Obcy: Romulus - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 15 sierpnia 2024Obcy wraca po raz kolejny. Czy nowemu reżyserowi udało się tchnąć życie w tę serię? Sprawdzamy.
Obcy wraca po raz kolejny. Czy nowemu reżyserowi udało się tchnąć życie w tę serię? Sprawdzamy.
Życie w miejscu zarządzanym przez korporację Weyland-Yutani to tak naprawdę zgoda na wyzysk. Mieszkańcy są mamieni wizją, że jak odpracują swoją liczbę godzin, będą mogli przenieść się z globu spowitego ciemnym pyłem kopalnianym na inną planetę – taką, na której widać słońce, rosną rośliny, są zwierzęta i wszystko wydaje się lepsze. Ale to tylko podstęp, bo korporacja nikomu nie pozwala odejść. Na własnej skórze przekonuje się o tym Rain (Cailee Spaeny), która wraz ze swoim bratem Andym (David Jonsson) teoretycznie zakwalifikowała się do przeniesienia. Jednak w urzędzie dowiaduje się, że nic z tego nie wyjdzie, ponieważ Weyland-Yutani podniosło próg godzin do wyrobienia. Jej wniosek zostaje odrzucony, a kolejny może złożyć najwcześniej za 5 lat. Takich ludzi oczywiście jest więcej. Dużo więcej. Część pogodziła się z faktem, że umrze na tej planecie. Jednak mała grupka wciąż wierzy w możliwość ucieczki. Tyler (Archie Renaux), Kay (Isabela Merced), Bjorn (Spike Fearn) i Navarro (Aileen Wu) namierzają opuszczony statek dryfujący w przestrzeni kosmicznej. Na jego pokładzie znajdują się komory do hibernacji, które mogą umożliwić całej załodze podróż do wymarzonej rajskiej planety oddalonej 9 lat od nich. Sprawa wydaje się prosta – trzeba się na niego dostać i zabrać kapsuły.
Reżyser Fede Alvarez umiejscowił akcję swojego nowego filmu między pierwszą a drugą częścią oryginalnej serii. Nie ukrywa, że jego celem było nawiązanie zarówno stylistyką opowieści, jak i klimatem do pierwszych produkcji Ridleya Scotta. Podobno czerpał też inspiracje z gry Obcy: Izolacja – i to widać. Grozę buduje tu bowiem mroczny, ogromny, wypełniony pustymi korytarzami i pomieszczeniami statek, który nasi bohaterowie muszą przemierzać, by zrealizować swój cel. Scenariusz, za który odpowiadają Fede Álvarez i Rodo Sayagues, w znakomity sposób odnosi się do dziedzictwa serii – wyciąga z niej to, co najciekawsze. Ksenomorfy nie dominują tej historii. Są tylko pretekstem do pokazania, do czego prowadzi poddanie się koncernom, które są skoncentrowane na zysku, a życie ludzkie mają za nic. Takie instytucje nie uczą się na błędach, ponieważ one ich nie dotykają. Każdy wpadek – jak ten na pokładzie Nostromo – jest jedynie drobnym potknięciem na drodze do realizacji większego planu. A planem tym okazuje się zabawa w Boga. Jest to oczywiście nawiązanie do Prometeusza i nowej wizji Scotta na uniwersum Obcego.
Klimat jest znakomicie budowany za pomocą mroku i sporadycznie wyskakujących z ciemności ksenomorfów. Widzowi udziela się klaustrofobiczność miejsca, które pomimo swoich ogromnych gabarytów jest otoczone przez pustkę. Drogi ucieczki są mocno ograniczone. Do tego dochodzi nieznajomość statku, więc bohaterowie co rusz trafiają na części „zainfekowane” obcymi.
Niestety świetnie poprowadzona fabuła, która w pełni angażuje widza i wciąga go w desperacką walkę o życie nowych bohaterów, jest trochę niweczona przez finałowy akt. Wydaje się, że zakończenie zostało dopisane na szybko. Burzy rytm całej historii. Rozumiem, że Álvarez chciał sfinalizować nowy rozdział z przytupem, wprowadzając coś wyjątkowego, ale jednak dla mnie było to za dużo. Reżyser zachował się jak kucharz, który tak mocno przyprawiał swoje danie, że aż w końcu przesadził.
Widać, że aktorzy odrobili pracę domową i zapoznali się z materiałem źródłowym. Dzięki temu wypadają świetnie w swoich rolach. David Jonsson jako android jest rewelacyjny. Oprogramowanie wpływa na zachowanie, mimikę, głos i ruchy bohatera, co aktor oddał fenomenalnie. Widać, że reżyser umiejętnie go prowadził, tłumacząc dokładnie, jaki efekt chce uzyskać. Reszta obsady też wywiązuje się dobrze ze swojego zadania. Może nie zaskakują, ale są przekonujący w swoim strachu. Widz wierzy, że ogląda walkę o życie młodych ludzi w kosmosie. Nie ma tutaj zbytniej teatralności czy też przegadanych, ckliwych scen z mową o uczuciach itp. Są za to czyste emocje. Podczas seansu miałem też nieodparte wrażenie, że Spike Fearn, grający postać Bjorna, mocno inspirował się Billem Paxtonem z dzieła Obcy – decydujące starcie.
Obcy: Romulus to znakomita kontynuacja, która może być zarówno zamkniętą historią, jak i początkiem nowej serii. Osobiście wybrałbym pierwszą opcję, bo czuję, że historia Rain została wyczerpana. Ale wiadomo – jeśli produkcja zarobi, to doczekamy się kontynuacji. Co ciekawe, nowy Obcy jest tak napisany, że widzowie niezaznajomieni z serią też będą się na nim dobrze bawić. Historia nie wymaga szczególnej wiedzy o tym świecie. Są oczywiście nawiązania czy nawet pewne postaci, które ucieszą zagorzałych fanów, ale ich nieznajomość nie popsuje seansu.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat