Cowboy Bebop: sezon 1 – recenzja
Data premiery w Polsce: 18 listopada 2021Oczekiwania względem aktorskiej ekranizacji tego kulowego anime były ogromne. Materiały promocyjne dawały fanom nadzieję, że dostaną coś lepszego niż wielbiciele Dragon Balla. Czy tak się stało? Czy Netflixowi się udało? Sprawdzamy.
Oczekiwania względem aktorskiej ekranizacji tego kulowego anime były ogromne. Materiały promocyjne dawały fanom nadzieję, że dostaną coś lepszego niż wielbiciele Dragon Balla. Czy tak się stało? Czy Netflixowi się udało? Sprawdzamy.
Nie jestem fanatykiem oryginalnego Cowboy Bebop; lubię go, ale nie czułem jakiegoś większego podniecenia z faktu, że Netflix postanowił zrobić wersję aktorską. Jak wiadomo, niejedni próbowali takich zabiegów z różnym skutkiem. Byłem więc neutralnie nastawiony do tego pomysłu. I słowo „byłem” jest tutaj kluczem. Już niestety nie jestem. Po obejrzeniu pierwszego sezonu dochodzę do wniosku, że pomysł został zmarnowany. Choć to naprawdę mogło się udać.
Oryginalny Cowboy Bebop z 1998 roku wyreżyserowany przez Shinichirō Watanabe wciąż ma w sobie ogromną świeżość dzięki świetnie napisanej historii i genialnie wymyślonym postaciom. Anime czerpało garściami z amerykańskiej popkultury i bawiło się różnymi gatunkami - od kina akcji, przez noir, aż po western. Twórcy dokładnie wiedzieli, jak to wszystko zmiksować, by widz się nie nudził i przy każdej przygodzie dostawał coś nowego. Reżyserzy, Alex Garcia Lopez i Michael Katleman, odpowiedzialni za realizacje aktorskiej wersji, starali się podrobić ten klimat. Miejscami nawet im to wychodzi. Można ich porównać trochę do zespołu coverowego, który stara się naśladować U2. Czasami trafiają w odpowiednie nuty, ale jednak widz czuje, że to nie Bono i spółka stoją na scenie. I tak też jest z Cowboy Bebop.
Centrum opowieści zostało praktycznie niezmienione. Historia wciąż przedstawia losy łowców głów w składzie Spike Spiegel (John Cho) i Jeta Blacka (Mustafa Shakir). Bohaterowie przemierzają Układ Słoneczny, ścigając przestępców, za których mogą zgarnąć spore nagrody. Do ekipy z biegiem czasu dołącza Fay Valentine (Daniella Pineda). Każdy z nich ma jakiś mroczny sekret z przeszłości, który prędzej czy później wypływa na powierzchnię. Spike na przykład ukrywa przez swoim partnerem, że należał kiedyś do syndykatu o nazwie Czerwony Smok. Wszyscy ludzie z jego przeszłości myślą, że nie żyje, a on nie za bardzo chce ten stan rzeczy zmieniać.
Nie oznacza to jednak, że twórcy scenariusza nie pokusili się o dodanie czegoś od siebie. Tak więc profile psychologiczne postaci i ich przeszłość zostały znacznie wzbogacone. Na przykład dowiadujemy się więcej o dawnej ukochanej Spike’a – Julie (Elene Satine). Nie wiem, czy jest to zabieg szczególnie potrzebny. Tajemniczość tej postaci odbierałem zawsze za pewien atut, a w tej wersji autorzy postanowili ją tego pozbawić. Takich drobnych zmian jest więcej i nie wszystko jest niestety trafione. Mało tego, odniosłem wrażenie, że scenarzyści na siłę starają się uaktualnić historie stworzone w 1998 roku. Po co? Tego nie wie nikt.
Podczas pierwszych minut pilotowego odcinka towarzyszy nam pewna ekscytacja. Serial wizualnie wygląda świetnie. Świat przedstawiony nam niegdyś przez Watanabe nagle stał się bardzo realny. Statki, bohaterowie, wnętrza - wszystko prezentuje się nad wyraz dobrze. Naprawdę byłem w stanie kupić ten świat, w którym ludzkość skolonizowała planety i po zniszczeniu Ziemi starała się odwzorować niektóre miasta. Mamy mieszankę różnych światowych metropolii jak Nowy York czy Hongkong.
John Cho w niebieskim garniturze wygląda wręcz jak ożywiony Spike Spiegel. Problemy zaczynają się, gdy dochodzimy do scen dialogowych, które w założeniu mają być zabawne, a istna tragedia rozpoczyna się, gdy mamy sceny walki. Nie jestem w stanie ocenić, czy ich sztuczność jest zamierzonym zabiegiem twórców, czy uporem Johna, że będzie wykonywać je sam, bez udziału dublera, ale wyglądają one okropnie. Widać schemat całej choreografii, ponieważ jest ona realizowana bardzo powoli, bez płynności. Jeśli uważacie, że Finn Jones słabo przygotował się do roli Iron Fista, to tu jest jeszcze gorzej.
Do tego twórcy postanowili wykorzystać talent komediowy Cho, przez co Spike w tej wersji jest bardziej zbliżony do Monkeya D. Luffy'ego z One Piece niż do klasycznego Spiegela. Oznacza to tyle, że jest ciągle głodny i strasznie roztargniony; sprawia wrażenie niezdarnego. Z całej obsady mam wrażenie, że tylko Mustafa Shakir grający Jeta Blacka się broni, ale marne to pocieszenie. Sam całego serialu nie uniesie na swoich barkach.
Cowboy Bebop marnuje szanse i stawia pod dużym znakiem zapytania powstanie 2. sezonu. Po obejrzeniu wszystkich odcinków nie czekam na kontynuację, choć zostało jeszcze sporo ciekawych historii z oryginału. Jednak z tą ekipą nic dobrego z nich i tak nie wyjdzie, więc może lepiej złożyć broń?
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat