Citadel: Diana: sezon 1 - recenzja
Data premiery w Polsce: 10 października 2024Citadel: Diana to pierwszy spin-off serialu z 2023 roku, który nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Czy wyciągnięto wnioski? Oceniam bezspoilerowo.
Citadel: Diana to pierwszy spin-off serialu z 2023 roku, który nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Czy wyciągnięto wnioski? Oceniam bezspoilerowo.
Citadel: Diana to spin-off Cytadeli, za którą w 2023 roku odpowiadali słynni bracia Russo. Niestety wysokobudżetowa produkcja dla Amazon Prime Video okazała się ich kolejnym niewypałem po tymczasowym rozstaniu z Kinowym Uniwersum Marvela. Mimo porażki (ponieważ serial nie spodobał się ani krytykom, ani publiczności) zapowiedziano powstanie kilku spin-offów. Pierwszym z nich jest włoska Citadel: Diana, która opowiada o tytułowej bohaterce. Jest ona agentką Cytadeli, od lat pracującą pod przykrywką dla Mantykory, czyli organizacji przestępczej, walczącej o kontrolę nad światem. Czy spin-off radzi sobie lepiej od oryginału?
Na wstępie wspomnę, że nie oglądałem Cytadeli z 2023 roku. Nie było w tym serialu nic, co mogłoby mnie do tego zachęcić, a moje zaufanie do braci Russo podupadło przez wcześniejsze porażki. Okazało się, że nie byłem w błędzie, ponieważ serial spotkał się ze sporą krytyką. Mimo tego obejrzałem jego spin-off. Spojrzę na niego z perspektywy osoby chcącej obejrzeć dobry serial szpiegowski, którego akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości. Czy twórcy sprostali temu wyzwaniu?
Niestety nie. Citadel: Diana to bardzo bezpieczna produkcja, która absolutnie niczym nie wyróżnia się na tle pozostałych dzieł z tego gatunku. Brakuje w niej ciekawych postaci, intryga wcale nie jest porywająca, a styl wizualny nie zachwyca. To przeciętniak, o którym zapomina się zaraz po obejrzeniu. Wielka szkoda, ponieważ idea stojąca za fabułą (chociaż niezwykle prosta i sztampowa) mogła zostać ograna w ciekawy, przełamujący konwencje sposób. Niestety zamiast tego otrzymaliśmy kolejną produkcję, w której wszystko jest zawiłe dla samej zawiłości, a nie z powodu błyskotliwego scenariusza. Oglądaliśmy podobne schematy w wielu innych dziełach kultury. Nie ma tu szczypty oryginalności ani pierwiastka wyjątkowości.
Fabuła jest nader skomplikowana. Jednak nie jest to ten przyjemny przypadek, gdy siedzimy z notesem i zapisujemy wskazówki, by potem samodzielnie dojść do jakiejś konkluzji. To raczej historia z rodzaju: "intryga na intrydze pod intrygą obok intrygi". Plany rozmaitych postaci i ich działania mają piętnaście różnych warstw, które są ukrywane, by potem twórcy mogli powiedzieć sobie w duchu: "Ha! Mamy cię!". Nietrudno kogoś złapać i wzbudzić w nim zdziwienie lub szok, gdy brakuje tym motywom podbudowy.
Historia jest dla medium filmowego i serialowego bardzo ważna, ale to nie jest książka. Jeśli powieść ma słabą historię, to nie da się jej obronić. Produkcje przeznaczone na ekran mają więcej możliwości. Pewnie zastanawiacie się, czy może postaci są ciekawe? Niestety, ale też nie. Tytułowa bohaterka to gatunkowa klisza. Nie ma w niej nic, co odróżniałoby ją od innych. Twarda, zdolna, z problemami i z moralnością, którą musi nieustannie balansować, aby pogodzić wyższe zadanie z własnymi pragnieniami. Postaci drugoplanowe się nie popisują, ale na plus wyróżniłbym Edo Zaniego, w którego wcielił się Lorenzo Cervasio. To ciekawie skonstruowana postać, bo ma wiele warstw. Jego wieczny konflikt z ojcem i próbę uszczknięcia władzy dla siebie przy jednoczesnym zachowaniu moralności oglądało się z zaciekawieniem. To też zasługa charyzmatycznego aktora, który potrafił sprzedać tego zahukanego, ale ambitnego syna. Tu plusy bohaterów się kończą, ponieważ reszta to zaledwie makiety. Jest troskliwa, ale żyjąca pod butem mężczyzny matka, naiwna i głupiutka siostra głównej bohaterki, twardy szef agencji i ojciec, dla którego liczy się tylko Mantykora. Poza głównym duetem, czyli Dianą i Edo, brakuje normalnych scen. Każda z nich do czegoś prowadzi i popycha fabułę naprzód, ale rzadko przy tym rozwija postaci. Patrzy się na nie jedynie jak na narzędzia scenarzystów i nic więcej.
No dobrze. Historia i postaci odpadają, ale co ze stroną wizualną? Ta zawiodła mnie najbardziej. Są takie produkcje, które – mimo słabego scenariusza czy nudnych charakterów – zdobywają uznanie z powodu wyrazistego stylu, ciekawej pracy kamery lub czegokolwiek, co wyróżniałoby je od innych. Citadel: Diana się do takich produkcji nie zalicza. To zmarnowany potencjał, ponieważ Włochy niedalekiej przyszłości są dobrym fundamentem dla ciekawych zdjęć. Tych jest niestety niewiele. Wszystko jest statyczne, pozbawione kreatywności czy większej wizji. To bezpieczny serial, który nie różni się wizualnie niczym od pozostałych. Nie ma w nim jakichś wielkich błędów, ale trudno go też pochwalić.
Citadel: Diana to thriller szpiegowski, a zatem i akcji trochę się znajdzie. Ta również nie powala na kolana. Jest nakręcona statycznie, bez polotu i finezji. Strzelaniny to wymiana ognia z dwóch stron i chowanie się za osłonami. Brakuje napięcia i poczucia zagrożenia. Rozumiem też futuryzm broni, ale brzmią one po prostu śmiesznie – tak "miękko". Pojawia się też kilka scen pościgów, w których do akcji wkracza dron. To nieco rozruszało skostniałą kamerę i dodawało dynamiki, ale było tego bardzo niewiele. Nie nastawiajcie się na piruety w powietrzu à la Michael Bay w Ambulansie. Z kolei scena pościgu dwóch motocykli to istna komedia. Wydawało się, że te gnające za sobą w pościgu na śmierć i życie postacie w rzeczywistości jadą w ślimaczym tempie, jak Zygzak McQueen i Sally w Autach. Sceny walki wręcz to raczej standard, ale sprzed dekady i premiery Johna Wicka. Długich ujęć i ciekawej choreografii tu nie znajdziecie.
Citadel: Diana to produkcja, która miała duży potencjał na to, by – bazując na kliszach i schematach – przedstawić coś nowego i zaskakującego. Jednak twórcy byli tak zafiksowani na intrygach, że zapomnieli o ciekawych postaciach, wyrazistym stylu wizualnym oraz dynamicznym prowadzeniu akcji. W efekcie dostajemy spotęgowanie przeciętności, które ratuje chemia między dwójką głównych bohaterów, a także kilka zwrotów akcji. Największą zbrodnią produkcji jest jednak to, że historia nie została nawet domknięta. Całość kończy się cliffhangerem, który zapowiada kontynuację, ale w bardzo bezczelny sposób. Kiedy oglądałem ostatni odcinek i zobaczyłem, że jest już końcówka, a nie doszło do żadnej konkluzji, to przecierałem oczy ze zdumienia. Niestety był to moment, w którym poczułem najwięcej emocji na tym seansie.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat