Czasami lepiej nie zaliczać
Data premiery w Polsce: 9 sierpnia 2013Wakacyjne "teen movies" to specyficzny rodzaj komedii. Niezbyt wyszukana konwencja ze schematyczną, od lat powtarzaną fabułą, kusi ciekawymi postaciami, mało wyszukanymi (ale autentycznie zabawnymi) gagami i ładnymi buziami. Takie było "American Pie", a także "Cała ona". Takie też w zamierzeniu miało być Do zaliczenia. Na nasze nieszczęście nie jest.
Wakacyjne "teen movies" to specyficzny rodzaj komedii. Niezbyt wyszukana konwencja ze schematyczną, od lat powtarzaną fabułą, kusi ciekawymi postaciami, mało wyszukanymi (ale autentycznie zabawnymi) gagami i ładnymi buziami. Takie było "American Pie", a także "Cała ona". Takie też w zamierzeniu miało być Do zaliczenia. Na nasze nieszczęście nie jest.
Historia przedstawiona w Do zaliczenia to standard wśród tego typu filmów. Jako że żaden reżyser Ameryki już nie odkryje, pozostaje odpowiednio tasować nieco zakurzonymi już kliszami, umiejętnie przedstawiać schematy, nadrabiając poczuciem humoru. Debiutująca na stołku reżyserskim Maggie Carey niestety nie ma na tyle doświadczenia i zdolności scenariopisarskich, żeby stworzyć ciekawy obraz.
I tak mamy prymuskę, Brandy Klark, która nie dość, że jest inteligentna, mądra, to jeszcze nagradzana i ma najwyższą średnią w szkole. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że jest dziewicą. A że podoba jej się Rusty, największe ciacho, jakie można spotkać w jej miasteczku, postanawia odrobić zadanie domowe i jak najszybciej przeżyć wszystkie doświadczenia seksualne, jakie tylko istnieją.
Pomysł wyjściowy jest o tyle ciekawy, że pomimo pewnej wtórności nadal może bawić. Trochę tutaj pokłosia Księgi Miłości znanej z "American Pie", trochę prawdziwego życia, całość zaś została okraszona niewybrednym i nie najwyższych lotów humorem. To, co przyciąga widzów przed ekrany, to właśnie gagi. Niestety pomimo tego, że film w Stanach dostał kategorię R, nie uświadczymy tutaj odważnych pomysłów. Nie spodziewajmy się golizny, a raczej kilku niedopowiedzeń i odpowiednich sztuczek operatorskich. Jako że bohaterka musi "zaliczyć" wszystkie rzeczy z listy, to mamy tutaj prawdziwe skumulowanie seksualnych podręczników. Seks na sucho? Nie ma problemu. Seks oralny? Jasne. Macanko, palcówka - a jakże! A że bohaterowie są młodzi i niedoświadczeni, to wszystkie próby są połowicznie udane.
Do pierwszych seksualnych prób dołączone zostały typowo rynsztokowe zagrywki w postaci jedzenia odchodów, wypluwania spermy i paru innych momentów, które bardziej obrzydzają niż śmieszą. Aktorzy dwoją się i troją, by sprostać oczekiwaniom scenariusza, ale z pustego i Salomon nie naleje. Szkoda, bo Maggie Carey miała kilka autentycznie dobrych pomysłów. Po pierwsze, umiejscowiła akcję w roku 93, co dało jej spore pole do popisu. Zamiast po raz kolejny odgrzewać współczesne kotlety, postanowiła uderzyć w tony dopiero rodzącej się świadomości seksualnej i przełamywania tabu. Dostało się znanym zespołom, całej otoczce lat 90. oraz przede wszystkim charakterystycznym dla tych lat ubraniom, urządzeniom i przekonaniom. Drugim trafionym pomysłem była obsada. Oprócz świetnie szarżującej (choć grającej na półuśmieszkach) Aubrey Plazy mamy tutaj i Billa Hadera, i Andy Samberga, a nawet Christophera Mintz-Plasse. Operator stara się nie robić zbytnich zbliżeń na główną bohaterkę, a ona stara się za bardzo nie uśmiechać, żeby nie zdradzić swojego prawdziwego wieku. Przy plejadzie młodych aktorów jej 29 lat wydaje się średnio trafionym pomysłem, szczególnie że przy każdym szczerym uśmiechu pojawiają się już oznaki dojrzałości w postaci zmarszczek. Ach ta magia Hollywood.
Zawodzi humor, mało zabawne dialogi, dziwne rozwiązania fabularne oraz końcowe moralizatorstwo. Carey nie pokusiła się o dociśnięcie pedału gazu i zmianę biegu; cały czas jedzie na bezpiecznej "trójce", jakby bała się wyprzedzać. Pod koniec uderza w moralizatorskie tony, próbując odwrócić sytuację i pokazać, że "miłość" jest najważniejsza. Wyświechtane frazesy w rodzaju "seks może być ważny, ale może też być nieważny" nie brzmią tak, jak kiedyś. W ustach bohaterów "American Pie" było to autentyczne, w Do zaliczenia - zaledwie poprawne. Na szczęście nie zawodzą inne postacie. Autentycznie zabawny Clark Gregg ratuje sytuację, jego ojciec jest oazą konserwatyzmu, a całości dopełnia niepokorna i wyzwolona seksualnie matka. Jest to jedyna postać, na którą wystarczyło odwagi i pary, żeby rozmawiać o seksie.
Do zaliczenia to zmarnowany potencjał. Komedia na wskroś przewidywalna, mało odważna i w ogóle niezabawna. Oprócz muzyki, która stoi na wysokim poziomie, wszystko wydaje się przeznaczonym na rynek DVD potworkiem, który jakimś cudem trafił do obiegu kinowego. Brak tutaj polotu, pomysłu i frajdy płynącej z zabawy konwencją teen movies. Polski dystrybutor ratuje sytuację nadając zwykłemu tytułowi dwuznaczności, ale nie uda mu się na to przyciągnąć widzów do kin. Film nie ma kompletnie nic do zaoferowania oprócz niesmaku po wyjściu z kina.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1971, kończy 53 lat