Westworld wielkim serialem jest – finalne konkluzje
Gdyby sprowadzić popkulturę do trzech słów to brzmiałyby one: sztuka opowiadania historii. Zakończony właśnie serial Westworld obudował owe sedno nie tylko w bogatą treść, ale także w intertekstualną formę komasującą różne media. Efektem jest prototyp telewizyjno-rozrywkowego przełomu.
Gdyby sprowadzić popkulturę do trzech słów to brzmiałyby one: sztuka opowiadania historii. Zakończony właśnie serial Westworld obudował owe sedno nie tylko w bogatą treść, ale także w intertekstualną formę komasującą różne media. Efektem jest prototyp telewizyjno-rozrywkowego przełomu.
Łapka do góry, kto w trakcie seansu nie raz, nie dwa poczuł się tak, jakby czytał dobrą książkę. W podobny bowiem do najznamienitszych powieści cierpliwy sposób prowadzona jest narracja, piętrzona tajemnica i zarysowywany stopniowo kontekst. Tak jak zostało to wyżej zaznaczone, fabuła bierze też na warsztat całą gamę treści i traktatów filozoficznych, które nie gubią się w sztampie i sztucznej dramaturgii. Jeśli jednak nie ze strony literatury, to być może poczuliście kontrybucję wrażeń rodem z gier wideo? Odtworzenie tytułowego parku rozrywki przywodzi na myśl środowisko komputerowego sandboxa (piaskownicy), które jest emergentne, a więc pozwala na swobodę interakcji i możliwość tworzenia własnych, dowolnych wątków. Działania Człowieka w Czerni mają z kolei znamiona fabularnego questu, a w trakcie licznych wymian ognia i sporadycznych pościgów – z racji na brak autentycznego zagrożenia śmiercią – unosi się duch strzelanek i gier przygodowych. Naleciałości RPG-ów można z kolei rozpoznać w strategicznym podejściu do odgórnego zarządzania parkiem tudzież kalibrowanych drzewkach rozwoju, które stanowią o osobowości i zdolnościach hosta.
Podnoszą się głosy, że oto jest przepowiednia dla gier komputerowych i sukcesor wirtualnej rzeczywistości – jednak póki co to melodia przyszłości. Graficzne sceny przemocy, a po części także erotykę Westworld przypisać można tymczasem do medium komiksu. Jako ciekawostkę zauważyć wypada, że jednym ze scenarzystów produkcji był Ed Brubaker, wybitny autor komiksów i twórca marvelowskiego Zimowego Żołnierza, do którego wyglądem niejako podobny był rzezimieszek Hector. W każdym razie to przecież powieści graficzne były jednymi z pierwszych środków przekazu jakie sportretowały Dziki Zachód. Na podobnie obrazowej zasadzie, nie bawiącej się w niedopowiedzenia, funkcjonuje serial HBO. Przemoc, erotyka i wulgarność znajdują tu zasadność jako hiperbola świata rzeczywistego, element sensualnego doświadczenia i testowania własnych – na i pozaekranowych – granic komfortu. Co się tyczy samych scen rozbieranych, to twórcy nie kryli inspiracji pornografią. Wprost mówiono o stylizowaniu seksualnych orgii, acz największym walorem nagości jest niemal równe uprzedmiotowianie tak kobiet, jak i mężczyzn. To jest właściwa odpowiedź na pruderię i poprawność polityczną, a także sposób rozwijania odbioru medium!
Można by rzec, że takowe pojedyncze nawiązania są standardem dla wielu pozycji. Choćby i do wspomnianej Game of Thrones pasuje wiele z wymienionych tu atrybutów. Potęgą Westworld jest jednak kombinacja wszystkich tych formuł i stworzenie amalgamatu, który ma rację bytu tylko jako dojrzały serial. Jedynie w 10-godzinnym metrażu można bowiem wygospodarować czas, aby pomieścić i sprawiedliwie przeprowadzić wszystkie te pomysły. Skoro więc treści w sukurs idzie forma, to pozostaje już tylko się zachwycać.
Staram się myśleć krytycznie i zachowywać dystans, ale niewiele widzę wad produkcji. Odnotowuję oczywiście nieścisłości, takie jak choćby bierność ochrony, umowność rażenia broni palnej, czy ryzykowne oparcie narracji Wyatta i ucieczki Maeve o dobroduszność i kompetencje Felixa. W żadnym stopniu nie umniejszają one jednak przyjemności z oglądania, tymczasem rekonesans wysnuwanych zewsząd zarzutów, niekiedy zupełnie absurdalnych, skłania mnie do adnotacji, że te najczęściej tylko proszą się o bezceremonialne odparcie.
Nuda! – krzyknie ktoś z trzeciego rzędu. Nuda to niestety objaw, a nie przyczyna i sama w sobie więcej mówi o odbiorcy niż o ewaluowanym dziele. Spenetrowana dogłębnie może wynikać m.in. z braku ciekawych postaci, znikomego napięcia, niezrozumiałego scenariusza tudzież przewidywalnej fabuły, ale nijak mają się te obelgi do faktycznego stanu Westworld. To, że niektórzy co bardziej spostrzegawczy fani potrafili odczytać zamiary i przewidzieć fabularne twisty jest wbrew pozorom atutem, a nie przywarą.
Serial porównuje się często do przywoływanego tu już tytułu Lost, stawiając jednocześnie tezę, że perfidnie utkany jest on z zagadek i multiplikujących się wykładniczo pytań, które zaciemniają jedynie perspektywę. To fakt, że serial za priorytet obrał fabularne niedomówienia i formę dezinformacji, ale trzeba zrozumieć, że to także słuszny sposób na uwypuklenie fantastycznonaukowej treści, emocjonalnego przywiązania i wydźwięku – to integralna część narracji, a nie sztuka dla sztuki. Na nic bowiem zdałoby nam się wyjaśnienie technicznego kodu gospodarzy, niewiele wniosłoby określenie czasu akcji (który detektywistycznymi zapędami można już wydedukować), a podawanie konkretnych danych liczbowych takich jak np. czas trwania cyklu, doprowadziłoby do sytuacji, w której konieczna byłaby zgubna w kontekście rezonansu analiza ciągów przyczynowo-skutkowych, logiki wewnętrznej i quasi-realizmu. Nie to stanowiło cel, a odkrywanie takowych zagwozdek (np. gdzie leży park?) stanowić ma osobną frajdę.
Z przykładu Lost twórcy Westworld wyciągnęli jednak naukę, gdyż odmiennie od kultowej pozycji ABC, już w pierwszym sezonie udowodniono, że historia jest przemyślana, a ujawnione odpowiedzi potwierdziły, że prawda cały czas i niemal bezczelnie leżała na wierzchu. Niejednokrotnie słyszeliśmy głos Bernarda zza kadru, który jasno sugerował, kto jest Arnoldem, a rozmowy rzeczonego Bernarda/Arnolda z Dolores, które trudno było uplasować czasoprzestrzennie, nagle nabrały sensu. Poczciwy Lawrence nigdy nie miał brata bliźniaka, a nadzór nad poczynaniami Maeve (które długo wyglądały na niewąskie uproszczenie) skutecznie sabotował sam doktor Ford. Itp., itd.
Grzechem byłoby także niedocenianie konsekwencji i spójności, z jaką podjęto sztandarowe wątki sci-fi. To, że w „jakiejś” formie i „gdzieś” je już widzieliśmy nie umniejsza zasług kolejnych reinterpretacji. Szczególnie jeśli te umiejętnie zasadzają się na popkulturowo awangardowych tezach pokroju umysłu bikameralnego (przepraszam za brzydkie spolszczenie), a za prerogatywę stawiają radość z samego procesu opowiadania historii. Powtarzający się zarzut dotyczy jeszcze braku wyrazistego protagonisty, ale nie wiem czy bierze się on z niezaakceptowania faktu, że bohaterem zbiorowym Westworld są gospodarze, a nie ludzie? Może wynika z braku cierpliwości wobec planu stopniowego zżywania się z androidami, albo z obojętności i niezrozumienia ich perypetii? Może z wszystkiego po trochu tudzież także z podskórnego przyzwyczajenia o potrzebie płynnego utożsamiania się z konkretnym bohaterem.
Kibicowanie to jednak przede wszystkim specyfika zawodów sportowych, a pęczniejąca popkultura potrzebuje łamania schematów. Breaking Bad pokazywało jak można kreować antybohatera i manipulować nastrojami widzów, rozpinającymi się od wsparcia i zrozumienia, po odrazę i życzenie porażki. W Marvel's Jessica Jones maksymalnie utrudniano polubienie bohaterów, kreując nad wyraz pesymistyczną wizję społeczeństwa. Westworld podobnie idzie na przekór, bo choć zaczyna od wzbudzenia współczucia, to szybko kontruje, że żadna postać nie jest krystaliczna i bezkonfliktowa.
To, czy i kiedy ich polubimy, w ostatecznym rozrachunku zależy od subiektywnych preferencji widza. Póki co serial tego nie narzuca. Wkrótce jednak zmienić może się wszystko, gdyż wizyty w parku rozplanowane zostały na pięć tur, w trakcie których poznać mamy odłamy Westworld tak nęcące jak zasugerowany już w finale świat samurajów. W trakcie przyszłych wojaży poznamy więc zapewne nowe nazwiska oraz odpowiedzi na część nurtujących pytań (m.in. urwane wątki Elsie i Stubbsa), a rykoszetem zrodzą się kolejne. Przynajmniej na tym etapie udowodniono, że historia jest przemyślana, więc za wcześnie na krytykę owych aspektów.
Synteza powyższych wniosków ostatecznie prowadzi do stwierdzenia, iż żadną miarą nie może być mowy o wydmuszce. Koniecznie należy podkreślić, że ów potok słów i kaskada argumentów ani odrobinę nie neguje opcji niepodobania się serialu. Nie każdy kupi taką koncepcję, a nie ma i nigdy nie będzie żadnej ujmy w konstruktywnej krytyce. Kultura zaś to nie gra o sumie zerowej. Sukces jednego serialu nie oznacza, że drugi – być może ten, który preferujemy – automatycznie staje się gorszy. Z przestrogą, aby nie legitymizować ułamka krzykaczy przedłożyć należy jednak jeszcze finalną konkluzję.
Nie trzeba cenić i lubić tworu HBO, ale nie można zaklinać rzeczywistości i prowokacyjnie zarzucać reszcie świata zaćmienie umysłu. Ewentualną niewiarę skontrować można przecież z recenzjami dziennikarzy, sezonem nagród i agregatorami ocen widzów. Te potwierdzą, że choć Westworld nie jest serialem idealnym, to niewiele było lepszych. Wracając bowiem do sedna, w samej sztuce opowiadania historii pokazał swoją wielkość.
- 1
- 2 (current)
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat