Komedia science fiction o zwyczajnym facecie, który może spełnić każde swoje życzenie? Pomysł na "Czego dusza zapragnie" jest zwyczajny i świetny w swojej prostocie, jego realizacja pozostawia jednak wiele do życzenia.
Za sterami "
Absolutely Anything" stoi Terry Jones, czyli członek grupy Monty Pythona, który ma na koncie niezłą komedię "Eryk Wiking". W wywiadach powtarzał, że pracował nad scenariuszem przeszło 20 lat, a gdy wyjawiono, że w obsadzie znajdą się wszyscy członkowie grupy, trudno było oczekiwać czegoś złego. Niestety na zapewnieniach się skończyło, bo Jones ponosi sromotną porażkę, serwując film nieśmieszny, wtórny i kompletnie pozbawiony pazura.
Praktycznie wszystko jest odtworzeniem ogranego schematu zwyczajnego gościa z absolutną mocą (np. "
Bruce Almighty"), które nie oferuje nic poza kliszami. Mamy zatem normalnego faceta i piękną kobietę, którzy koniec końców muszą być razem, ale w międzyczasie jego wyjątkowa moc staje im na drodze. Fabularnie jest to jedna wielka sztampa, którą rozruszać mogli kosmici grani przez członków grupy Monty Pythona. Problem w tym, że ich rozmowy są tyradą nieśmiesznych i pozbawionych ikry dialogów, które szybko stają się męczące.
[video-browser playlist="737113" suggest=""]
Simon Pegg jest jedyną osobą, która w jakimś stopniu ratuje "
Absolutely Anything". Ten aktor ma w sobie coś takiego, że bez względu na to, w jak słabym filmie zagra i jak złą rolę dostanie, zawsze będziemy go lubić. I tutaj dokładnie tak jest, bo gra zwyczajnego faceta, z którym można się nawet identyfikować. Na plus też Kate Beckinsale, która pięknie się prezentuje na ekranie, ale niestety nie ma nic ciekawego do roboty. Pomysł z bohaterem granym przez Roba Riggle'a jest nieśmiesznym nieporozumieniem.
W "
Absolutely Anything" nie ma nic wyjątkowego, ciekawego ani oryginalnego. Wszystko to ograne motywy, odmiany czegoś istniejącego lub kompletnie nieudane pomysły na coś, co według Terry'ego Jonesa miało bawić. Nic w tym filmie tak naprawdę nie jest w stanie wywołać ataku śmiechu. Zdarzały momenty, w których uśmiechnąłem się lub delikatnie zachichotałem, ale jak na komedię takiej ekipy jest to tyle, co nic. Szkoda też psa granego przez Robina Williamsa, który powinien być kimś, kto skradnie sceny, a okazał się absurdalnie głupią i męczącą postacią bez pomysłu. Nuda.
Twórca "
Absolutely Anything" miał fajny pomysł wyjściowy, który jest zawsze doskonałym pretekstem do dobrej komedii. Jones nie był jednak w stanie okrasić tego różnorodnym humorem, który byłby w stanie rozbawić widza. Takim sposobem dostajemy bardzo przeciętne kino - ogląda się je momentami przyjemnie, ale szybko się o nim zapomina.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Gdyni
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h