Daredevil: Odrodzenie: sezon 1, odcinek 3 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 12 marca 2025Czy trzeci odcinek Daredevil: Odrodzenie wymazuje grzechy dwóch poprzednich? Sprawdzam.
Czy trzeci odcinek Daredevil: Odrodzenie wymazuje grzechy dwóch poprzednich? Sprawdzam.

Dwa premierowe odcinki serialu Daredevil: Odrodzenie nie były odrodzeniem, którego oczekiwałem po powrocie Matta Murdocka na mały ekran. Zostały okraszone fatalnym CGI, trudną do śledzenia choreografią walk, brzydką scenerią i beznadziejnymi decyzjami scenariuszowymi, które poświęcały ukochane postaci kosztem ich bezpłciowych zamienników. Czy trzeci odcinek poprawia te błędy i wchodzi na wyższy poziom?
Tym razem z radością mogę powiedzieć, że tak. Po tym epizodzie widać, że głównym problemem premierowych odcinków, a szczególnie tego pierwszego, były dokrętki i zmiany w scenariuszu z 2023 roku, przez które cała początkowa sekwencja sprawiała wrażenie niedorobionej, napisanej na kolanie i wciśniętej na siłę. W drugim odcinku było już lepiej. Dało się zauważyć pierwotny plan twórców i to, w co faktycznie celowali z tym serialem. Klarował się pomysł na opowieść, klimat i główne motywy. Na szczęście trzeci odcinek to przedłużenie tego drugiego, a nie kolejna sklejka nieudanego fanserwisu.
W 3. odcinku widać, czym pierwotnie Daredevil: Odrodzenie miał być: rasowym serialem prawniczym. Niemal cały epizod byliśmy na sali sądowej, co dla mnie jest fantastyczną wieścią. W każdym sezonie netflixowego oryginału spędzaliśmy sporo czasu w gmachu sprawiedliwości, a scenariusz zwykle przeplatał wątek superbohaterski z tym, co Matt mógł zdziałać jako prawnik. W 1. sezonie chodziło o Wilsona Fiska, w drugim o Punishera, a w trzecim znów o Fiska, ale z domieszką agenta Nadeema. Rzadko jednak spędzaliśmy w sądzie aż tyle czasu. To przyjemna niespodzianka, bo po pierwszym odcinku spodziewałbym się raczej rychłego powrotu do stroju Diabła Stróża.
Cała sekwencja sądowa wyszła na plus. Była pełna zaskoczeń i zgrabnie napisanych dialogów. Można było się poczuć jak na sali sądowej. Podobała mi się żarliwość, z którą Murdock bronił swojego klienta. Mam wrażenie, że poprzez obronę Białego Tygrysa próbował w pewien sposób usprawiedliwić swoje poczynania z przeszłości. To przekonanie pogłębia jego rozmowa z Hectorem w celi, w której zdawał się z nostalgią słuchać słów Ayali o znaczeniu bycia bohaterem. O tym, że to nie tylko maska, ale część jego osobowości. To widać w zachowaniu Murdocka. Widać to było też pod koniec drugiego odcinka w tej brutalnej formie zduszonego gniewu, ale przemowa przed przysięgłymi pokazała, że Daredevila postrzegał jako narzędzie do czynienia dobra i pomagania zwykłym ludziom. Obrona w tej sprawie Ayali była jednocześnie obroną własnej przeszłości i Diabła Stróża przed swoim sumieniem. Cała sekwencja prezentuje, jak bardzo zdesperowany jest Murdock, by udowodnić sobie samemu, że system działa. Decyduje się na ujawnienie tożsamości Ayali, bo to jego ostatnia szansa na wygranie sprawy – na udowodnienie, że sądownictwo działa, a przysięgli zadecydują sercem i moralnością. To jego kolejne działanie w ramach "odwyku" od Daredevila, by przekonać samego siebie, że nie musi być nim, aby czynić dobro i coś zmienić na lepsze.

Podoba mi się, że Kinowe Uniwersum Marvela pozwala na odejście od przyziemności, która chwilami była aż nadmierna w serialach Netlixa. Tu nikt nie ma oporów przed tym, żeby oprzeć cały odcinek i dłuższy wątek na facecie, który przebiera się w skromnej jakości kostium i korzysta z magicznego amuletu. To nie jest wcale absurdalne, ponieważ scenarzyści podeszli do tego tematu z odpowiednią powagą. To po prostu część świata przedstawionego. Nikogo nie dziwi, że takie jednostki jak Biały Tygrys istnieją. Nie robi się z tego żadnego wielkiego wydarzenia. Cały motyw podważania zasadności istnienia mścicieli jest bardzo dobrze poprowadzony i szalenie ciekawy, bo ściera dwa różne światopoglądy w tej sprawie. Prokurator na przykład wcale nie mylił się z twierdzeniem, że nawet dobry człowiek może zrobić coś złego. Wówczas nie powinno się go oceniać jedynie przez pryzmat tego pierwszego. Murdock coś powinien o tym wiedzieć. W końcu to on rok wcześniej próbował zamordować Bullseye'a, zrzucając go z dachu budynku. Było to zdecydowanie bardziej umyślne działanie niż to, co zrobił Hector w metrze.
Wilsona Fiska było zdecydowanie mniej w tym odcinku, ale zaznaczył swoją obecność paroma chwilami. Jego relacja z Vanessą nadal zapowiada się bardzo ciekawie. Dobrze widzieć jego żonę w aktywnej roli w tym serialu. Podejmuje samodzielne decyzje, które nie zawsze spotykają się z aprobatą Kingpina. On również mierzy się z demonami swojej przeszłości. Próbuje być dobrym burmistrzem, ale mrok dalej go przyciąga. Rozgoryczenie i podejście Vanessy też jest w pełni zrozumiałe, bo nie tak łatwo jest uciec od życia, które wiódł Fisk. Szczególnie że był prawdopodobnie najbardziej znanym kryminalistą w Nowym Jorku. To oczywiste, że wielu chciałoby się na nim zemścić lub przejąć jego dziedzictwo.

Nadal mam problem z postaciami pobocznymi. Cherry i Kirsten (musiałem sprawdzić ich imiona, bo ciągle je zapominam, a to o czymś świadczy) są nieciekawi i blado wypadają w porównaniu z Foggym oraz Karen. Po prostu nie wnoszą nic interesującego; są narzędziami scenarzystów, a nie postaciami z krwi i kości. To już trzeci odcinek, a o żadnym z nich nie dowiadujemy się praktycznie niczego. Aktorsko też nie wychodzą poza przeciętność. Te postaci znają się z Murdockiem już ponad rok, a kompletnie tego nie widać po ich interakcjach. W przyjaźń Foggy'ego z Mattem dało się uwierzyć od razu dzięki świetnej chemii Charliego Coxa i Eldena Hensona.
Wciąż mam problem ze stroną wizualną, która nie dorasta do pięt temu, co proponował Netflix. Kamera trzęsie się niemiłosiernie, brakuje ciekawych kadrów i zaplanowanych ujęć. Całość jest poprawna, ale blednie przy genialności poprzednich trzech sezonów. Nie pasuje mi też dodana muzyka licencjonowana, która często wybija z poważnego klimatu lub jest łopatologicznie dobrana. To są jednak drobne przewinienia, które podczas tej rozprawy puszczę płazem.

Warto też wspomnieć o zakończeniu, które może być zaskakujące. Wolność Białego Tygrysa nie potrwała długo, bo ten został szybko "sprzątnięty" przez człowieka w kamizelce Punishera. Wiele osób może uznać, że to sam Frank Castle wymierzył sprawiedliwość, ale wydaje mi się, że to nie on odpowiada za zamordowanie Ayali. W drugim i trzecim odcinku dokładnie widzimy tatuaże na ciałach funkcjonariuszy policji, które wyglądają identycznie jak symbol Punishera. To wątek często poruszany w komiksach – gliniarze zainspirowani Frankiem Castle'em decydowali się na wymierzanie sprawiedliwości w brutalnym stylu. Wiemy, że część nowojorskiej policji nie była przychylna Ayali, nawet po ujawnieniu tożsamości. Moim zdaniem jeden z nich sięgnął po gnata i założył kamizelkę. Możliwe, że to część planu Fiska, którego monolog wybrzmiewa w tle. Byłby to sprytny sposób na oczernienie działalności mścicieli i pokazanie, że nie opłaca się nim być.

Trzeci odcinek Daredevil: Odrodzenie to zdecydowana poprawa względem poprzednich dwóch. Sprawa w sądzie została poprowadzona w bardzo interesujący sposób, motyw Białego Tygrysa świetnie kontrastuje z rozterkami wewnętrznymi Murdocka, a cała sprawa z mścicielami i zabójstwo Ayali zapowiada wiele ciekawych wydarzeń w przyszłości. Jestem zaintrygowany.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1956, kończy 69 lat
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1961, kończy 64 lat

