W 1947 roku w Kenii znikają członkowie safari prowadzonego przez amerykańskiego pisarza i zapalonego myśliwego Johna Remingtona. Niedługo potem do pracy w szkole w Mombasie przyjeżdża angielska nauczycielka. Wraz z nowymi przyjaciółmi organizuje wyprawę w głąb buszu, aby rozwikłać zagadkę zaginięcia Remingtona. W ten sposób rozpoczynają się poszukiwania niezwykłych sekretów słabo rozpoznanego wnętrza Afryki. Sekretów, które okazują się sięgać innych planet...
Najnowsza recenzja redakcji
Tytuł komiksu wyraźnie sugeruje, że tym razem nie będziemy podróżować wraz z bohaterami po odległych planetach, tylko czeka nas prawdziwa, afrykańska wyprawa. Krótka notka na tylnej okładce powiadamia nas o ukrytych na zboczach Kilimandżaro starych jak świat tajemnicach i poszukiwaniach członków zaginionego safari. Z kolei na przedniej okładce widzimy stwora przypominającego dinozaura i uciekających przed nim kobietę i mężczyznę. Są jeszcze dwa mknące po niebie świetlne punkty, które jeszcze niejednokrotnie zobaczymy w albumie. W tej grafice mamy skondensowaną w zasadzie całą fabułę opowieści Leo i Rodolphe, którą dopełnia jeszcze pełna i być może zbyt spoilerowa grafika z tylnej okładki. Dlatego też, może tu o niej niej nie mówmy.
Zaskakuje czas akcji - wydarzenia dzieją się niedługo po drugiej wojnie światowej, w 1947 roku. W tle afrykańskich tajemnic mamy zmagania wywiadów - angielskiego, rosyjskiego i na dokładkę amerykańskiego, zaabsorbowanych tajemniczymi wydarzeniami w tytułowej Kenii. Przez pierwsze kilka stron wydaje się, że głównym bohaterem opowieści będzie pewien arogancki pisarz i zarazem zapalony myśliwy, ale to właśnie on wraz z towarzyszami są uczestnikami zaginionego safari, którego tropem ruszy Katherine Austin, dosyć nietypowa nauczycielka. W fabule pojawią się jeszcze inni znaczący bohaterowi, ale Kenia jest w rzeczywistości kameralną opowieścią, co stoi w kontraście z ogromem i znaczeniem tajemnic serwowanych przez Leo. Jednak, tak jak w przypadku serii zapoczątkowanej kiedyś Aldebaranem, twórca w równym stopniu potrafi skupiać się na relacjach kilkorga bohaterów, co na tajemnicach zdolnych potrząsnąć całym światem. I jest to z pewnością jedna z głównych zalet Kenii.
Jedna z głównych, bo takich jest więcej. Przede wszystkim wrażenie robi konstrukcja fabularna i stopniowe, nienachalne wyciąganie kolejnych asów z rękawa. Inna sprawa to całkowicie świadoma staroświeckość tej historii, tworzonej przecież w dwudziestym pierwszym wieku. Staroświecka, bo jak ulał pasuje do niej określenie klasyczna opowieść przygodowo-fantastyczna, hojnie czerpiąca ze wzorów w rodzaju Zaginionego świata Conan Doyle'a czy serii o Allanie Quatermainie. Poza tym Leo ponownie stawia na piedestale kobiecą, zaradną bohaterkę, z niektórych męskich bohaterów czyniąc postacie wręcz seksistowskie. Trochę kłóci się to ze wspomnianą powyżej staroświeckością albo po prostu w dzisiejszych czasach pewne wzorce odbieramy już inaczej.
Są w Kenii też pewne minusy, ale nie przysłaniają one ogólnie pozytywnego wrażenia. Ot choćby schematyczność całej opowieści, pełnej oczywistych fabularnych chwytów, na czele z samą końcówką i wyjaśnieniem tajemnic. Rzecz w tym, że Leo świadomie nie sili się na oryginalność, także rysuje, tak jak rysuje, wyraźną realistyczną kreską, puszczając wodze fantazji przy kreowaniu fantastycznej fauny. I owszem, znajdziemy tu kopie wątków i postaci z serii Aldebaran, znajdziemy też oczywiste rozwiązania, ale najważniejszy jest tu właśnie sposób narracji i konstrukcja fabularna. To nie jest rzecz na miarę komiksów Vertigo czy obecnych hitów Image. Nie ma ambicji bycia wywrotowym dziełem, nie epatuje formalną przewrotnością i wstrząsającymi cliffhangerami. To po prostu klasyczna przygodówka, w której liczy się dawkowanie przyjemności. Nie epatowanie, tylko właśnie dawkowanie. Dzięki temu bez silnych wstrząsów, ale za to z permanentnie pobudzoną ciekawością płyniemy przez opowieść, która po prostu sprawia nam wiele czytelniczej radości. I czasami to po prostu wystarcza. A dodatkowo w przypadku komiksów autorstwa Leo sprawia, że chcemy więcej. I tu dobra wiadomość. Dostaniemy więcej w listopadzie.