Dowcipny, wytworny, elegancki i zwyczajnie zachwycający. Garfield urodził się (gdzieżby indziej) w kuchni włoskiej restauracji, w 1978 roku. Kiedy właściciel oddał go do sklepu zoologicznego, Garfield myślał, że już po nim. Ale udało mu się... Bo tego wiekopomnego dnia pewien pechowy dżentelmen, niejaki Jon Arbuckle, stanął w progu sklepu. Wierzcie lub nie, ale Garfield ważył wtedy niecałe 2,5 kilograma. Jednak dzięki cudownie obsesyjnej pasji do makaronów szybko stał się pierwszym grubym kotem Ameryki.
Najnowsza recenzja redakcji
Garfielda, rudego kota z sarkastycznym poczuciem humoru i niepowstrzymanym apetytem, zna chyba każdy, nawet niespecjalnie interesujący się komiksem, popkulturą czy kotami w szczególności. Ten dość wredny dla swojego pana sierściuch narodził się za sprawą Jim Davis w 1978 roku i od tego czasu bawi miliony (a może i miliardy?) czytelników, którzy w prasie lub internecie natrafiają na krótkie historyjki z jego udziałem.
Na tom Garfield. Tłusty koci trójpak #01 składają się – jak sama nazwa wskazuje – trzy tomy zebranych pasków z Garfieldem w roli głównej. Podział na poszczególne części jest rzecz jasna dość sztuczny i wynika z procesu wydawniczego, bo w żaden sposób nie różnią się one treścią czy formą. Otrzymujemy tu przedruki niezwykle zabawnych krótkich historyjek, które potrafią rozbawić do łez… a przynajmniej doprowadzić do zakwasów w brzuchu ze śmiechu.
W pierwszym tomie Tłustego kociego trójpaku mamy to wszystko, za co czytelnicy uwielbiają Garfielda: od sarkastycznego humoru, po niezwykle ludzkie zachowania, w których odbijają się nasze pragnienia i przywary. Przecież każdy z nas czasem czuje wielką niechęć do wstania z łóżka, chęć zrobienia małych złośliwości bliźnim, albo niezwykłe łakomstwo. My zwykle się powstrzymujmy, a Garfield nie ma zahamowań, bez kompleksów czy refleksji realizuje swoje pragnienia. Konsekwencje? Tym można przejmować się później… albo delegować je na kogoś.
Jak wyglądają kadry z Garfieldem wie chyba każdy i nie ma sensu się nad nimi rozwodzić. Warto jednak wspomnieć, że styl Jima Davisa odrobinę ewoluował. Widać to przede wszystkim na pierwszych paskach z rudym kotem, kiedy jeszcze nie do końca dopracował jego wizerunek; ale i późniejsze różnią się trochę od późniejszych przedstawień Garfielda.
Obawiałem się trochę, że otrzymanie takiej liczby pasków z Garfieldem za jednym zamachem może sprawić, że humor przestanie bawić, a sam bohater spowszednieje. Tymczasem nic bardziej mylnego: od początku do końca chichotałem nad króciutkimi historiami i generalnie świetnie się bawiłem. Pewnie, czasem niektóre motywy się powtarzają (lazania, znęcanie się nad innymi postaciami, niepowstrzymane lenistwo i obżarstwo), ale bardzo często ujęte są w zupełnie innym kontekście.
Pierwszy zbiorczy tom pasków z Garfieldem w roli głównej zapewnia mnóstwo świetnej zabawy, niezależnie od tego, czy czyta się go wyrywkowo, czy od deski do deski za jednym zamachem. To zdecydowanie nie tylko komiks dla kociarzy, bo przede wszystkim mówi bardzo dużo o nas (i o tym, co nas śmieszy).