Gry zasadniczo możemy podzielić na słabe, dobre, bardzo dobre i arcydzieła. Na przestrzeni wielu lat mieliście do czynienia z przynajmniej jednym tytułem z każdej z wymienionych tutaj grup. Bez większego zastanawiania się na zawołanie jesteście w stanie przywołać pozycję dla danej kategorii. W jedną z nich wpisuje się "Dishonored", oryginał z 2012 roku. W mojej opinii to przynajmniej dobra gra, dlatego też bez wahania sięgnąłem po "Dishonored: Definitive Edition". Nie będę ukrywał, że ostatnie znakomite remastery ("Tomb Raider", "The Last of Us: Remastered" czy "Gears of War: Utlimate Edition") pokazały prawdziwość znaczenia tego słowa. Jakże wielki był jednak mój zawód po zetknięciu się z "Dishonored: Definitive Edition"... Z opisywaniem fabuły dam sobie spokój, przecież oryginał nie jest aż taki stary i zapewne pamiętacie, co się tam wydarzyło. Z racji tego, że mogą pojawić się jednostki, które jakimś cudem nie zetknęły się z "Dishonored", pozwolę sobie skrótowo nakreślić główny wątek. Fabuła "Dishonored: Definitive Edition" pozostaje zgodna z oryginałem. Corvo Attano, główny bohater gry, posiada tytuł Lorda Protektora oraz jest osobistym ochroniarzem Jessamine Kaldwin - panującej królowej. Spisek uknuty przez jednego z możnych i władczych poddanych głowy państwa sprawia, że królowa ginie z rąk wynajętych bandziorów.

[video-browser playlist="746929" suggest=""]

Na nieszczęście Corvo znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Zostaje on obarczony winą za śmierć Jessamine Kaldwin i zesłany do lochów, a następnie ma zostać skazany na śmierć. Jak zapewne się domyślacie, oskarżenia rzuca ta sama świta, która uknuła całą tę farsę, dzięki której chce dokonać przewrotu w kraju. Główny bohater gry ma jednak sojuszników, którzy nie wierzą w jego winę. To z ich pomocą opuszcza lochy i rozpoczyna krucjatę mającą na celu ujawnienie autorów spisku i oczyszczenie swego imienia. Tak rozpoczyna się trwająca kilka godzin przygoda w "Dishonored: Definitive Edition". Przypomnę tylko, że recenzujemy port, więc daruję sobie objaśnianie mechaniki rozgrywki i sposobu prowadzenia gry, bo te są identyczne z oryginałem - czyli doskonałe. Niestety tego samego nie można powiedzieć już o samej jakości tej "edycji ostatecznej". Przez cały czas towarzyszyło mi uczucie, że "Dishonored: Definitive Edition" to tytuł robiony na siłę, po to tylko, żeby jeszcze kilka złotych wyciągnąć od graczy, którzy jak leszcze łykają każdy dobrze oceniany tytuł z minionej generacji. Nie mam nic przeciwko takim zagraniom, ale pod warunkiem, że pieniądz "wołany" za remaster oddaje prawdziwy trud włożony w odświeżenie tytułu (patrz wspomniane wcześniej wersje gier). W przypadku tej pozycji tak nie jest. Czytaj także: E3 2015 – „Dishonored II” oficjalnie zapowiedziane. Powróci stary bohater Oryginalny "Dishonored", choć ukazał się już raczej u schyłku panowania 7. generacji konsol, prezentował doskonały poziom graficzny. Fakt - gra chodziła tylko w 30 klatkach na sekundę, ale wtedy to nie przeszkadzało. Teraz, przy okazji "Dishonored: Definitive Edition", podciągnięto rozdzielczość do 1080p, ale liczbę klatek - tak ważną dla płynności rozgrywki - pozostawiono bez zmian. Trochę to niezrozumiałe, bo przecież konsole PlayStation 4 i Xbox One radzą sobie z 60 FPS. Graficznie odrestaurowana gra nie powala na kolana. To, co podobało się przed trzema laty, dziś wygląda brzydko. Wprawne oko długo musiałoby się przyglądać, żeby dostrzec znaczące różnice - nie widać tutaj żadnych efektów pracy grafików. Ba, nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że wydana w 2012 roku gra na średnim PC uruchomiona z największą liczbą detali wygląda lepiej niż wydane przed kilkunastoma dniami "Dishonored: Definitive Edition". Nie zadbano również o to, by wyeliminować te błędy, na które cierpiała właściwa produkcja. Znikające tekstury czy znienacka pojawiający się wrogowie, których jeszcze przed sekundą tutaj nie było, są sporadyczne, ale jednak. Przez 3 lata nie udało się tego naprawić? Wydaje się niemożliwe, niestety takie są fakty. To tylko pokazuje, jak słabym portem jest "Dishonored: Definitive Edition". Kolejnym niemiłym zaskoczeniem jest czas loadingów. Gra nagradza za ciche i możliwie jak najmniej "inwazyjne" zaliczenie misji, dlatego też częste zapisywanie postępów jest tutaj wskazane. Save robi się błyskawicznie, ale już jego wczytanie, np. po śmierci bohatera, trwa wieki. W czasach, gdy tworzone są gry bez ekranów ładowania, takie zagrywki powinno się piętnować - co włśnie robię.

[video-browser playlist="747087" suggest=""]

Na szczęście mamy "Dishonored", które jest grą znakomitą w swej klasie. Grą, którą mile się wspomina i z chęcią do niej wraca. Z kolei "Dishonored: Definitive Edition" jest jej mierną imitacją, cieniem oryginału, mrzonką. "Dishonored: Definitive Edition" to remaster, który lepiej omijać z daleka. Cóż z tego, że znajdziemy w nim wszystkie dodatki? Zdecydowanie lepiej jest sięgnąć po oryginał z 2012 roku, który również znajdziemy w wersji GOTY. Gwarantuję Wam, że będziecie bawić się wybornie, a i kilkadziesiąt złotych zostanie Wam w kieszeni. Dla kogo zatem stworzono "Dishonored: Definitive Edition"? Chyba wyłącznie dla tych osób, które nie miały kontaktu z oryginałem. Ewentualnie można by się jeszcze pochylić nad teorią, że dla osób, które chcą sobie przypomnieć fabułę przed ukazaniem się "Dishonored II". Ostatecznie jednak skłaniam się ku tezie, że chodziło o łatwy zarobek niskim kosztem. "Dishonored: Definitive Edition" nie polecam nikomu. Nie jest to gra aż taka fatalna, jak można by sądzić, ale jako port oryginału poległa na każdym polu. Jeśli z jakichś powodów nie graliście w "Dishonored" na poprzedniej generacji albo dopiero od niedawna interesujecie się tą marką, możecie sięgnąć po ten tytuł, ale ostrzegam - fajerwerków nie będzie. Jeśli jednak już w przeszłości zetknęliście się ze steampunkowym światem Corvo, to odpuśćcie sobie tę produkcję. Ten "remaster" nie jest wart Waszych pieniędzy. PLUSY: + stary dobry "Dishonored", + pakiet DLC w komplecie. MINUSY: – błędy oryginału sprzed 3 lat!, – graficznie daleko grze do definicji "edycji ostatecznej", – długie ekrany ładowania, – trudno zauważyć usprawnienia względem oryginału, – mało atrakcyjna produkcja dla graczy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj