Briarpatch: sezon 1, odcinek 1 - recenzja
Briarpatch to nowy serial stacji USA Network, współprodukowany przez twórcę Mr. Robot. Pierwszy odcinek standardowo wprowadza nas w klimat całej opowieści i choć nieszczególnie wyróżnia się na tle innych pilotów, nie zniechęca też do sięgnięcia po kolejne.
Briarpatch to nowy serial stacji USA Network, współprodukowany przez twórcę Mr. Robot. Pierwszy odcinek standardowo wprowadza nas w klimat całej opowieści i choć nieszczególnie wyróżnia się na tle innych pilotów, nie zniechęca też do sięgnięcia po kolejne.
Cała akcja nowego serialu rozpoczyna się w beztroskim momencie, w którym Felicity Dill, lokalna policjantka w małym miasteczku w stanie Teksas, wybiera się do pracy. Wydawałoby się – dzień jak co dzień – przed wyjazdem zdąży jeszcze zamienić parę słów z wynajmującym, który zalega jej z czynszem i po raz wtóry pogrozić mu palcem. Kiedy jednak wsiada do auta i przekręca kluczyk w stacyjce, następuje potężny wybuch, a Felicity ginie na miejscu. To właśnie to wydarzenie sprawi, że w miasteczku zawita Allegra Dill (Rosario Dawson), śledcza i starsza siostra ofiary, która jest zdeterminowana, by odkryć, kto stoi za śmiercią dziewczyny.
Jak na pilotowy odcinek przystało, epizod numer jeden stanowi swoiste wprowadzenie do całej historii. Poznajemy główną bohaterkę, która od pierwszego pojawienia się na ekranie jawi nam się jako prawdziwa twardzielka. Dawson dobrze czuje się w swojej roli i kreuje postać autentyczną – choć jej Allegra niewiele mówi, na jej twarzy widać dużo emocji, łącznie ze skrywanymi w środku traumami, które, jak mniemam, odegrają kluczową rolę we wszystkich dalszych wydarzeniach. Warto wspomnieć, że dla kobiety jest to powrót do miasteczka po ponad dekadzie nieobecności – by uwypuklić ten fakt, twórcy uciekli się do kilku zagrań, które można nazwać w tym temacie typowymi: wraz z główną bohaterką przemierzamy miasteczko taksówką, patrząc przez okno na to, jak wszystko się zmieniło. Zdaje się, że nadrzędnym celem jest zniechęcenie widza do tej rzeczywistości i tak też się staje, po pewnym czasie udzielają nam się podobne emocje co Allegrze – specjalnie pokazuje nam się przemoc, zaniedbanych czy mlaskających przy stole ludzi, puste, szemrane ulice bądź przeciwnie - wielkie bogate domostwa. Odcinek pilotowy kreuje niesympatyczną i pełną skrajności rzeczywistość i już od pierwszych minut wiemy, że ta misja nie będzie dla głównej bohaterki niczym przyjemnym.
W matni to kolejny już serial stacji USA Network, w którym dostrzegam godną pochwały dbałość o techniczną warstwę produkcji – zdjęcia są dopracowane na ostatni guzik, twórcy nie boją się używania intensywnych kolorów, zbliżeń na twarze czy halucynogennego momentami montażu. Wszystko to buduje bardzo ciekawe wrażenie wizualne i na serial zwyczajnie dobrze się patrzy. Dodatkowym plusem jest także ścieżka dźwiękowa – począwszy od klimatycznej melodii ilustrującej stereotypowe miasteczka Teksasu (wyobraźcie sobie szyldy jadłodajni, wielkie napisy BBQ, wiatraki młócące powietrze w upalny dzień i stare samochody zaparkowane przed zaniedbanymi posesjami), poprzez brzmienia nieco bardziej dramatyczne, aż po dynamiczne fragmenty opisujące twardą Allegrę – wszystko to składa się na spójną całość. Niestety, mimo to w serialu znalazło się kilka elementów wybitnie słabych – w fabule kilka razy pojawiają się dzikie zwierzęta, które zostały wygenerowane komputerowo w sposób tak perfidny, że to aż razi w oczy. To dziwne, bo to właśnie te zwierzęta są na razie najbardziej podejrzanym elementem fabuły - z ich pomocą twórcy sygnalizują, że tutaj nie wszystko jest takie, jak początkowo mogłoby się wydawać. Choć pierwszy odcinek na to jeszcze nie wskazuje, da się wyczuć, że fabuła może w pewnym momencie odbić od realizmu - takie przynajmniej odnoszę wrażenie, czas pokaże, czy słuszne.
Jeżeli chodzi o napięcie, w pierwszym odcinku jest ono raczej stonowane. Owszem, otrzymujemy scenę otwierającą i (w pewnym sensie podobną) scenę pod koniec, jednak to by było na tyle jeśli chodzi o mocniejsze fragmenty. Co więcej, gdy już atmosfera zaczyna gęstnieć, nietrudno jest przewidzieć, co wydarzy się dalej – przykładem niech będzie sama śmierć Felicity, której widmo aż wisi w powietrzu, gdy dziewczyna zbliża się do samochodu. Twórcy starają się zbudować thriller, jednak w pierwszym odcinku nie sięgają po żadne nowatorskie rozwiązania, by zaproponować coś naprawdę świeżego i utrzymującego widza w pełnym napięciu. Jest poprawnie, ale tylko poprawnie – w wielu momentach nachodziła mnie myśl, że chyba coś podobnego już kiedyś widziałam, a to z kolei uniemożliwia pełne zaangażowanie emocjonalne.
Briarptach, zamiast mocnym uderzeniem, tak naprawdę próbuje zachęcić widza do sięgnięcia po kolejne odcinki raczej spokojnie. Mimo kilku odważniejszych scen, jest tu całkiem bezpiecznie, a to z kolei sprawia, że nie pochłaniamy tej produkcji z pełną uwagą. Niemniej jednak, serial ma pewien potencjał i pozostawia po sobie wrażenie "dziwnego" – czuć, że fabuła może rozwinąć się nie tylko na płaszczyźnie detektywistycznej czy dramatu rodzinnego, ale także sięgnąć do rejonów ludzkiego umysłu (choć może to tylko mój zbyt daleko idący wniosek). Po pierwszym odcinku wszystko pozostaje jednak w sferze domysłów, bo nic jeszcze tak naprawdę się nie wydarzyło - dopiero kolejne epizody pokażą, w którą stronę zmierza cała opowieść. Na razie ode mnie 6/10 – jest poprawnie, jak na pilot przystało, ale zwyczajnie mogło być lepiej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat