Bill and Ted Face the Music - recenzja filmu
Bill and Ted Face the Music, czyli Bill i Ted 3 to kontynuacja dziwacznie uroczej serii z dawnych lat. Czy Keanu Reeves i Alex Winter nadal tworzą sympatyczny duet?
Bill and Ted Face the Music, czyli Bill i Ted 3 to kontynuacja dziwacznie uroczej serii z dawnych lat. Czy Keanu Reeves i Alex Winter nadal tworzą sympatyczny duet?
Bill i Ted ratują wszechświat to kontynuacja przygód tytułowych bohaterów, która pojawiła się po prawie 30 latach. Czy był sens wracać do czegoś, co po tych dekadach nie jest aż tak rozpoznawalne poza Stanami Zjednoczonymi? Seria jest uznawana za kultową, bo pierwsze części były kosmicznie szaloną jazdą bez trzymanki z dawką bardzo dziwacznych przygód i jeszcze bardziej nietypowego humoru. Siłą rzeczy taka produkcja nie może nigdy osiągnąć statusu bardziej uniwersalnego, ale trudno odmówić temu fanów i jakiegoś uroku. Trzecia część jednak z uwagi na swoją konwencję może wywołać mieszane odczucia.
Przede wszystkim przez cały film można odnieść wrażenie, że cała koncepcja wypaliła się i ten sequel wydaje się fabularnie wymuszony. Jednak nie wyszło to, co mieli zrobić, i znowu Bill i Ted ruszają w podróż w czasie, aby odkryć swoją idealną piosenkę, która uratuje wszechświat. W tym przypadku jednak ich skoki w czasie są zbyt banalne i oklepane, ponieważ spotykanie coraz starszych wersji samych siebie, przez większość czasu wydaje się totalnie bezcelowe. Nawet nie próbujcie znaleźć w tym jakiekolwiek sensu przyczynowo-skutkowego, jakim cudem mogą być oni w przyszłości, skoro skaczą z przeszłości, bo nikogo to tu nie interesuje i nie ma to żadnego znaczenia. Problem mam z tym, że te ich przygody i rozmowy z samymi sobą zamiast dodawać humoru (a to w końcu podstawa serii), zwariowanych przygód i szaleństwa, są jedynie pretekstem do dojrzewania Billa i Teda. A to też staje się kolejnym punktem wywołującym mieszane odczucia, bo panowie pomimo upływu 30 lat w ogóle się nie zmienili. Mają żony, dzieci, ale charakterem, osobowością i podejściem do życia są identyczni. A to trochę psuje wrażenie, bo zamiast wykorzystać szansę, by nadać czegoś świeżego i nowego temu duetowi, powtarzają wszystko to, co każdy fan serii zna, a co nie zgrywa się z tym, na jakim obecnie są etapie życia. Wykorzystanie podróży w czasie do poprawienia tego stanu rzeczy to tylko przeciętny substytut. O wiele lepiej wyglądałoby, gdyby od razu byli inni - zwłaszcza że ich córki są dosłownie ich kopiami. A tak to ma się uczucie wtórności i braku rozwoju tej serii w stosunku do poprzednich części.
Zrozumienie i odbiór Bill and Ted Face the Music bardzo zależy od wczucia się w absurdalną konwencję, która w tej części niczym się nie różni od poprzedników. Ma być to wariactwo z dużym naciskiem na muzykę, bo w końcu to ona ma uratować wszechświat. Wszystko w tym aspekcie jest oczywiście dość proste, oczywiste i choć w finale brzmi ładnie, brak w tym jakiegoś ognia i pazura. Tego czegoś, co nadałoby temu znaczenia i wywołało jakieś emocje. Podróż od punku A do punktu B w celu zebrania legend muzyki, by mieć zespół, to tworzenie scenariusza po linii najmniejszego oporu. Taka historia nie ma w sobie tego szaleństwa, aż takiej dziwaczności, która pasuje do tej serii. Jest to wszystko zbyt proste, banalne i oczywiste. Nawet końcowy twist wydaje się taki wymuszony i psuje to wrażenie znaczenia postaci Billa i Teda. Oczywiście nie brak dziwacznej relacji ze Śmiercią, który rzucił muzykę przez wydarzenia znane z poprzedniej części, ale to są już smaczki dla znających serię, bo nowi widzowie, którzy zdecydują się to obejrzeć, nie zrozumieją odniesień. Nie przeczę jednak, że Keanu Reeves i Alex Winter dobrze się odnaleźli w swoich rolach i pomimo upływu lat nadają swoim postaciom tego charakterystycznego uroku, który nadal bawi. Szkoda tylko, że nie aż tak bardzo jak wcześniej przez brak kreatywnych rozwiązań.
Bill & Ted Face the Music jest filmem zbędnym, bo poza pokazaniem, co było dalej w życiu Billa i Teda, ten film nic nie wnosi. Jest zaledwie przeciętną rozrywką tylko dla osób, których przekonała specyficzność poprzedników. Jeśli komuś się nie podobały tamte części, ta będąca w dużej mierze odtworzeniem konwencji, tego nie zmieni. Ani to szczególnie szalone, ani zabawne, a wręcz wydaje się wymuszone. Ogląda się poprawnie, ale nie czuć w tym filmie tej samej energii.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat