Arrow; sezon 7, odcinek 13 – recenzja
Data premiery w Polsce: 15 października 2013Kolejny epizod Arrow znów zasługuje na kilka plusów, choć z pewnym zastrzeżeniem – ma w sobie coraz mniej z serialu superbohaterskiego. Jak na ironię, to też jest plus.
Kolejny epizod Arrow znów zasługuje na kilka plusów, choć z pewnym zastrzeżeniem – ma w sobie coraz mniej z serialu superbohaterskiego. Jak na ironię, to też jest plus.
Po zakończeniu odcinka Star City Slayer część z nas otwierała szampana, inna zaczęła biegać po mieszkaniu w szale radości, jak po strzeleniu prze Roberta Lewandowskiego bramki w ćwierćfinale Mistrzostw Europy przeciwko Portugalii. Inni być może uronili małą łezkę (w co akurat trudno uwierzyć, ale tak, nadeszła chwila, na którą wielu czekało – Curtis znika z serialu. I nie jest to może pierwsza jaskółka czyniąca wiosnę (czytaj: powód, dla którego serial staje się lepszy), ale kolejna cegiełka do coraz lepszej produkcji.
Najnowszy odcinek znów skupia się na sprawie tygodnia i po raz kolejny nie jest to żaden metaczłowiek, ani tym bardziej ktoś posługujący się najnowszą technologią. Przebiegłości, inteligencji i sprytu nie można mu jednak odmówić. Szaleństwa już na pewno. Mowa o Stanleyu, którego wszyscy pamiętamy z epizodów, które Oliver spędził w więzieniu Slabside. Ta postać wtedy okazała się czarnym koniem więziennego wątku – niepozorny słabeusz, który w pewnym momencie wyrósł na bardzo groźną postać, z którą niewielu chciałoby mieć do czynienia. I tak jak wtedy, tak i teraz napędza go chore przywiązanie do Olivera, którego uznaje za kogoś swojego. A jak na psychola przystało, nie bardzo podobają mu się przyjaciele Queena, których uważa za szkodników. A te trzeba przecież wytępić wszelkimi sposobami…
Stanley, wśród wielu postaci przewijających się przez ten serial w tym sezonie, zdecydowanie się wyróżnia. Spora tu zasługa Brendana Fletchera, który świetnie oddał wizerunek psychopaty na ekranie. Nie od dziś wiemy jednak, że czarne charaktery w Arrow często przyćmiewają głównych bohaterów, którzy z reguły są po prostu nijacy. I dla Stanleya ten odcinek było warto zobaczyć.
Na spory plus należy zaliczyć sceny w opuszczonym domu, gdzie Stanley uwił swoje socjopatyczne gniazdko. Atmosfera jak z horroru i oczekiwanie w napięciu, kiedy za plecami któregoś z bohaterów pojawi się zabójca, wyszło naprawdę dobrze. I to na tyle, że w pewnym momencie udało się twórcom uśpić naszą czujność i zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Dzięki temu wyjaśniła się blizna na szyi Dinah z przyszłości i powód, dla którego straciła swój głos kanarka. Mniejsze napięcie towarzyszyło „ostatniej wieczerzy” w domu Olivera, choć i tę scenę odegrano całkiem nieźle. Zresztą, jak na ten serial, nie ma co narzekać, ponieważ widywaliśmy rzeczy o wiele gorsze, powodujące spazmy niekontrolowanego śmiechu albo zażenowania.
Kolcem w oku były sceny rodzinne. Fatalnie wybrzmiała zwłaszcza kłótnia Olivera z Williamem – sztuczna gra, sztuczne krzyki, puste emocje – tak w skrócie należy to ocenić. Twórcy pozbyli się natomiast największej zadry – Curtisa, który pożegnał się z tym serialem i raczej nikt nie będzie za nim tęsknić. Pomysł na niego od początku był źle realizowany, choć trzeba przyznać, że w tym sezonie w końcu znaleziono dla niego odpowiednie miejsce i momentami nie drażnił tak, jak zazwyczaj. Jego odejście pokazuje, że powoli następuje zmiana aktorska w serialu i przygotowanie do najważniejszego eventu w świecie Arrowverse. Pewien wydźwięk przyszłych wydarzeń dostajemy też we wstawkach z przyszłości, gdzie przy okazji poznajemy córkę Felicity oraz syna Diggle’a.
Można odnieść wrażenie, że kolejne odcinki będą swoistym przepychaniem serialu do kolejnego sezonu, w którym czekają nas ogromne zmiany. I w sumie nie będę miał nic przeciwko takiej konstrukcji odcinków, jeśli tylko będą w ciekawy sposób realizowane. A Star City Slayer jak i poprzedni, jubileuszowy odcinek, względnie trzymały się kupy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat