Atlanta: sezon 1, odcinek 4 i 5 – recenzja
Atlanta okazuje się mocnym serialem tej jesieni, który świetnie łączy komedię z dramatem. Naprawdę dobrze się to ogląda.
Atlanta okazuje się mocnym serialem tej jesieni, który świetnie łączy komedię z dramatem. Naprawdę dobrze się to ogląda.
Donald Glover jako twórca serialu pokazuje znakomite podejście do opowiadanej historii. Dzięki temu obserwujemy coś, co sprawia zaskakująco prawdziwe wrażenie. Coś, z czym można się utożsamiać w jakiś sposób. W końcu główny bohater nie jest człowiekiem mieszkającym w dużym bajkowym domu, ale biednym facetem starającym się związać koniec z końcem. Ba, nawet w kwestii Paperboya zrywają tu z pewnym stereotypem rapera kąpiącego się w złocie oraz szampanie i pokazują człowieka, dla którego jest to styl życia, walka o własną przyszłość, który nie ma zbyt wielu opcji do wyboru. To pozwala wciągnąć się w historię obu bohaterów, która świetnie się zazębia z wszelkimi poruszanymi tematami.
W pewnym sensie Atlanta jest czymś w rodzaju satyry, ale można odnieść wrażenie, że to, co jest trochę wyśmiewane, jest jednocześnie zaskakująco prawdziwe. Weźmy wątki z obu odcinków. Facet, który żyje z wyśmiewania Paperboya w mediach społecznościowych, jest kimś naprawdę przedstawiającym obecne czasy. Kimś, kogo można znaleźć w otaczającej nas rzeczywistości, ale zarazem znakomicie nakreślającego, że to wszystko jest grą. Paperboy wykorzystuje swoją sytuację społeczną, by rapować i zarabiać, a jego hejter wykorzystuje go, by robić swoje. Motyw społecznej gry również znakomicie jest poruszany w piątym odcinku w rozmowie z dziennikarką. Wszyscy oczekują, że Paperboy to raper i gangster, więc ma zachowywać się jak dupek, a w istocie to przecież miły facet. W sprawny sposób twórcy serialu pokazują, jak branżą muzyczną rządzi sztuczność i bezmyślne spełnianie oczekiwań. Taką wisienką na torcie motywu wykorzystywania okoliczności jest kwestia czarnoskórego Justina Biebera (cudny pomysł!), który po bójce na boisku do koszykówki zmienia się za pstryknięciem palca ku uciesze tłumu. Kapitalnie to puentuje cały motyw z tych dwóch odcinków.
Serial nie jest komedią opartą na zarzucaniu widzów gagami różnej jakości. Wszystko jest organicznie wplecione w rozwój fabuły i opiera się często na humorze sytuacyjnym, gdzie po prostu dany moment bawi w danym kontekście tak jak powinien. Tyczy się to wspomnianych perypetii Paperboya, ale także sytuacji Earna w duecie z Dariusem oraz gdy jest on wzięty za kogoś innego w piątym odcinku. Każdy z tych wątków jest w pewien sposób dziwaczny (kombinacje Dariusa, by zarobić) i satyryczny (rozmowy z agentami na bankiecie). W odpowiednim momencie bawi i daje wiele frajdy. Kwintesencją tego serialu jest wizyta Dariusa na strzelnicy, gdzie wszyscy są oburzeni, że strzela do plakatu psa. Łamanie społecznych konwenansów i zadanie prostego pytania: "Dlaczego do człowieka można, a do psa nie?" jest na swój sposób komiczne i prawdziwe. Dobrze to mieszają. O to chodzi w porządnym komediodramacie.
Nie mogę narzekać na serial Atlanta, bo jest to przyjemna, niegłupia i zabawna produkcja. Porusza się w świecie pełnym specyficznych postaci, które zapewniają emocje, ciekawe historie i sytuacje dające do myślenia. Najlepsza jednak jest równowaga pomiędzy humorem a dramatem, która dobrze działa w tych odcinkach.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat