Chirurdzy: sezon 14, odcinek 1 i 2 – recenzja
Chirurdzy rozpoczynają swój czternasty sezon podwójnym odcinkiem. Rozpieszczają swoich widzów nie tylko długością premiery, ale również atrakcyjnym wprowadzeniem w nowe wątki. Jak na serial z tak długim stażem, wyszło nad wyraz przyjemnie.
Chirurdzy rozpoczynają swój czternasty sezon podwójnym odcinkiem. Rozpieszczają swoich widzów nie tylko długością premiery, ale również atrakcyjnym wprowadzeniem w nowe wątki. Jak na serial z tak długim stażem, wyszło nad wyraz przyjemnie.
Powrót serialu na ekrany jest niczym wizyta u starych przyjaciół po długiej nieobecności. Wszędzie znajome twarze, uśmiechy, poklepywanie po plecach i rozmowy, które brzmią, jak byśmy rozstali się dopiero wczoraj. I tym właśnie jest premiera serialu – kontynuacją wydarzeń, które miały miejsce w finale poprzedniego sezonu. Szpital zmaga się z konsekwencjami, a bohaterowie z własnymi emocjami i oczywiście zmianami, jakie ostatnio zaszły.
Po tragicznym pożarze pozostały uszkodzenia, które scenarzyści szybko jednak niwelują. Mały remont tutaj, lekka poprawa tam. Zdecydowanie daje się widzom do zrozumienia, że wydarzenia poprzednich odcinków należą do przeszłości i wraz z odejściem dr Stephanie Edwards wątek pożaru zostaje zamknięty. O wiele więcej uwagi poświęca się siostrze dr. Owena, której postać została wprowadzona tuż przed zakończeniem poprzedniego sezonu. Dr Megan Hunt (Abigail Spencer, znana ostatnio z Timeless), została sprowadzona z Iraku, gdzie była przetrzymywana przez dziesięć lat jako zakładniczka. A przynajmniej taką wersję znaliśmy do tej pory. Prawda na temat jej osoby, a także jej losy z ostatniej dekady okazują się być nieco inne i zaskakujące, choć trzeba przyznać, że bardzo w stylu serialu. Sam pomysł na jej postać jest zdecydowanie świeży i odmienny od tego, którego można było się spodziewać. Okazuje się że dr Megan jest kobietą z dużym i specyficznym poczuciem humoru, mocno stąpa po ziemi i nie bawi się w emocjonalne gierki. Wie, czego chce i zrobi wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Ta mieszanka cech charakteru z początku wprawia z lekką konsternację, ale po dwóch odcinkach sprawia, że jej postać nie tylko idealnie pasuje do konwencji całego serialu, ale najzwyczajniej w świecie daje się lubić. Dodatkowo powód medyczny, dla którego pojawiła się w Seattle jest wyjątkowy i być może przełomowy dla kariery dr Grey.
Premiera sezonu stoi również pod znakiem romansów. Ich zagęszczenie było większe niż zazwyczaj, co niestety dało się odczuć. Największą atrakcją był trójkąt dr Riggs, dr Grey i dr Megan Hunt. Połączenie starej i nowej miłości, konfliktu pomiędzy emocjami a pracą, odpowiedzialności, lojalności i obowiązku stworzyło naprawdę ciekawy konflikt dla kilku bohaterów. I moim zdaniem ten wątek poprowadzono bardzo dobrze, z odpowiednią porcją humoru, dramatu i… dojrzałości ze strony obu pań. Jak zwykle w takiej sytuacji to postać męska skazana była na popełnianie związkowych błędów, pewną naiwność sytuacyjną. Dr Riggs zachował się naiwnie i w pewnym sensie też dziecinnie, choć sytuacja, w której go postawiono, nie należy do najłatwiejszych. Sam wątek jest jednak wspaniały. Nic dodać, nic ująć – wyszło tak, jak można było oczekiwać od dobrego serialu dramatycznego.
Pozostałe wątki znajdowały się nieco w tyle, udzielając pierwszeństwa dr Megan. Nie oznacza to jednak, że były mniej wartościowe dla całości. Do serialu powróciła dr Teddy Hunt, co osobiście przyjmuję z czystą radością. Dr Wilson dostała odrobinę mniej denerwujące sceny, choć cień poprzedniego sezonu nie pozwalał sympatycznym okiem spojrzeć na jej postać. Koniec końców jednak doszło do swoistego pojednania pomiędzy nią a dr Karevem, co też poszło zaskakująco gładko. Biorąc pod uwagę, że poprzedni sezon był niejako budowany na ich gnijącym związku, to pojednanie wydaje się być po prostu podejrzane. Na horyzoncie rysuje się też kolejny trójkąt miłosny, tym razem z udziałem dr Kepner, dr Averym i dr Pierce. Zwłaszcza pomiędzy dwójką ostatnich dochodzi do zabawnych i niezręcznych sytuacji, które niejednokrotnie wywołują uśmiech zrozumienia. Dr Robbins, która wydaje się, że cierpi po rozstaniu z dr Minnick, szybko znajduje jednak pocieszenie w ramionach nowo poznanej kobiety. Okazuje się że, jej kochanka jest siostrą dr DeLuca i postanawia robić własne badania nad funkcjonowaniem kobiecego mózgu w trakciu przeżywania orgazmu. Brzmi nie tylko intrygująco, ale stanowi początek jednego z kolejnych, mocnych wątków serialu.
Rolę comic reliefu tym razem przyjęli nowi stażyści, którzy, łagodnie mówiąc, nie nadają się w ogóle do pracy w szpitalu. Stanowią zbiór łajzowatych postaci, które nie widzą świata poza smartfonami, nie mają siły przebicia, a ich motywacja do pracy jest znikoma. Jeszcze gorzej jest z rywalizacją, która od pierwszego sezonu stanowiła motor napędowy działań bohaterów. Działają według idei najmniejszego wysiłku, co jednak dobrze sprawdza się jako przerywnik humorystyczny. Jest to swoistego rodzaju wypunktowanie i krytyka zmian, jakie zaszły w mentalności studentów. Ciekawy pomysł odnoszący się do rzeczywistości i trafnie przeniesiony na ekrany. Pod tym względem serial jak zwykle trzyma rękę na pulsie.
Największym zaskoczeniem była jednak sama końcówka premierowych odcinków. Tym razem scenarzyści nie bawili się w powolne budowanie wątku. Uderzyli z akcją mocno i (prawie) niespodziewanie. Dla wprawnego oka można było dostrzec pewne symptomy, jak np. lekkomyślne zachowanie, ale ogólnie ujawnienie choroby dr Shepherd jest imponujące. I szczerze mówiąc, mam bardzo mieszane uczucia co do tego pomysłu. Oczywiście pod względem medycznym serwowanie guza mózgu jednemu z najlepszych neurochirurgów stanowi nie lada medyczne wyzwanie. Obawiam się, że tym razem poza superbohatera nie pomoże dr Shepherd uporać się z tym problemem. Jak to rozwiążą, kto stanie na wysokości zadania? Z drugiej jednak strony mam ochotę krzyknąć typowe dla serialu „seriously?!”. Kolejny wybitny chirurg i kolejny raz guz. Powtarzalność schematów, ta monotonia, popychanie głównych bohaterów przez wszystkie katastrofy i choroby na zasadzie, kto wyciągnie krótszą zapałkę na tego bęc! Spodziewałam się chyba po prostu czegoś innego, bardziej unikalnego. Niemniej jednak z chęcią zobaczę, jak zostanie pociągnięty i ten wątek. Mimo wszystko może jeszcze będzie miał coś ciekawego do zaoferowania.
Serial jak najbardziej zaliczył dobrą premierę. Wprowadzenie świeżej krwi wyszło póki co na plus. Wizualnie też nie można niczego zarzucić – brakuje mi tylko typowego deszczu w Seattle, ale to już naleciałości starego wyjadacza serialu. Sięgnięto po kilka chwytliwych piosenek, które obecnie często można usłyszeć w radiu, co dodaje swoistej świeżości i aktualności. Miło było ponownie zobaczyć znajome twarze, a warto zaznaczyć, że pojawiło się nawet zdjęcie dr Yang odnoszącej międzynarodowe sukcesy opisywane w jednej z gazet. Miły akcent wywołujący falę wspomnień. Grey's Anatomy dobrze sobie poradzili, rozpoczynając kolejny sezon i pozostaje mieć nadzieję, że utrzymają tę tendencję jak najdłużej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat