Chirurdzy: sezon 14, odcinek 10 – recenzja
Serial Chirurdzy może poszczycić się kolejnym mocnym odcinkiem w swojej karierze. Czy jednak aby na pewno warto było wrzucić tyle ważnych społecznie spraw do jednego odcinka?
Serial Chirurdzy może poszczycić się kolejnym mocnym odcinkiem w swojej karierze. Czy jednak aby na pewno warto było wrzucić tyle ważnych społecznie spraw do jednego odcinka?
Wydaje się, że serial na poważnie wziął sobie do serca misję społeczną. Kolejny odcinek jest swoistego rodzaju komentarzem do zauważalnych problemów na tle rasowym i religijnym. W dalszym ciągu widoczny jest również wątek przemocy domowej. Wszystko niby wygląda spójnie i ciekawie, ale nie da się ukryć, że włożenie takiej liczby wątków do jednego odcinka musi odbić się kosztem ich jakość. I tak niestety po części jest.
Na pierwszy rzut oka wysuwa się zmiana narracji - w większości wydarzenia są pokazywane z punktu widzenia dr Kepner. Jak można się również spodziewać, wątek wątpliwości religijnych przypada właśnie na jej osobę. Konstrukcja tego wątku nie budzi większych zastrzeżeń. Praktycznie wszyscy pacjenci, którzy byli do niej przypisani, umierają, dokładając swoje trzy grosze do pogłębienia się jej kryzysu. Spotyka również swojego byłego narzeczonego - ratownika medycznego Mathew. Konfrontacja z nim jest doskonałą okazją do ukazania widzom bilansu zysków i strat jej postaci. Niestety, okazuje się, że życie dr Kepner wcale nie jest tak sielankowe. Przebijają się z niego traumatyczne doświadczenia (śmierć córki) i widoczna samotność, która chyba właśnie najbardziej dotyka widzów. Sytuacji nie pomaga również jeden z pacjentów, który zbyt dosłownie traktuje treści napisane w Biblii, a dyskusja która się pomiędzy nimi wywiązuje, jest czynnikiem zapalnym dla April. Dr Kepner jest na swoistego rodzaju rozdrożu, a kryzys wiary jest tego jak najbardziej logicznym skutkiem. Całość została ukazana wiarygodnie, wzbudzając współczucie wobec jej postaci.
Odcinek Personal Jesus zawiera w sobie też zakończenie wątku dr Wilson i jej męża dr. Stadlera. Jest ono dość proste - dr Stadler umiera. Co prawda nie z powodu ran odniesionych bezpośrednio w wypadku, ale wyniku uderzenia w głowę, które powstało w trakcie późniejszej kłótni z narzeczoną i dr Wilson. I takie zakończenie może być satysfakcjonujące, bo nastąpiła przecież pewnego rodzaju sprawiedliwość. To w gestii dr Wilson była decyzja, co należy zrobić z ciałem dr. Stadlera, czy odłączyć od aparatury, czy dalej podtrzymywać przy życiu. Decyzja o oddaniu jego organów do przeszczepu była miłym i moralnie pozytywnym akcentem, dodającym przewrotności do całej sytuacji. Sam fakt, że to dr Wilson była osobą decydującą o jego lesie był przyjemnie ironiczny, a jej reakcja niepohamowanego śmiechu przez łzy ulgi była wiarygodna. Rzecz w tym, że jest to utopijne rozwiązanie, a co za tym idzie - praktycznie nierealne. Skojarzyło mi się z baśniowym, szczęśliwym zakończeniem, w którym bohaterowie żyją długo i szczęśliwie. Nie do tego jesteśmy w Grey's Anatomy przyzwyczajeni. Jeśli cały ten wątek miał za zadanie wyłącznie przynieść rozrywkę - zadziałał w stu procentach. Jeśli jednak miał być przekazem dla kobiet doświadczających przemocy domowej - serial nie dał im żadnej podpowiedzi. Nie wykorzystano tutaj potencjału.
Ostatnim ważnym elementem tego epizodu jest rasizm. Do szpitala trafił czarnoskóry nastolatek, którego postrzelili policjanci tylko dlatego, że próbował dostać się do własnego domu przez okno. Oczywiście był to nieszczęśliwy splot wydarzeń. Chłopiec jednak zmarł, dając tym samym powód do dyskusji na temat koloru skóry i reakcji, jakie on za sobą niesie. Najbardziej poruszającą sceną nie była nawet śmierć chłopca, smutek jego rodziców, czy nawet pełen pasji monolog dr. Averego na ten temat. To, co najbardziej uderzyło w oczy, była rozmowa między dr Bailey, dr. Warrenem i ich synem Tuckiem. Doktorzy musieli wytłumaczyć Tuckowi brutalną prawdę na temat nierówności społecznych i tego jak powinien zachować się w obecności policjantów. Komentarze skupiające się wokół koloru skóry były prawdziwie poruszające, a sama scena wypadła najlepiej z całego odcinka.
Nie można zarzucić, że odcinek był nudny, albo że ciągnął się w nieskończoność. Wręcz przeciwnie, wszystkie sceny były przemyślane, połączone ze sobą w logiczną całość, a jeden wątek zgrabnie prowadził do kolejnego. Same przypadki pacjentów były angażujące i bez problemów utrzymały uwagę widzów. Całość ogląda się przyjemnie i nie daje się odczuć większego spadku formy. Jednak odcinek był pełny, wydaje się wręcz, że aż za pełny. Śmiało można było przenieść przynajmniej jeden wątek do innego epizodu, a w tym poświęcić więcej czasu rozwinięcie bieżących spraw. Było dobrze, ale mogło być jeszcze lepiej. Miłą odmianą było poświęcenie uwagi dr Kepner - okazuje się, że dalszym ciągu jej postać ma wiele do zaoferowania. Tym razem również praktycznie pominięto stażystów, przez co odcinek był nieco bardziej poważniejszy niż zazwyczaj. Koniec końców całość prezentuje się dobrze i stanowi stałe i pewne źródło medycznej rozrywki.
Źródło: zdjęcie główne: Mitch Haaseth/ABC
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat