Seria Undisputed (Champion) to jedne z najlepszych amerykańskich filmów akcji opartych na sztukach walki w ostatnich lata. W końcu dzięki nim Scott Adkins jako Yuri Boyka stał się popularny i rozpoznawalny na całym świecie. Niestety, ale Boyka: Undisputed IV to najgorsza odsłona i wielkie rozczarowanie.
Film
Undisputed III: Redemption, najlepsza odsłona serii
Champion zbudowała wielki potencjał na skierowanie jej na nowe, atrakcyjne tory. W końcu Boyka wyszedł z więzienia i świat stał otworem. I tutaj leży największe nieporozumienie filmu
Boyka: Undisputed IV, który pomimo początkowej sugerowanej szansy, szybko kieruje fabułę do punktu wyjścia, czyli do więzienia. Biorąc pod uwagę, że
cała fabuła kończy się tym, że Boyka marnuje szansę na nowe życie i znów staje się królem więzienia, jest to delikatnie mówiąc niesmaczne. To kompletnie psuje i kończy tę serię w sposób definitywny. Banalne i głupie zagranie, które w wielu momentach zostało po prostu wymuszone z braku pieniędzy lub pomysłu. .
Ta seria charakteryzowała się tym, że dostawaliśmy pretekstową fabułę, która w sensowny sposób ma usprawiedliwić kręcenie efekciarskich walk. To jest kino klasy B w pełnej chwale, dając ogrom frajdy i satysfakcji. Ktoś jednak tutaj miał ambicje i stworzył... historie o moralnym odkupieniu Boyki po czymś, po czym w żadnej mierze nie powinien mieć aż takich wyrzutów sumienia, jak tutaj sugerowano. Zwłaszcza w kontekście poprzednich części. Podczas legalnej walki przeciwnik trafia do szpitala i umiera. Sporty walki są niebezpieczne i zdarzają się różne wypadki, więc budowane teraz przemiany Yuriego w jeszcze bardziej religijnego człowieka szukającego odkupienia i wybaczenia po tym zdarzeniu niszczy ten film. I to z prostej przyczyny: twórcy ważny, dramatyczny wątek przedstawiają w sposób banalny, zły, nudny i pozbawiony emocji. Nie ma w tym nic zaskakującego, bo to nie są ludzie od kina dramatycznego z gamą umiejętności, by tego typu głębsze tematy podejmować. Zbyt bardzo to wszystko powierzchowne i oparte na skrajnościach. Twórcy polegli przy tym spektakularnie, psując odbiór całej czwartej odsłony serii. Fabuła powinna być pretekstem do scen akcji, a męczarnią, którą śledzi się z trudem. Nie to chcemy oglądać w tej serii.
Tym razem za kamerą nie stał
Isaac Florentine, twórca poprzednich dwóch części, który nadał im charakteru i klimatu. Za kamerą stanął bułgarski reżyser znany z kiepskich produkcji tworzonych do telewizji. Różnica odbija się na jakości każdego elementu składającego się na cały film. Chodzi o opowiadanie historii, prowadzenia aktorów, doboru muzyki (tragiczny, niepasujący...), a nawet walki. Te same w sobie nie są złe, bo wszystko jest utrzymane w stylu tej serii. Pełne oparcie na umiejętnościach walczących oraz tworzenia widowiska poprzez efektowne i akrobatyczne zadawanie ciosów. Za choreografię odpowiada
Tim Man, czyli ten sam człowiek, który zrobił to kapitalnie w filmie
Ninja: Shadow of a Tear. Ma on dobre pomysły, wykorzystuje umiejętności fighterów prawidłowo, ale... jednocześnie czuć, że to nie jest ten sam poziom. Nie chodzi o Scotta Adkinsa, który zawsze daje z siebie 1000%, zachwycając przygotowaniem. Chodzi o to, że w odróżnieniu od poprzedniej części nie ma on żadnego wyrazistego przeciwnika. W obsadzie są osoby z umiejętnościami, ale są to osoby na tyle niedoświadczone ekranowo, że tworzą postacie nijakie i puste. W poprzedniej części mieliśmy jednych z najlepszych fighterów gatunku, którzy byli charyzmatyczni, wyraziści i w walce prezentowali efektowne i unikalne style. Na czele z Marco Zarorem aka chilijskim smokiem, który grał głównego przeciwnika. A tu? Poza pustymi wojownikami bez żadnego charyzmy i ciekawego stylu, mamy odgrzanie schematu ogromnego mięśniaka. A efekt tego taki, że finałowa walka jest nudna, schematyczna i mało efektowna.
Boyka: Undisputed IV bardzo klarownie pokazuje problem kina klasy B. Twórcy mają serce, chcą zrobić coś rozrywkowego, ale nie mają na to pieniędzy. Tu pojawiają się ustępstwa, braki (np. w zebraniu lepszych fighterów) i skróty. Takim sposobem najnowsza odsłona nie oferuje ani satysfakcji, ani też nie daje rozrywki godnej uwagi. Tak, jak polecam poprzednie dwie części i sam mogę wracać do niepowtarzalnych walk, tak ta nie jest warta nawet jednego seansu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h