Doktor Who: sezon 14, odcinek 1 i 2 - recenzja
Przybył nowy Doktor Who. Jak prezentuje się premiera najnowszego sezonu?
Przybył nowy Doktor Who. Jak prezentuje się premiera najnowszego sezonu?
Doktor Who w końcu powrócił na ekrany i zaraża pozytywną energią oraz entuzjazmem. Te zalety 15. Doktora granego energetycznie przez Ncutiego Gatwę były dostrzegalne w świątecznym odcinku i tutaj są nadal bardzo dużą zaletą. Czuć w nim takie wspaniałe emocje, entuzjazm i ożywienie wobec wszystkiego, co się dzieje. To sprawia, że w połączeniu z Ruby (Millie Gibson) daje wiele świeżości, bo jest to wszystko naturalne i autentyczne. Plus ta chemia pomiędzy postaciami działa smakowicie. Tak jakby osobiste emocje aktorów przełożyły się na te postaci i to świetnie się sprawdza na ekranie. A Russell T. Davies, twórca i scenarzysta nowego sezonu, dobrze łączy to z odkrywaniem nowego Doktora, który sam siebie nie do końca poznaje. Jego „nie wiem” i jego strach to coś nowego, co pokazuje nam znaną postać z nowej perspektywy, a to po tylu sezonach jest potrzebne i mile widziane. Dzięki temu wszystkie wyzwania obu odcinków nie są proste i oczywiste. Ba, w 2. odcinku Doktor nie ratuje sytuacji bezpośrednio i to świetny pomysł. Ten duet to powiew świeżego powietrza w serialu.
Oba wątki są pozornie jednorazowe, zamknięte, ale zarazem mają kluczowe znaczenie dla czegoś, co będzie przewodnią historią sezonu. Tajemnica Ruby Sunday staje się fascynująca i diabelnie intrygująca, bo te odcinki pobudzają ciekawość w sposób zadziwiająco udany. Kim ona jest? Albo... czym? Trudno na tę chwilę cokolwiek spekulować, ale Davies zna się na swojej robocie: wie, jak zainteresować widzów tym kluczowym sekretem, by w połączeniu z naturalnie budowaną sympatią do Doktora i Ruby, związało to widzów z nowym sezonem. Chcemy poznać odpowiedzi, bo sugestie mówią, że może być to coś wyjątkowego i ciekawego. Oby tak było.
W pierwszym odcinku showrunner raczy nas kreatywnym rozwiązaniem nawiązującym do czegoś tak prostego i oczywistego, jak książkowe podejście do tego, co potrzebują dzieci podczas pierwszych lat wychowania. Perypetia z kosmicznymi dziećmi to wszak typowe przygody Doktora, które obok wspomnianej świeżości, pozwalają czerpać rozrywkę oczekiwaną, bo akceptując pewnego rodzaju kicz, opowiada o czymś mającym znaczenie. Czy to źle? Nie powiedziałbym, bo nadal Doktor Who musi być czymś znanym widzom, by nie tracić swojej oczywistej tożsamości, o czym twórca wydaje się wiedzieć, ale łączy to z nowymi rozwiązaniami, dając miks udany i rozrywkowy. Pomysły czasem nawet potrafią szczerze rozbawić, bo są dość niekonwencjonalne.
W premierze sezonu scenarzysta czasem idzie w zbyt mocne skrajności. Entuzjazm i ekscytacja Doktora zadziwiającą przygodą to jedno, ale co chwilę powtarzanie tytułu odcinka Kosmiczne dzieci! staje się dość męczące i zbyteczne. To trochę zabiera Doktorowi sensu i odrobiny powagi, gdy zwyczajnie tego typu rozwiązania nie są zbytnio potrzebne. Parę zgrzytów tutaj się znalazło – na czele z interakcją z Babokiem, która ostatecznie stała się zbyt schematyczna, a uczucie grozy nie zostało zbudowane zgodnie z założonym celem. To bynajmniej nie znaczy, że wyszło źle – to nadal zabawny i rozrywkowy odcinek, który w stylu Doktora Who daje kawał dobrej frajdy.
Drugi odcinek to nadal świeżość i kontynuacja budowy nowego kierunku dla tytułowego bohatera. Jest to o tyle ciekawe, że mamy dość interesujący czarny charakter w postaci Maestro. Bezosobowa, niebinarna natura postaci to zadziwiający dowód, jak naturalnie, niewymuszenie wprowadzić inkluzywność do historii, bo to pasuje do charakteru i osobowości osoby, którą oglądamy. A te momenty, gdy mówi jak kobieta, by potem wydrzeć się głosem mężczyzny, łączą całe podejście w zaskakująco udany efekt. Maestro jest przegiętym czarnym charakterem, popadającym w totalne skrajności niczym z jakiejś kreskówki, ale w kontekście tego, czym ta postać jest, tego typu zamierzenia się sprawdzają i dają ciekawą postać, będącą wyzwaniem dla Doktora.
Wiele tutaj niezłych pomysłów, rozwiązań nadających nowemu Doktorowi Who wyjątkowego charakteru i zarazem wiązanie tego wszystkiego z główną historią. Dostajemy zapowiedź kogoś potężnego, kto nadchodzi i najpewniej namiesza w fabule, a to dowód na coś pozornie zwyczajnego: przemyślenie i dopracowanie fabuły serialu. Równie dobrze to mogłaby być pojedyncza historia bez żadnego znaczenia czy związku, ale Davies miksuje to jak najlepszy DJ. Przez to też z jednej strony opowieść nabiera znaczenia ogólnego, a z drugiej strony opowiada w rozrywkowy sposób o czymś ważnym i intrygującym. Co by było, gdyby muzyka zniknęła ze świata? Coś codziennie oczywistego pokazuje obrazowanie wizji w sposób drastycznie prawdziwy.
Dobre w tym jest też to, że showrunner nie powtarza się. Gdy dochodzi do starcia z Maestro, nic nie jest proste, oczywiste i banalne, jak to przecież nieraz w poprzednich sezonach Doktora Who było dzięki wpisaniu w typowy gatunkowy kamp. Wprowadzenie rozwiązania, że tym razem Doktor nie wie wszystkiego, boi się nie bez przyczyny i uczy się siebie na nowo, to decyzje mile widziane, a fakt, że ostatecznie to ani nie on, ani nie Ruby pokonują Maestro jest tak prostą i zarazem trafną decyzją fabularną, że odpowiednio stawia kropkę nad i jakości tego dobrego odcinka. Nawet ta musicalowa końcówka, która na pewno nie do każdego trafi, jakoś dobrze się wpisuje w szaloną konwencję serialu.
Najważniejsze chyba jest to, że Doktor Who idzie w świat globalnie po raz pierwszy dzięki współpracy z Disney+. Widać to w jakości realizacyjnej, bo wyraźnie budżet jest większy i to często w obu odcinkach jest dobrze widoczne na ekranie (bez fajerwerków, ale zawsze!). Do tego konstrukcja wprowadzenia przygód (łącznie z odcinkiem świątecznym będącym tak jakby odcinkiem zerowym sezonu) Doktora na ekrany jest tak przemyślana, że zasadniczo nie trzeba znać poprzednich sezonów, aby w to wejść od teraz i czerpać z tego kawał dobrej rozrywki, która ma ogromny potencjał.
Doktor Who czasem jest dziwaczny (odcinek Kosmiczne dzieci to pokazuje dobitnie), ale zarazem szalenie kreatywny i pomysłowy. Premierowe odcinki mają dobre tempo, nową perspektywę na postać i świadomość, żeby tworzyć to tak, by nowy widz mógł wejść w ten świat bez znajomości poprzednich sezonów. Wszystko łączy słowo kluczowe: świeżość. Potrzebne, mile widziane i – wydaje się – gwarantujące, że 14. sezon będzie kawałem dobrej rozrywki.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat