Agenci T.A.R.C.Z.Y.: sezon 4, odcinek 12 – recenzja
Agenci mają spadek formy. Niestety. Fabuła, choć nadal jest sprawnie prowadzona do przodu, to coraz mniej porywa i nie zaskakuje widza. Sam odcinek nie powalił na kolana, bardziej skupił się na wątkach mimo wszystko obyczajowych, a nie na wartkiej akcji przeplatanej fajnym humorem. Nie jest źle, ale zdecydowanie mogło być lepiej.
Agenci mają spadek formy. Niestety. Fabuła, choć nadal jest sprawnie prowadzona do przodu, to coraz mniej porywa i nie zaskakuje widza. Sam odcinek nie powalił na kolana, bardziej skupił się na wątkach mimo wszystko obyczajowych, a nie na wartkiej akcji przeplatanej fajnym humorem. Nie jest źle, ale zdecydowanie mogło być lepiej.
To, co najbardziej mogło zaskoczyć w odcinku Hot Potato Soup, to szybkość, z jaką poprowadzono kwestię zdobycia Darkholdu przez doktora Radclifee’a. Stało się to właściwie ni z gruchy, ni z Pietruchy. Oczywiście poprzedni odcinek dał wyraźny sygnał, że doktorek zyskał nowego sprzymierzeńca w tej sprawie, ale chyba nikt nie spodziewał się, że tak szybko dopnie swego. To wyraźny znak, że scenarzyści chcą dość szybko poprowadzić i zamknąć sporo wątków, które wydawało się że będą rozpisane z detalami do końca sezonu, jak to bywało wcześniej. Być może w tym szaleństwie jest metoda, ale jaka – dowiemy się w czasie kolejnych odcinków.
Z pozytywnych rzeczy – miło było zobaczyć dawno niewidzianych agentów Koenig, których znów się na ekranie namnożyło. To właśnie na nich tym razem położono nacisk na poprowadzenie wątków związanych z Dakholdem do przodu, a przy okazji byli głównymi sprawcami wszelkich, zabawnych gagów. A już pojawienie się siostry Koenig, która jest jeszcze niższa niż oni, za to zdecydowanie sprawniejsza od połowy Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D., wprowadziło jeszcze więcej zamieszania. W tym przypadku nie mogliśmy narzekać na humor i mimo wszystko na niektóre sceny akcji. Trochę przypominały stare dobre czasy Agentów, gdzie więcej improwizowano w czasie podejmowanych akcji, niż działano zgodnie z planem. Ten efekt jednak cały czas psuje strata Darkholdu, która… była wręcz dziecinna. Tu po raz kolejny przekonujemy się, że scenarzyści dość mocno majstrowali przy postaci Coulsona, odbierając mu nie tyle inteligencję, co spryt. Bo też kiedy przekazywał teczkę z księgą Rosjanom, to z pewnością wiele osób pomyślało sobie, że tam na pewno było wielkie tomiszcze baśni Hansa Christiana Andersena. W ostatnich scenach wręcz wyczekiwaliśmy na moment, kiedy Coulson powie, że nie stracili Darkholdu wyciągając księgę zza pleców. Tak się niestety nie stało, przez co dochodzimy do prostego wniosku – fabuła jest coraz mocniej w niektórych momentach upraszczana, co tej produkcji zwyczajnie nie przystoi. Trochę podobnie było w przypadku wątku romansu Coulsona z May, a właściwie jej podróbką. W tym przypadku jednak na siłę wszystko prowadziło do momentu, aż się pocałują. Wypadło to mało wiarygodnie i zdecydowanie nie pasowało do tego serialu.
W końcu też doprowadzono do końca wątek fałszywej May, który zaczynał powoli męczyć. Tak jak scenarzyści w innych kwestiach biegną do przodu jak na złamanie karku, tak tutaj dosłownie pieścili się z bohaterami serialu, przeciągając to do granic możliwości.
Lepiej pod tym względem wyglądały sceny, w czasie których Fitz wraz z Simmons i Mackiem, próbują przesłuchać Radcliffe’a, a właściwie jego Life Model Decoy. Jest tak, ponieważ Fitz i Radcliffe wytworzyli relację podobną do tej, jaka łączy ojca i syna. Tym większym dla tego pierwszego było rozczarowanie w związku ze zdradą doktorka. Przy okazji dowiadujemy się, że Radcliffe’owi udało się stworzyć sztuczny mózg, co wydaje się nie będzie bez znaczenia w kolejnych odcinkach serialu.
Najbardziej intrygującą (i być może ważną dla tego sezonu) rzecz zostawiono na koniec. Chodzi o scenę, w której Rosjanie zwierzają się Radcliffe’owi, jaki jest ich faktyczny cel. A jest nim Coulson, którego uznają za nemesis wszystkich tragicznych wydarzeń z przeszłości – od ataku Chitauri po pojawienie się Inhumans. Swoją drogą aż dziwne, że w tym przypadku kompletnie pominęli wątek Ultrona i Sokovii, co jest zdecydowaną rysą nie tyle na ich teorii, co na fabule. No ale zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że serial jest coraz mocniej odcinany od MCU (i tej opinii nie zmieniają nawiązania do Avengersów i Iron Mana).
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. jak na razie z odcinka na odcinek coraz mocniej rozczarowują. To dalej jedna z lepszych obecnie propozycji serialowych opartych na świecie komiksu, ale po świetnej pierwszej połowie sezonu wydaje się, że ktoś gwałtownie wrzucił wsteczny bieg, przez co zaczynamy się cofać do najgorszego jak do tej pory 1 sezonu. Oby to było tylko chwilowe, bo zwyczajnie szkoda byłoby się rozstawać z tą produkcją ze złymi wspomnieniami.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat