Ash vs. Evil Dead: odcinek 8 i 9 – recenzja
Dwa najnowsze odcinki Ash vs. Evil Dead to prawdziwy powrót do korzeni - nie tylko fabularnie, ale i estetycznie. Czas nas nie rozpieszcza. Dopiero co rozpoczynaliśmy serialową przygodę z Ashem, a już niedługo przyjdzie nam ją zakończyć (przynajmniej jej pierwszą odsłonę). Sprawdźmy więc, co nowego się wydarzyło.
Dwa najnowsze odcinki Ash vs. Evil Dead to prawdziwy powrót do korzeni - nie tylko fabularnie, ale i estetycznie. Czas nas nie rozpieszcza. Dopiero co rozpoczynaliśmy serialową przygodę z Ashem, a już niedługo przyjdzie nam ją zakończyć (przynajmniej jej pierwszą odsłonę). Sprawdźmy więc, co nowego się wydarzyło.
Końcówka pierwszego sezonu Ash vs. Evil Dead przyniosła nam przede wszystkim ogrom akcji. Dwa najnowsze odcinki sprawiły, że z niecierpliwością i zaciekawieniem czeka się na finał sezonu, a preludium do niego mieliśmy zaiste arcyciekawe. Wszak jak już mogliśmy dowiedzieć się pod koniec siódmego odcinka, bohaterowie zdecydowali się na powrót do pamiętnej chatki w lesie, w której wszystko się zaczęło - w której Ash wraz ze swoimi przyjaciółmi nieopatrznie obudzili zło. To właśnie w tym miejscu podobno cały problem można zakończyć. Jak łatwo można podejrzewać, koniec nie nadejdzie tak szybko, a na naszych bohaterów czyhać będzie jeszcze wiele niebezpieczeństw.
Epizody w chatce to przede wszystkim mistrzostwo realizatorskie. Klimatyczna scenografia, mroczne zdjęcia, typowy smoliście czarny humor oraz jak zwykle fantastyczna charakteryzacja demonów przeniosły nas w klimat kultowej trylogii. Szczególnie wybornie wypadł pojedynek dwóch Ashow: tego prawdziwego oraz demonicznego – zrodzonego dzięki wciąż czuwającej ręce Asha, odciętej przez niego samego właśnie w tej chatce. Świetnie poradzili sobie zarówno spece od efektów, jak i Bruce Campbell, kreując dwie całkowicie odmienne postacie.
Wszystkie te czynniki składają się na wielkie brawa dla twórców za to, że udało się im przenieść ducha szalonej kinematografii lat 80. na grunt współczesnego serialu, który za nic ma cenzurę. Nie szczędzi nam bluzgów, sprośnych żartów, a przede wszystkim mnóstwa flaków i krwi. Jeżeli podlejemy to wszystko jedynym w swoim rodzaju humorem, dostaniemy prawdziwą filmową mieszankę wybuchową. Jest w tym coś z ducha Martwicy mózgu, która przetarła ścieżki wielu horrorom komediowym i przeniosła estetykę kina gore na grunt postmodernistycznej zabawy formą. Taką zabawę podejmują również twórcy serialu, którzy z jednej strony nie boją się bardzo wyrazistej przemocy, po to by sekundę później z całą mocą ją wyśmiać i pokazać w krzywym zwierciadle.
Ash vs. Evil Dead to prawdziwa gratka dla miłośników tego pokręconego świata, który zbudował ponad 20 lat temu Sam Raimi. Prawdziwą rewelacją jest to, że ten świat nadal wciąga, bawi, a przede wszystkim straszy. Właśnie ta ostatnia cecha wydaje się najważniejsza. Twórcy przy całym swoim arsenale cudownych one-linerow i absurdalnego humoru sytuacyjnego nie zapomnieli o pierwiastku grozy, który sprawia, że kolejnych odcinków wcale nie ogląda się tak lekko, szczególnie w nocy.
Ashes to Ashes (co za cudowna gra słów, również w kontekście samej akcji odcinka) oraz Bound in the Flesh to bez wątpienia najlepsze odcinki tego sezonu. Gęsty klimat, dużo krwawej akcji i rewelacyjnego humoru, a przy tym wiele ironii (nie oszczędza się tutaj nikogo) to czynniki, które napędzają historię. Widać, że twórcy pomału wyciągają wszystkie działa pozostawione na finał. Dzięki temu Ash vs. Evil Dead niczym prawdziwy rollercoaster pędzi z zawrotną prędkością w kierunku zakończenia, które może przynieść wiele ciekawych twistów. Jeden z nich zaserwowano nam już pod koniec dziewiątego odcinka - odnośnie tożsamości oraz planów Ruby względem Asha. Okazuje się, że bohaterka, której nie było wiele w trakcie sezonu, może sporo namieszać. Czego jeszcze nie wiemy? Strach się bać!
Poznaj recenzenta
Marta PłazaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat