Happy Olo - pogodna ballada o Olku Dobie to dokumentalny film drogi, którego bohaterem jest Aleksander Doba. W wieku 67 lat przepłynął on samotnie Atlantyk kajakiem napędzanym tylko siłą mięśni.
Reżyserzy:
Krzysztof Paweł Bogocz, Marcin MacukProducenci:
Marcin MacukPremiera (Świat):
29 września 2017Premiera (Polska):
29 września 2017Kraj produkcji:
PolskaCzas trwania:
65 min.Gatunek:
Dokument
Najnowsza recenzja redakcji
Przyjęta konwencja nie wgryza się w początki tej drogi, jaką obrał sobie w życiu podróżnik. Nie jest psychoanalizą.. Jest prostsza – to kino samochodowe. Olek jedzie wraz z reportażystą do szkoły, której chce podarować swój słynny kajak. Olek jest już legendą. Dzięki temu dostajemy przyjemną, ciepłą, ale nieco zbyt poprawną spowiedź dorosłego marzyciela i – owszem – trochę infantylnego człowieka. Wszystko, co opowiada, buduje obraz mężczyzny niezwykle skromnego, nieco kpiarskiego, rubasznego, a przede wszystkim bardzo pewnego, iż należy podążać taką samą ścieżką jak ta, którą obrał. W tej pewności siebie można odnaleźć kilka zgrzytów. Autor dokumentu niekoniecznie grzebie w Olku Dobie głębiej – pozwala mu się wygadać i konsekwentnie budować obraz niepoprawnego dzieciucha.
Happy Olo – pogodna ballada o Olku Dobie zmienia się w ten sposób, w taką instagramową ścianę pełną podróżniczych złotych myśli, więc to, co w filmie jest najciekawsze, krąży wokół treści nadrzędnej. Gdzie podziały się twoje pragnienia z dzieciństwa? Czemu porzuciłeś marzenia o podróżowaniu? Jaki jest twój wielki cel? Czemu nie weźmiesz się za siebie i nie ruszysz przed siebie? A co ty robisz ze swoim życiem, jesteś przecież młody? Podróże cię zmienią. Pamiętaj. Nie trać czasu. Można dużo, jeśli chce się dużo. Wystarczy podejść do drzwi obrotowych, a one się otworzą. Życie to piękna droga. Wiedzieliśmy takie blogi, prawda?
Jeśli więc poszukuje się czegoś głębszego niż inspirujących przemów i mądrości z off-u, można się rozczarować. Aleksander Doba jest całkiem niezły w tym „sprzedawaniu”, które w przypadku gryzipiórczych coachów wydawałyby się mało interesujące, z drugiej strony: nie demitologizuje niczego, co wypisywano o nim w kolorowych magazynach, a przecież minęło już kilka lat od jego największego wyczynu. Dlatego najciekawsze są fragmenty, które niejako uderzają w istotę człowieczeństwa oraz mówią o poświęceniach: na przykład te, z których można wywnioskować, że główny bohater bywa samotny, szczególnie w czasie trwania swojej przygody. Albo kiedy z rozbrajającą szczerością przybliża, jak wyglądało w jego przypadku załatwianie spraw fizjologicznych w kajaku. W takich fragmentach jest więcej życia niż w przesuwających się obrazkach zza okna samochodu reportażysty i monologach przedmiotu jego czołobitnej fascynacji.
Infantylności dodaje fakt, że zwierzenia podróżnika przeplatane są animacjami Krzysztofa Ostrowskiego oraz słodkimi wypowiedziami m.in. dzieci. To rzeczywiście jest ballada, ale bez żadnych złowieszczych odcieni. Sceny takie, jak zwierzenia bliskich podróżnika, starają się sprowadzić tę opowieść na ziemię, ale co najwyżej poklepują ją z pobłażliwością, kiwając głową i podsumowując: „ale w sumie to takie wariactwo jest niegroźne”.
I chyba po kilku litrach tego lukru, okraszonego wesołą, bardzo prostą, ale świetnie współgrającą z kolorowymi obrazkami muzyką, widz porzuca nadzieję, że czeka go podróż w głąb siłacza, który samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z Afryki do Ameryki Południowej wyłącznie dzięki sile mięśni. Odpowiedź na pytanie, jaka obsesja go napędza, staje się mało ważna. Nie należy jednak, tak samo jak przedmiot tej filmowej wycieczki, traktować tych mądrości zupełnie serio. Apoteoza wolności i witalności – nic więcej z tego nie wynika. Dobrze jednak wiedzieć, że jest gdzieś taki Olo, który – choć tym razem jest tylko pasażerem swojego życia – lubi, gdy również i nam chce się „robić rzeczy”. Popływałbym kajakiem, zanim skończy się lato.