Terytorium: thriller policyjny w polskim kinie. Reżyser Bartosz Paduch zdradza kulisy [WYWIAD]
Terytorium to thriller policyjny, który miał premierę podczas festiwalu filmowego w Gdyni. Spotkałem się z reżyserem Bartoszem Paduchem, by porozmawiać o historii, kulisach i inspiracjach. Premiera prawdopodobnie odbędzie się w 2026 roku, ale daty jeszcze nie ustalono.
fot. Iwo Pawlak
ADAM SIENNICA: Podoba mi się, jak na spotkaniu z publicznością powiedziałeś: „To jest film, bawmy się”. Takie podejście towarzyszyło wam podczas całej pracy nad Terytorium?
BARTOSZ PADUCH: Jak to się mówi: "śmiech na planie = płacz na ekranie", więc oczywiście byliśmy skupieni, ale chcieliśmy też się pobawić konwencją. Wcześniej bardzo się spinałem, wiesz, strasznie. Może dlatego, że to debiut, może dlatego, że chciałem, żeby wszystko było „na poważnie”. Myślałem o tym tak intensywnie, że aż się tym zmęczyłem.
Potem sobie odpuściłem. Robiłem różne rzeczy – filmy dokumentalne, pracowałem też jako drugi reżyser na planach fabularnych – i trochę się wyluzowałem. Zrozumiałem, że jeśli mam to robić, to muszę mieć do tego bardziej swobodny, zabawowy stosunek.
Oczywiście ta historia opiera się na faktach, bierze się z rzeczywistości, ale mimo to chciałem, żeby film dawał ludziom satysfakcję i był dla nich atrakcyjny. I żebyśmy my też mogli się przy tym dobrze bawić podczas realizacji, żeby to nie było tylko ciężkie, terapeutyczne przeżycie twórcze, ale też coś, co sprawia przyjemność.
To dobrze wpływa na odbiór, bo na pierwszy rzut oka widać schemat: korupcja w policji, jest ten jeden sprawiedliwy, który będzie walczył – ale ty fajnie to pogłębiłeś psychologicznie, przez co historia jest ciekawsza. Taki był zamiar?
Tak. Na początku, kiedy pisaliśmy scenariusz z Marcinem, było mi trudno złapać konwencję tego filmu. Dopiero później okazało się, że to trochę kino przygodowe, momentami sensacyjne. Wyszedłem od konkretnych wydarzeń – między innymi od zamieszek w Lubinie po śmierci chłopaka, którego policjanci zamordowali. To był chyba 2018 rok.
Inny przykład to sytuacja w Bolesławcu – tam na rynku sfilmowano grupę amerykańskich żołnierzy, którzy robili burdy. Policjanci zamiast ich aresztować, odwozili ich jak taksówkarze do bazy. Jedna z kobiet, która to nagrała i opublikowała w internecie, usłyszała od jednego z żołnierzy: „Po co to filmujesz? Kto ci pomoże? Prasa ci pomoże? Ruscy ci pomogą?”. Przepisałem to niemal dosłownie do scenariusza. To wszystko wyrosło z rzeczywistości, którą obserwowałem.
Potem, na etapie realizacji, zaczęło się to układać w całość. Lubię kino dynamiczne – nie takie, w którym trzeba się domyślać, co aktor gra. Chciałem, żeby emocje były jasne i czytelne, żeby widz nie miał wątpliwości. Często w polskich filmach brakuje mi tego – wszystko jest zbyt ciche, zbyt zachowawcze. Aktorzy mówią pod nosem, grają „mniej”, a czasem po prostu nie grają wcale.
W serialach kostiumowych widać, że aktorzy mogą więcej – kostium im na to pozwala. Ale nie rozumiem, czemu we współczesnych produkcjach wszystko jest tak nieśmiałe. Bo jeśli ktoś naprawdę potrafi grać, to zagra świetnie - czy to w emocjach rozbuchanych, czy w ciszy. Ważne, żeby było prawdziwie, żeby widz dokładnie wiedział, co się dzieje.
Józef Pawłowski jako główny bohater też nie mówi za dużo, ale dużo gra emocjami i gestami – aż widać, jak to wszystko w nim się gotuje.
Tak, to trochę inaczej działa, bo Józef jest innym typem postaci. Widz patrzy na tę rzeczywistość w dużej mierze jego oczami, więc siłą rzeczy on jest bardziej wsobny, zamknięty w sobie. Taka była jego rola – przekazać swoją optykę widzowi, pozwolić mu patrzeć na świat właśnie z tej perspektywy.
Dlatego obudowaliśmy go postaciami dużo bardziej ekspresyjnymi – żywiołowymi, bezpośrednimi, takimi, które ujawniają więcej emocji. To było założenie od początku. Ale oczywiście mieliśmy też obawy, czy to się sprawdzi – czy widz będzie chciał podążać za bohaterem, który jest bardziej skromny, stonowany, mniej „rozbuchany”. Było w tym sporo pytań i ryzyka, ale dzięki temu całość działa wiarygodnie.
Główna postać zmusza do myślenia. Przez jakiś czas nie wiedziałem, czy mu kibicuję, czy w ogóle go lubię – ma scenę, gdy przekracza granice – więc myślałem: coś mi w nim nie gra. To z czasem podczas oglądania się zmieniało.
Tak, dokładnie. Parę scen dalej to zaczyna kiełkować – on nie chce być taki jak koledzy, nie chce postępować zgodnie z zasadami świata opartego na niedomówieniach, kłamstwach i kombinacjach. Myślę, że to właśnie ta scena, w której po raz pierwszy przekracza granicę, staje się momentem jego przemiany.
To był nasz zamysł – żeby ten łuk postaci był czytelny i żeby widz mógł zobaczyć, jak ta zmiana w nim zachodzi krok po kroku.
Ta przemiana świetnie zachodzi w środku – jakby coś w nim wybuchło. My tego nie widzimy, ale to czuć podczas seansu, co prowadzi do kulminacji, gdy w końcu to z niego wychodzi.
Ten moment, gdy strzela, domyka cały łuk postaci. Historia zatacza koło. Ten strzał to przekroczenie granicy, po którym nic już nie jest takie samo. Końcówka jest wybuchowa – mniej psychologiczna, bardziej symboliczna. To moment, który pokazuje, co naprawdę dzieje się w bohaterze. Mam nadzieję, że widzowie też to odczuli.
Jakie inspiracje do tej historii znalazłeś w swoim życiu? Dużo czerpałeś z niego do filmu?
Trochę znam ten świat, bo wychowałem się, można powiedzieć, na ławce pod blokiem. Bardziej czuję ulicę – rozumiem tych ludzi. Nie jestem człowiekiem z „salonów”, więc to środowisko jest mi bliskie. Wiele w tym filmie pochodzi z moich własnych obserwacji i doświadczeń.
Oczywiście jest tam sporo faktów zaczerpniętych z rzeczywistości, o których już mówiłem, ale też kilka scen wynikających bezpośrednio z moich przeżyć. Na przykład stosunek policji do osób zatrzymanych czy aresztowanych, sposób, w jaki potrafią manipulować sytuacją. Nie ukrywam, że mam ograniczone zaufanie do systemu sprawiedliwości w Polsce – wydaje mi się skorumpowany i niewiarygodny. To też wpłynęło na to, jak opowiedziałem tę historię.
Nie chcieliśmy, żeby to była publicystyka. Ten świat w filmie jest raczej jak magma – nic nie jest jasno powiedziane, wszystko trzeba sobie samemu ułożyć. Widz musi sam odkryć, co się dzieje, kto kim manipuluje i na czym polega cały spisek. Na tym właśnie mi zależało, bo tak przecież wygląda rzeczywistość – często nie wiemy, kto pociąga za sznurki, a mimo to wszystko jakoś się wydarza.
Pokazujesz trochę bezsilność i znieczulicę policjantów. Scena z nastolatkami rozwalającymi kamerę i pytaniem właścicielki do bohatera: dlaczego ich nie goni, skoro jest policjantem – dobrze to obrazuje.
Tak, słyszałem od samych policjantów – „nie jestem na służbie”, „nie jestem w pracy”. Zdarza się, że reagują wzorowo i dostają za to nagrody, ale są też przypadki odwrotne, kiedy nie reagują i oczywiście nikt ich za to nie chwali. Trudno to jednoznacznie oceniać – to też ludzie, pracujący często ponad etat, w trudnych warunkach.
Z drugiej strony, prawo mówi jasno: jeśli widzisz zagrożenie życia, masz obowiązek zareagować. Nieudzielenie pomocy to przestępstwo. A policjant, z racji zawodu, jest do takiej reakcji zobowiązany jeszcze bardziej – to przecież zawód zaufania publicznego. Tylko pytanie: czy my mamy do niego zaufanie?
Mam wrażenie, że w Polsce raczej nie. Mamy duży dystans, nie ufamy systemowi. Ufamy konkretnym ludziom – tym, których znamy z nazwiska – ale nie instytucjom. To zaufanie do państwa jest coraz mniejsze. Widzimy, jak wszystko się rozłazi. I już nawet nie wiadomo, czy to państwo jest z kartonu – chyba nawet kartonu nie dowieźli.
Mam bardzo krytyczny stosunek do tego wszystkiego. Fajnie byłoby, gdyby wreszcie ktoś brał za to odpowiedzialność. I paradoksalnie – mój bohater to robi. Łamie prawo, wychodzi poza jego granice, ale w ten sposób właśnie bierze odpowiedzialność.
Pomimo przekraczania granicy, jego serce jest po dobrej stronie. Przez jego pryzmat cały czas trzymasz uwagę widza, budujesz napięcie i atmosferę. Nie czuć, by było tu coś, co wybija z tego świata i zawieszenia niewiary.
Tak, bardzo staraliśmy się o to z Miłoszem Jańcem, montażystą. Zależało nam, żeby utrzymać uwagę widza w rytmie filmu i Miłosz wykonał tu kawał świetnej roboty. Oczywiście walczyliśmy z różnymi ograniczeniami, bo budżet nie pozwalał nam zrobić wszystkiego tak, jakbyśmy chcieli.
Ale najważniejsze było dla mnie, żeby film miał tempo – żeby „zasuwał” do przodu, był atrakcyjny i angażujący. Chciałem, żeby widz rozumiał emocje bohatera i podążał za nim, ale nie, żeby wyprzedzał akcję, bo wtedy widz się nudzi. Bo w końcu, kurczę, filmy robimy dla ludzi.
To chyba jest najważniejsze – pamięć o tym, że widzowie muszą to obejrzeć i powinno im się podobać.
Tak, mam nadzieję, że ten film dostanie szansę na szerszą dystrybucję, żeby mógł się zmierzyć z większą publicznością. Nie mówię, że to będzie blockbuster, ale moim zdaniem ma potencjał, by zainteresować szeroką grupę widzów. Wydaje mi się, że paradoksalnie dobrze sprawdziłby się też na platformie streamingowej.
Trochę zabawne, że mówimy o streamingu na festiwalu filmów fabularnych, ale przecież to już dziś normalne. Są tu też filmy tworzone dla platform, które potem walczą o Oscary. To nie jest nic złego.
Nie mam z tym żadnego problemu – wiem, jaki film zrobiłem. Nie uważam, żeby to było mniej szlachetne. Myślę, że oddaliśmy „cesarzowi, co cesarskie”, ale i „ludowi, co ludowe”. Z tej perspektywy to historia naprawdę dobrze zaopiekowana.
naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
Lekkie TOP 10