Blue Moon – recenzja [BERLINALE 2025]
Blue Moon to taki wykalkulowany teatr. Najnowszy film Richarda Linklatera wygląda tak, jakby Tennessee Williams, Eugene O'Neill i Arthur Miller spotkali się w jednym barze i napisali sztukę z myślą o wielkim ekranie.
Blue Moon to taki wykalkulowany teatr. Najnowszy film Richarda Linklatera wygląda tak, jakby Tennessee Williams, Eugene O'Neill i Arthur Miller spotkali się w jednym barze i napisali sztukę z myślą o wielkim ekranie.

A jeśli miałby być to jakiś konkretny bar, to pewnie chodziłoby o ten nowojorski – stylizowany na miejsce z samej Casablanki (1942) – z dramatu Linklatera. Bo to właśnie w nim dzieje się akcja filmu. Za ladą stoi Eddie, barman o stoickiej (a zarazem zmęczonej) twarzy Bobby’ego Cannavale'a. Facet widział już wszystko. Na przestrzeni lat zapewne polewał whisky każdej liczącej się osobie ze świata sztuki. Na ścianie baru wiszą narysowane portrety najsławniejszych gości. Większość z nich to artyści i twórcy, których praktycznie nikt nie pamięta. Upływ czasu dla sztuki pozostaje nieubłagany. Lata mijają, a kurz zbiera się na połamanych winylach, schowanych w piwnicy filmach i zgrzybiałych książkach, które można znaleźć we współczesnych antykwariatach.
To dzięki Lorenzowi Hartowi (Ethan Hawke), nieco zapomnianemu już twórcy broadwayowskich hitów, Eddie ma zajęcie – polewa mu drinki. Czasem napiją się razem i cytują najlepsze teksty z Casablanki. Przypominają połączenie Humphreya Bogarta oraz Claude Rains (bromance pełną parą). Nawet fakt, że często mają wspólne sceny, daje nam do zrozumienia, że Linklater bawi się nakręceniem własnej sztuki.
Użycie przestrzeni (max trzy, cztery lokacje), rozstawienie postaci (zazwyczaj nie więcej niż trzy) oraz teatralne dialogi (aktorski majstersztyk) powodują, że Blue Moon oglądamy niczym Eddie – tak jakby z boku, przypatrując się, ale bez większego zainteresowania. Linklater opowiada o dawnych czasach, które fascynują jego, ale nie oznacza to, że widz podąży za jego storytellingiem i będzie pragnął mu towarzyszyć. Najnowszy dramat Amerykanina przypomina trochę Manka Davida Finchera – aby dobrze się bawić, trzeba znać tamte realia. Oba filmy nieustannie bombardują nas treścią i nazwiskami, ale niczego nie tłumaczą.
Eddie rozmawia z Lorenzem, bo ten to niezły anegdociarz – żyje przeszłością, ale nie potrafi myśleć o przyszłości. Zmaga się z alkoholizmem, depresją, nie może zapomnieć poprzednich miłostek ani sukcesów; chciałby cofnąć się w czasie i raz jeszcze przeżyć swoje „poprzednie życie”, ale wie, że to niemożliwe. Pozostaje mu zapijanie nostalgii i próba ucieczki od kolorowej (choć dla niego szarej) rzeczywistości.
Możemy zauważyć, że na Eddiem nie robi wrażenia impreza z okazji udanej premiery musicalu Oklahoma!, która ma miejsce na sali obok. Oznacza to, że w barze (znowu!) zawitają same osobowości. Pojawiają się Weegee, nowojorski fotograf i ikona, Richard Rogers (Andrew Scott), współtwórca musicalu i dawny kochanek Lorenza, Oscar Hammerstein, nowy współpracownik Richarda (Lorenz nie może wybaczyć Rogersowi zdrady) czy Elizabeth Weiland (Margaret Qualley), muza Lorenza, która odwzajemnia jego miłość w bardzo platoniczny sposób; tym samym oboje przypominają amerykańską wersję Wokulskiego i Łęckiej. Z każdą z tych osób Hart będzie się konfrontował – jego kompleksy wyjdą na jaw, a czarny humor pokaże, jak bardzo nie potrafi pogodzić się z nowym stanem rzeczy.
Eddiego to jednak nie do końca obchodzi – szkoda mu przyjaciela, ale Hart i tak wróci niedługo na kolejnego drinka, a cały ich teatrzyk rozmów i cytatów zacznie się na nowo. Do tego zdaje sobie sprawę, że jutro albo pojutrze będzie świadkiem kolejnej takiej imprezy. Kółko wzajemnej adoracji? Trudno powiedzieć, czy Eddie nazwałby ich w taki sposób, ale można założyć, że właśnie to sobie pomyślał.
To połączenie prawdy i fikcji, bo historia filmowa została zainspirowana listami między Hartem a wspomnianą Elizabeth. Temat wdzięczny, choć głównie przegadany; składający hołd klasycznym amerykańskim dramatom, ale mający w sobie niewielkie pokłady emocjonalnego zacięcia, aby zachwycać nas na każdym kroku. Hart do samego końca stara się znaleźć zapewnienie, że jego twórczość ma sens i nie zostanie zapomniana. My zaś czujemy, że obcujemy z czymś, co dane nam było obejrzeć już nie raz i nie dwa.
W XXI to postać zapomniana (i aktualnie przypominana przez Linklatera), choć w gruncie rzeczy zupełnie na to nie zasługiwała. W końcu to twórca jednej z najpiękniejszych piosenek użytych w erze klasycznego Hollywoodu, czyli Isn’t It Romantic? – polecam puścić sobie wersję piosenki z filmu Love Me Tonight z 1932. To sekwencja, która zostaje z widzem na zawsze. Udowadnia to, że twórczość Harta ma szansę przetrwać.
Poznaj recenzenta
Jan Tracz


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1959, kończy 66 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1982, kończy 43 lat

