzrasta. O tym, jak wygląda ich aktualna pozycja na filmowej scenie międzynarodowej oraz czego można doszukać się głębiej w trwającym nieustannie boomie na chińskie filmy wielkoformatowe, opowiem w poniższym artykule.
Umowne wkroczenie Chin na ekrany Zachodu sięga w zasadzie roku 2000, kiedy to Przyczajony tygrys, ukryty smok trafił do publiczności z niemalże całego świata. Co prawda nie był wytworem czysto chińskim, ponieważ oficjalnie podpisany jest jako koprodukcja Chin, Tajwanu, Hongkongu i Stanów Zjednoczonych, a także, co ważne, to właśnie Tajwan wystawił go jako swojego kandydata do Oscara – film zgarnął kilka nominacji, kilka statuetek i spotkał się z dużą aprobatą widzów i krytyków. Mimo to we wspólnej wyobraźni społeczeństwa postrzegany jest jako chiński – dotyczy właśnie Chin i ich historii, a w całej swojej baśniowości staje się dodatkowo sztandarowym przykładem charakterystycznego kina chińskiego, które od tej pory będzie wypracowywane właśnie z naciskiem na zachowanie cech wuxii (o czym za chwilę). Wejście Wo hu cang long na ekrany kin można nazwać w pewnym sensie przełomowym – oto Państwo Środka realizujące się do tej pory w raczej niskobudżetowych produkcjach artystycznych, przeciskanych dodatkowo przez sito cenzury, podbija swoją oryginalnością ekrany Zachodu i robi to na tyle skutecznie, że widownia domaga się więcej. Sukces reżyserski Ang Lee zainspirował kolejnych twórców, marzących o wystawieniu swojego dzieła na sąsiednich kontynentach czy spróbowaniu sił w liczących się festiwalach filmowych. Okazuje się jednak, że festiwale filmowe nie powinny być priorytetem dla reżysera będącego obywatelem Chin. Tym, czego chce kraj, nie jest jakaś tam sława na wątpliwej jakości Zachodzie, tylko szereg innych korzyści: wystawienie się za granicą to dobry sposób, by dużo więcej zarobić i trafić do szerszego grona, a przy tej okazji można łatwo wypromować własne tradycje oraz bogatą historię i osadzić swój kraj w stabilnej zbiorowej pamięci całego świata. Wydaje się, że to właśnie na tym Chińczykom zależy najbardziej.
Komercyjne kino chińskie zaczęło rozwijać swoje skrzydła głównie za sprawą tak zwanej Piątej Generacji Filmowców, czyli twórców kina, którzy wstąpili do szkół filmowych jako pierwsi po rewolucji kulturalnej. Do jej czołowych przedstawicieli należą wspomniany już wcześniej Yimou Zhang, a także Chen Kaige czy Tian Zhuangzhuang. Generacja, choć zapowiadała się jako fala świeża i rewolucyjna, niestety wciąż musiała liczyć się z represjami ze strony systemu. Surowo karana za sprzeciwianie się jedynemu właściwemu (czytaj socjalistycznemu) realizmowi, przeszła długą i wyboistą drogę by osiągnąć swoje cele. I choć obecnie kino chińskie obiera kurs na filmy coraz bardziej przebojowe, emanujące naprawdę tęgim budżetem, których liczba i jakość rośnie w zastraszającym tempie... nie można z czystym sumieniem powiedzieć, że te cele zostały w pełni osiągnięte.
Najpierw jednak skupmy się na charakterystycznych wyznacznikach filmów chińskich, z których znaczna część klasyfikuje się w ramy przywołanego już wcześniej gatunku zwanego wuxia pian. Stereotypowo rozumiana wuxia wiąże się z walecznym wymachiwaniem kończynami lub mieczem w imię honoru i ojczyzny, tym samym skutecznie propagując pradawne chińskie tradycje. Wszystko dodatkowo utrzymane jest w charakterze baśniowo-fantastycznym, by jeszcze bardziej wyróżnić wyjątkowość bohaterów – doskonale przecież kojarzymy motyw chińskich wojowników, którzy potrafią latać w powietrzu. I podczas gdy dla widzów utożsamiających kulturę wschodnią z pojedynkami karate wydaje się to komiczne i przesadzone, ta właśnie baśniowość i eteryczność wuxii czyni ją najbardziej oryginalnym gatunkiem Wschodu oraz pewnego rodzaju etosem kina orientalnego. Korzenie tego stylu sięgają bardzo głęboko w kulturę chińską – przed wiekami każdy w tym kraju miał prawo (czy wręcz szlachetny obowiązek) wykształcić się w szermierce i sztukach walki oraz zostać wojownikiem, by następnie rąbać wroga na czworo – uznawany był tym samym za wartościowego obywatela, który jest godzien własnej narodowości. W zgodzie z tymi tradycjami, współczesna popkultura chińska wykształciła cały szereg postaci opierających się na takim schemacie, które następnie zostały osnute legendami i wyniesione do rangi mitycznych bohaterów narodowych. Sięgając do etymologii słowa określającego ten gatunek kulturowy, możemy trafnie zdefiniować go już po samych składowych wyrazu: „wu” z chińskiego oznacza właśnie sztuki walki, zaś „xia” – wojownika w imię sprawiedliwości, kierującego się własnym honorem. Schematy wuxii da się odnaleźć między innymi w filmach, takich jak Tau ming chong, Chi bi, Tian di ying xiong czy starszych i klasycznych produkcjach typu Jednoręki szermierz lub przywołany już wcześniej Wo hu cang long. Jednak zgodnie z biegiem czasu, postępem technologicznym i przede wszystkim wejściem Chin na ekrany Zachodu coraz więcej filmów nawiązujących charakterem do gatunku wuxii doczekało się dwóch głównych zarzutów – po pierwsze: zamiast kontynuować klasę, jaką reprezentują sztandarowe filmy chińskie, najnowsze produkcje odchodzą w kierunku „taniego efekciarstwa”, a po drugie: imponujące reprezentowanie własnych tradycji zmienia się często w nachalną i wyraźnie zauważalną przez widzów propagandę. Czy rzeczywiście takie są współczesne wyznaczniki kina chińskiego?
W całej swojej tradycyjnej wymowie filmy Chińskie często dokonują jawnych opozycji pomiędzy „my” a „oni”, „nasze” a „tamte”. Nie trudno się domyślić, że wszystko co dobre pozostaje w granicach kraju, zaś całe zło ucieleśnione jest w najeźdźcy/wrogu/spiskowcu (niepotrzebne skreślić) pochodzącym z zewnątrz. Najczęściej, także z pobudek historycznych, tymże wrogiem zewnętrznym okazuje się Japonia, rzadziej, choć również da się to zaobserwować – szeroko rozumiany Zachód. Bardzo dobrym gruntem do zasiania podobnych idei jest otoczka historyczna – w przepychu i palecie emocji na polu bitwy jak nigdzie indziej da się przemycić wartości i stereotypy. Historia ma to bowiem do siebie, że wyraźnie kontrastuje wątki – zawsze musi być dobra i zła strona konfliktu. Jeśli więc Chiny kierują się przede wszystkim propagowaniem rodzimych ideałów i wzniosłych treści, nic dziwnego, że wyrzucają w obieg światowy niemalże same filmy historyczne (czy może bezpieczniej – pseudohistoryczne, z dużą domieszką fantasy). Jednak czy film uwznioślony na siłę, byleby tylko zmieścić w nim jak najwięcej poświęcenia w imię ojczyzny, nie zacznie w pewnym momencie działać przeciwko swoim twórcom, powoli kreując zniechęcający stereotyp Chin jako wytwórni patosu?
Do tego typu filmów należy między innymi Wojna imperiów – szablonowy wręcz blockbuster, który w swojej ambicji zostania megaprodukcją na globalną skalę, zaczyna przypominać kiczowaty, przesadzony i nie mający zbyt wiele wspólnego z historią twór. Jego mocną stroną są przede wszystkim efekty specjalne i sceny walki (czyli to, co Chińczycy od dziada pradziada potrafią najlepiej), zaś w kwestii fabularnej pozostawia wiele do życzenia, wzbudzając w bardziej wymagających widzach pewnego rodzaju niesmak. Warto przy okazji przywołać również Yip Man w reżyserii Wilsona Yipa. Film ma bardzo wysokie noty, doczekał się również sequelu, jednak wciąż zarzuca mu się przekłamanie i zbytnią propagandowość. Tak jak w Dragon Blade głównym wrogiem okazuje się Zachód, tak Ip Man musi mierzyć się złem w postaci Japonii, która okupuje kraj. Co więcej, odwołując się do poruszonego powyżej gatunku wuxia pian – Ip Man, jako postać legendarna i autentycznie istniejąca w przeszłości, to dobry przykład chińskiego bohatera kultury popularnej, który obrósł swoim własnym mitem. Głównym zarzutem wobec tej produkcji jest znaczące przekoloryzowanie historii oraz rzeczone propagowanie chińskich idei i ich wyższości nad kulturą japońską. Wszystko to służy wyniesieniu tytułowego bohatera na piedestał, aby już nikt nie miał wątpliwości, że podobne wartości należy naśladować. Fakt, iż rzeczywisty Ip Man również miał swoje za kołnierzem, jakoś niespecjalnie pasuje do szlachetnego wzorca, dlatego też takie treści najlepiej dyskretnie pominąć. I rzeczywiście, nikt, kto nie jest do końca biegły w jego biografii, czy zwyczajnie nie interesuje się historią chińskich bohaterów minionego wieku, nie dostrzeże żadnych zgrzytów i przyjmie film jako wspaniałe widowisko, pełne efektownych walk i wartości mogących pokrzepić serca. Będzie to ocena trafiona, bo film jest naprawdę bardzo dobry.
Poza kreowaniem szlachetnej jednostki jako przykładu do naśladowania, inną ulubioną formą propagowaną przez chińską kinematografię jest szablon wewnętrznego rozłamu, w efekcie końcowym prowadzącego do zjednoczenia. Istnieje szereg różnych filmów traktujących o kryzysie w kraju – przykładami mogą być jak choćby Tau ming chong, Ostatnia bitwa czy Chi bi. Można traktować je jako niezobowiązujące opowieści poruszające ogólne wartości, takie jak dobro i jednolitość kulturowa czy banalne „razem jesteśmy niepokonani”, jednak w przypadku, kiedy podobnych filmów pojawia się coraz więcej i więcej, w pewnym momencie zapala nam się w głowie czerwona lampka. Jeśli dobrze się przyjrzymy, w tego typu fabułach da się dostrzec ideę „jedynej słusznej władzy” – ta, rozumiana ogólnie bądź za sprawą konkretnego bohatera posiadającego moc decyzyjną, pokonuje szereg trudności, by w końcu uczynić kraj potężnym i scalonym na dobre. Idąc dalej tym tropem, dochodzimy do wniosku, że bohater chiński często jest od władzy zależny, a czasem i przez nią zmanipulowany. Skoro zaś bohater reprezentuje naród, prowadzić to może do następujących konkluzji: obywatel zawsze powinien ufać swojej władzy, albowiem postępuje ona w imię dobra – nawet jeśli na początku wcale na to nie wygląda. Wszelkie próby buntu nie mają sensu, a co ważniejsze, nie mają również powodu, by zaistnieć: to dzięki władzy żyjesz w dobrostanie i to w końcu ona zaprowadza porządek w całym narodzie, choćby nie wiem, w jak dużym był konflikcie – po co więc podważać coś, co bezsprzecznie działa w imię dobra wszystkich obywateli? Taki wizerunek władzy i obywatelskiego do niej stosunku wydaje się być trwale zakorzeniony nie tylko w głowach filmowych postaci, ale także samych chińskich reżyserów. I okazuje się, że nie jest jedynie wyrazem wyjątkowo solidarnej chińskiej mentalności, a raczej wynikiem manipulacyjnego działania z zewnątrz.
- 1 (current)
- 2
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat