„Banshee”: sezon 3, odcinek 2 – recenzja
Może są seriale lepiej zrealizowane, mądrzejsze czy zabawniejsze, ale jeśli w zimowe wieczory potrzebujecie solidnej dawki ekranowej adrenaliny, to nie ma to jak „Banshee”.
Może są seriale lepiej zrealizowane, mądrzejsze czy zabawniejsze, ale jeśli w zimowe wieczory potrzebujecie solidnej dawki ekranowej adrenaliny, to nie ma to jak „Banshee”.
Drugi odcinek trzeciego sezonu "Banshee" to wciąż jeszcze rozstawianie figur na nowej szachownicy. Najważniejszy nowy element – wprowadzenie jednostki wojskowej dowodzonej przez kolejnego serialowego twardziela, pułkownika Stowe'a - wymaga przetasowania i postaci, i ich dotychczasowych powiązań. Co nie znaczy, że w "Snakes and Whatnot" twórcy żałują nam tego, z czego serial słynie. Już w pierwszych scenach mamy bardzo seksualny moment na zapleczu knajpki i brutalną jatkę u Proctora. Im głębiej w odcinek, tym więcej i mocniej. Już od zeszłego tygodnia wiemy, że złodziejska ekipa pod wodzą szeryfa tym razem będzie okradać wojskowych, więc z radością wracamy do scen, w których ta cudnie niedobrana czwórka planuje nowy skok, docinając sobie przy okazji. Pomiędzy nimi nic się nie zmienia, ale to jeden z niewielu wątków, który w niezmienionej formie przeszedł do tego sezonu.
Tymczasem Carrie ma ostry romans z tymże pułkownikiem, Lucas próbuje mniej angażować się w życie swej córki (to chyba pierwszy raz, kiedy kobieta przyszła do niego na strych i nie skończyło się seksem), a Rebecca przekracza kolejne granice zła. Ciekawie też przebiega wątek indiański, który zdominowany przez Chaytona staje się esencją podstawowego pomysłu na ten serial, czyli „seks i przemoc”. Świetnie to widać w klasycznej już (jak na ten serial) sekwencji przeplatającej dwie równolegle dziejące się sceny. Do tej pory raczej były to dwie sceny przemocy albo dwie sceny seksu - teraz w trochę innym, bardziej onirycznym montażu mieszamy scenę, w której jedni Indianie walczą, a inni (Chayton) zajmują się Indiankami.
[video-browser playlist="651298" suggest=""]
I jeszcze taka refleksja przyszła mi do głowy pod koniec odcinka, w scenie, w której przy ciastku i drinku zaczynają się zaprzyjaźniać Carrie oraz powracająca do miasteczka Nola. W tym jakże męskim (zdawałoby się) widowisku nadzwyczaj mocno reprezentowane są twarde kobiety. Takie, co to bez żadnego ostrzeżenia reagują na seksistowskie uwagi czy gesty szybkim, bezwzględnym ciosem. Takie, co nie dają sobie w kaszę dmuchać i potrafią zmasakrować wrednego eksmęża czy zastrzelić bez mrugnięcia okiem, kiedy tego wymaga sytuacja. Ciekawe, prawda?
Czytaj również: „Fargo” – przybliżona data premiery i nowe szczegóły fabularne
Zima w tym roku jest raczej taka sobie, ale niezależnie od tego mamy znowu nasz ulubiony rozgrzewający serial na początek nowego roku. Twórcy „Banshee” najwyraźniej pracowicie spędzili te kilka miesięcy, najpierw pisząc mięsiste scenariusze, a potem kręcąc i montując odcinki w sposób, który naprawdę robi wrażenie. W powietrzu czuć napięcie, a prosty, acz wyrazisty cliffhanger na koniec drugiego odcinka mówi nam, że za tydzień będzie jeszcze ostrzej i brutalniej. No to pewnie i seksowniej, bo gdzie jak gdzie, ale w „Banshee” zawsze dbają o wyrównane proporcje w tym względzie.
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat