„Better Call Saul”: sezon 1, odcinek 1 i 2 – recenzja
Magiczne Albuquerque wróciło do telewizji w świetnym “Better Call Saul”. Spin-off „Breaking Bad” spełnia wysokie oczekiwania fanów przygód Heisenberga, a Vince Gilligan i spółka znów zachwycają rewelacyjnymi pomysłami, dialogami oraz wizualną otoczką. No i jest tu jeszcze ten wspaniały Bob Odenkirk!
Magiczne Albuquerque wróciło do telewizji w świetnym “Better Call Saul”. Spin-off „Breaking Bad” spełnia wysokie oczekiwania fanów przygód Heisenberga, a Vince Gilligan i spółka znów zachwycają rewelacyjnymi pomysłami, dialogami oraz wizualną otoczką. No i jest tu jeszcze ten wspaniały Bob Odenkirk!
„Better Call Saul” to serial, z którym wiązano ogromne nadzieje od momentu zamówienia przez AMC 1. sezonu. Początkowo nie wiedzieliśmy o tej produkcji praktycznie nic, nawet tego, czy będzie to dramat, czy 30-minutowa komedia (a takie plotki w sieci krążyły). Najistotniejsze było to, że jest to spin-off "Breaking Bad", telewizyjnego arcydzieła. Tak więc bez presji się nie obeszło. Na pokład wskoczyli jednak Bob Odenkirk i twórca pierwowzoru, Vince Gilligan, więc mogliśmy być spokojni o to, że będzie to przynajmniej dobry serial, ale czy równie fenomenalny co "BB"? Za nami dopiero 2 odcinki, ale coś mi mówi, że transformację Jimmy’ego McGilla w Saula Goodmana będziemy oglądać z ogromnym zainteresowaniem i jak zahipnotyzowani, podobnie jak to było w przypadku śledzenia ewolucji Waltera White’a w Heisenberga.
Jimmy McGill to nieodnoszący zbyt wielu (czyt. żadnych) sukcesów prawnik, który ledwo wiąże koniec z końcem. Jest zadłużony, jego „biuro” mieści się na zapleczu salonu manicure, a jedynym źródłem utrzymania jest dla niego bycie adwokatem dla ludzi równie biednych co on. Jimmy jeszcze o tym nie wie, ale w ciągu najbliższych lat swojego – do tej pory marnego – życia zmieni tożsamość i stanie się Saulem Goodmanem, który nie tylko będzie kryminalistów bronić, ale sam nim zostanie.
Pierwsze 2 epizody wprowadzają nas w świat „Better Call Saul” w imponujący sposób. Do lokalizacji będą musieli przyzwyczaić się tylko widzowie, którzy nie znają „Breaking Bad” (są tu tacy?), a cała reszta poczuje się jak w domu. Magia Nowego Meksyku znów działa i nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Gilligan inkorporuje także swój unikalny styl bazujący na zachwycających długich ujęciach i sekwencjach. Wszystko obraca się zaś wokół Boba Odenkirka, który własnymi rękami (tudzież ustami) wznosi serial na niezwykle wysoki poziom. To aktor kompletny, który do znakomitego komediowego timingu dokłada niezwykłe wyczucie i dojrzałość w scenach dramatycznych. W połączeniu z dialogami Gilligana i spółki tworzy to mieszankę iście wybuchową! Już teraz można napisać, że Bob tworzy kreację niemal wybitną, a przecież będzie miał jeszcze większe pole do popisu.
[video-browser playlist="660669" suggest=""]
Nie brakuje tu nawiązań do "Breaking Bad". Wielu scenom nadają one nowego wymiaru i na pewno widzowie zaznajomieni z oryginałem będą czerpać ze spin-offu większą przyjemność niż ci, którzy do tego świata wkroczą po raz pierwszy. Można wprawdzie oglądać tę historię, nie mając pojęcia o "BB", ale osobiście bym tego nie polecał i radziłbym czym prędzej nadrobić poprzedni serial Gilligana.
Oczywiście będziemy musieli poczekać przynajmniej do 2. sezonu na gościnne występy Bryana Cranstona i Aarona Paula, ale już teraz twórcy oferują nam kilka fantastycznych smaczków. Cały serial zaczyna się bowiem nie jak prequel, ale kontynuacja historii Goodmana. Rewelacyjne czarno-białe otwarcie przy akompaniamencie piosenki „Adress Unknown” zespołu The Ink Spots prezentuje nam zmarnowanego Saula, który pracuje w ciastkarni w centrum handlowym w Nebrasce, robiąc cynamonowe babeczki. Można tylko z uśmiechem na twarzy oglądać sceny, w których pokazany jest proces przygotowania produktu, od którego „uzależnionych” jest przecież tylu z nas. Walt robił metę, a Saul słodycze. Upadł nisko i trudno mu z tym żyć. Teraz ma na imię Gene, łysieje i wpadł w depresję. Z jego poprzedniego wcielenia pozostały mu kasety video z kiczowatymi reklamówkami i wspomnienia. Zaczyna więc przypominać sobie swoje początki.
A w nich mamy jego brata cierpiącego na hiperwrażliwość elektromagnetyczną, potężną firmę prawniczą, z którą Jimmy ma na pieńku, zdezelowane Suzuki Esteem warte 500 dolców (pod warunkiem, że siedzi w nim prostytutka biorąca 300 dolarów za godzinę), Mike’a Ehrmantrauta (!) i szalonego Tuco Salamancę (!!). A to tylko w ciągu 2 pierwszych epizodów. Swoją drogą, sekwencja na pustyni z 2. odsłony już teraz gwarantuje Odenkirkowi nominację do Emmy. Coś wspaniałego! Ona też zdefiniowała, czym ta produkcja jest - dramatem ociekającym czarnym humorem („Właśnie wynegocjowałem ci pół roku w zawieszeniu zamiast kary śmierci. Jestem najlepszym prawnikiem w historii!”).
Czytaj również: Rekordowa oglądalność „Better Call Saul”
„Better Call Saul” szybko wyjdzie z cienia „Breaking Bad” i niedługo będziemy mówić o nim w takich samych superlatywach. Serial zaliczył świetny start i sprawił, że mamy ogromną chrapkę na kolejne odcinki.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat